W czwartek 28 listopada br. Gen. Waldemar Skrzypczak podał się do dymisji i za zgodą Premiera Tuska przestał być Wiceministrem Obrony Narodowej. Taki był finał tzw. „afery dronowej” związanej z ujawnieniem przez „Gazetę Wyborczą” pisma generała do Ministra Obrony Narodowej Izraela, które jakoby wskazywać miało na chęć ustalenia warunków zakupu przez MON bezzałogowców produkowanych przez określoną firmę izraelską poza jeszcze przed ogłoszeniem przetargu. Tym samym środowisko okrągłostołowe pozbyło się ostatecznie „Problemu Skrzypczaka” który stał w gardle zarówno skorumpowanej PO, Rosjanom, Niemcom oraz PiSowi. Dziś więc możemy mieć pewność, że opracowany przez Skrzypaczaka Program Modernizacji Technicznej Sił Zbrojnych na lata 2013-2022 nigdy nie zostanie zrealizowany. Ale chciałbym zauważyć, że mimo ewidentnego wrobienia „niepokorny” Generał został już wcześniej spacyfikowany i osiodłany.
Legenda
Skrzypczak został dowódcą Wojsk Lądowych 2 października 2006 roku. Zaraz po objęciu przez niego komendy przyszedł rozkaz – Polska ma przygotować kontyngent bojowy doAfganistanu. Wojsko Polskie stacjonowało tam wprawdzie od 2002 roku, jednak posłane tam siły były symboliczne – liczyły około 120 żołnierzy. Jesienią 2006 roku NATO przejmowało odUSA dowództwo w wojnie z talibami. Pod kontrolę sił pokojowych ISAF przeszło siedem górzystych prowincji na wschodzie Afganistanu. Polska także chciała mieć swój wkład w wysiłek NATO. Minister Sikorski, w porozumieniu z prezydentem Kaczyńskim, dał komendę, że za pół roku do Afganistanu wybierze się 1200 polskich żołnierzy. Za ich przygotowanie odpowiedzialne było Dowództwo Wojsk Lądowych.
Wyjazd Polaków do Afganistanu przygotowywany był w wielkim pośpiechu. Gotowość bojowa, po kilku nieudanych próbach, została osiągnięta w połowie czerwca 2007. Dwa miesiące później, 14 sierpnia, w pobliżu bazy Gardez stracił życie pierwszy polski żołnierz – 28-letni podporucznik Łukasz Kurowski z 10 Brygady Kawalerii Pancernej. Zginął w ostrzelanym przez Talibów oddziale afgańskim wspieranym przez polski zespół doradczo-szkoleniowy (OMLT).
Dwa dni po tej tragedii doszło do następnej. Pociski z moździerzami wystrzelone przez polskich żołnierzy spadły na wioskę Nangar Khel. Zginęło sześcioro Afgańczyków, w tym cztery kobiety i dziecko. W akcji brali udział żołnierze 1 Plutonu Szturmowego „Delta” z elitarnego 18 Batalionu Desantowo-Szturmowego z Bielska-Białej. Żołnierze, którzy dotarli do bazy, raportowali, że zostali ostrzelani przez partyzantów, którzy wycofali się do wioski Nangar Khel. Odpowiedzieli granatami z moździerzy 60 mm, z których cztery z niewiadomych przyczyn spadły na wioskę. Na miejscu taki meldunek złożyli dowódcy polskiego kontyngentu, generałowi Markowi Tomaszyckiemu, i ta wersja wydarzeń dotarła do Polski. Zdarzenie zostało określone jako nieszczęśliwy wypadek, a winą zostali obarczeni partyzanci, którzy zaczęli strzelać w pobliżu obiektów cywilnych. Wydawało się, że sprawa została zakończona.
Jednak cztery dni później u szefa MON Aleksandra Szczygły doszło do rozmowy, w której brali udział, oprócz ministra: Dowódca Wojsk Lądowych, generał Waldemar Skrzypczak, szef Dowództwa Operacyjnego, generał Bronisław Kwiatkowski, a także szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego Antoni Macierewicz. Szczygło pytał generałów o Nangar Khel. Potwierdzili oni wersję wypadku, którą znali z raportu. Wtedy swój raport przedstawił ministrowi Macierewicz. Wynikało z niego, że żołnierze okłamali swoich dowódców. Z podsłuchanych rozmów wynikało, że mogła to być zemsta na cywilach, czyli zbrodnia wojenna. Minister Szczygło zdenerwował się i wyszedł ze spotkania.
Specjalna komisja wojskowa kierowana przez pułkownika Pszennego, która pojechała do Wazi Khwa, była gotowa z raportem w pierwszym tygodniu września. Ona także podważyła wersje żołnierzy. Nie znalazła uzasadnienia dla otwarcia ognia oraz dowodów na obecność Talibów w wiosce i wadę moździerza.
Siódemka z Nangar Khel została aresztowana w listopadzie 2007, niedługo po powrocie z afgańskiej misji. Skrzypczak przebywał wówczas w Hiszpanii na konferencji dowódców Wojsk Lądowych NATO. Wrócił do Polski pierwszym możliwym samolotem. Rankiem następnego dnia był już w swoim gabinecie, gdzie czekali na niego oficerowie, którzy zdali generałowi relację z tego, co się wydarzyło. Następnie Skrzypczak odbył rozmowę z dziennikarzem, w której skrytykował formę zatrzymania żołnierzy i wyraził przekonanie, że są niewinni. Zagroził także, że poda się do dymisji, jeśli zostaną oni skazana.
25 listopada 2007 generał przesłał do Wojskowego Sądu Okręgowego w Poznaniu pisemne poręczenie. Zagwarantował, że żołnierze oskarżeni o zbrodnię wojenną stawią się na każde wezwanie organów prokuratury i sądu. Sąd odrzucił jednak ten wniosek i oskarżeni pozostali w areszcie. W późniejszym okresie Skrzypczak kilkakrotnie odwiedzał żołnierzy.
Tymczasem nastąpiła zmiana władzy. Wybory parlamentarne wygrała Platforma Obywatelska. W listopadzie 2007 do MON przyszedł nowy minister – Bogdan Klich, który wkrótce powołał na swojego zastępcę generała rezerwy Czesława Piątasa.
Pod koniec 2007 roku świeżo upieczony minister – Bogdan Klich wpadł na pomysł, by zażądać od Amerykanów skupienia w Afganistanie polskich wojsk. Przejmowanie kontroli nad prowincją Ghazni odybywało się w październiku 2008. Wiązało się to ze zwiększeniem polskiego kontyngentu w Afganistanie do 1600 żołnierzy.
Kontyngent miał jednak duże braki w wyposażeniu, dlatego generał wielokrotnie wysyłał do MON i Sztabu Generalnego prośby o najpotrzebniejszy sprzęt dla żołnierzy w Afganistanie. Chodziło o zakup śmigłowców, zwiadowczych samolotów bezzałogowych, karabinów maszynowych. Prośby Skrzypczaka były jednak przeważnie ignorowane. Tymczasem sytuacja w Afganistanie stawała się coraz bardziej dramatyczna. W 2007 zginął tam jeden polskich żołnierz, zaś w 2008 poległo już siedmiu polskich żołnierzy.
10 sierpnia 2009 podczas walki z Talibami zginął porucznik Daniel Ambroziński. Generał Skrzypczak był wstrząśnięty śmiercią oficera. Na odprawie tygodniowej głośno wyraził swoją dezaprobatę dla braku reakcji przełożonych na wnioski dotyczące pilnych zakupów sprzętu z 2006 i 2007. 16 sierpnia 2009 CASA z ciałem Daniela Ambrozińskiego wylądował na wojskowym lotnisku w Leźnicy Wielkiej. Nad trumną przemawiał generał Skrzypczak, który powiedział m.in.:
„Dlaczego dopiero trzeba było śmierci kpt. Ambrozińskiego, by pomyślano o lepszym wyposażeniu i uzbrojeniu żołnierzy?”
„Moi podwładni zrobili wszystko, aby nasze wojsko było dobrze wyposażone. Nie zawsze nasz głos znalazł zrozumienie u tych, którzy powinni to zrozumieć jako rzecz oczywistą.”
„My wiemy czym walczyć. Nie urzędnicy wojskowi, biurokracja ma nam mówić czym walczyć. To my wiemy czym mamy walczyć i chcemy, żeby nas słuchano. Zabrano nam kompetencje, zostawiając odpowiedzialność. Czy nadejdzie czas, że ktoś, kto zaniedbał te kwestie, poniesie odpowiedzialność?”
„To wojna, walka i bój piszą nowe regulaminy, a nie przepisy, które nie przystają do realiów wojny, na której są żołnierze.”
Słowa wypowiedziane przez dowódcę Wojsk Lądowych w Leźnicy Wielkiej, jak również udzielenie przez generała krytycznego wobec funkcjonowania polskiej administracji wojskowej wywiadu dla prasy i telewizji, wzbudziły kontrowersje w kręgach rządowych. W ich następstwie 17 sierpnia 2009, po rozmowie z szefem Sztabu Generalnego Franciszkiem Gągorem generał Skrzypczak oddał się do dyspozycji prezydenta. 19 sierpnia generał spotkał się z ministrem obrony narodowej Bogdanem Klichem oraz szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego Aleksandrem Szczygłą. Po wyjściu Skrzypczak powiedział dziennikarzom, że złożył ministrowi obszerne wyjaśnienia oraz dodał, że szef MON nie był celem jego krytyki. Zgodził się ze stwierdzeniem, że czas i miejsce jego krytycznych uwag wobec kierownictwa resortu były nieodpowiednie. 20 sierpnia doszło do spotkania prezydenta Lech Kaczyński i ministra obrony narodowej Bogdana Klicha, na którym zdecydowano, że Skrzypczak nie będzie zdymisjonowany. Pomimo tych ustaleń, generał sam podał się do dymisji. Skrzypczakowi nie spodobały się słowa Klicha po spotkaniu z prezydentem: Moje wczorajsze spotkanie z generałem było długie. Podczas niego generał uznał swój błąd. Przyznał, że nie powinien mówić tego co powiedział, w takiej formie i w takim miejscu. Generał zaprzeczył słowom ministra, mówiąc: Ministrowi powiedziałem wczoraj, że przyznaję się do błędu, ale tylko w sensie miejsca i czasu, okoliczności mojej wypowiedzi. Godząc się na dalszą współpracę z tym panem, nie mógłbym spojrzeć swoim żołnierzom w oczy.
15 września 2009 Skrzypczak został odwołany z zajmowanego stanowiska. Przekazanie obowiązków dowódcy Wojsk Lądowych odbyło się 16 września na Cytadeli Warszawskiej. Następcą Skrzypczaka został gen. dyw. Tadeusz Buk.
1 czerwca 2011 w Wojskowym Sądzie Okręgowym zapadł wyrok uniewinniający żołnierzy z Nangar Khel. Wszyscy oskarżeni zostali uniewinnieni ze stawianych im zarzutów. Skrzypczak, który od początku wspierał żołnierzy, także tego dnia pojawił się na ogłoszeniu wyroku. Później sugerował, że za oskarżeniem żołnierzy mogli stać oficerowie SKW, podległej wówczas Antoniemu Macierewiczowi.
Tyle Wikipedia, której w tym przypadku można wierzyć, gdyż w odróżnieniu od innych haseł biograficznych, np. redaktora Gadowskiego, to nie nosi znamion hagiografii pisanej przez samego zainteresowanego.
Upadek
Niewątpliwie Gen. Waldemar Skrzypaczak był po tragicznej śmierci najwyższych dowódców wojskowych 10 kwietnia 2010 jedynym generałem z krwi i kości uwielbianym przez byłych i czynnych wojskowych, za jego nonkonformizm, odwagę, profesjonalizm i walkę o honor polskiego żołnierza. Oczywiście był jeszcze Gen. Sławomir Petelicki twórca GROM, ale on był oficerem wywiadu zakorzenionym w służbach specjalnych oraz jednostce „wizytówce”, która była oskarżana o zagospodarowywanie budżetu, sprzętu i przywilejów kosztem wyposażenia i wyszkolenia żołnierzy zwykłych formacji.
To Skrzypczak nie Petelicki był generałem nowoczesnym, okrzepłym w boju, niemal dowódcą frontowym a poza tym względnie młodym o karierze nie uwikłanej w czasy PRL-u. To on był wzorem dla żołnierzy z misji „pokojowych”, dla średniej kadry oficerskiej w kraju, oraz dla zawodowców przeniesionych do rezerwy lub w stan spoczynku, którzy odczuwali wielki żal za ich niewykorzystywanie w budowaniu obronności kraju oraz mieli w głębokiej pogardzie decyzji pacyfisty Klicha.
Dlatego w kwietniu 2011 w siedzibie mojej ówczesnej redakcji na Nowym Świecie po kilku ostrych wywiadach przeprowadzonych przeze mnie z Waldemarem Skrzypczakiem i kilku zainicjowanych (nie przeze mnie ale w redakcji) spotkaniach z byłymi wojskowymi różnych szczebli, którzy do nas lgnęli właśnie ze względu na częstą obecność Generała oraz autorytet Romualda Szeremietiewa, który piętro niżej przygotowywał się do kampanii wyborczej, powstała bardzo ciekawa inicjatywa.
Otóż oficerowie nie będący w służbie czynnej, uznając ówczesnych generałów za tchórzy i lizodupców Pana Ministra „Rozmontowywacza” postanowili powołać stowarzyszenie byłych wojskowych, które pod przewodnictwem niepokornego Generała lobbowałoby w wojsku, w rządzie i BBNie za modernizacją armii, przywróceniem służby zasadniczej, szkoleniem młodzieży szkolnej i stworzeniem Obrony Terytorialnej Kraju, która zagospodarowałaby wyszkolonych i często ostrzelanych byłych oficerów i żołnierzy. To w zasadzie było zrzeszenie różnych istniejących stowarzyszeń. Nie da się ukryć, że za stworzeniem Zrzeszenia stał też plan polityczny związany z późniejszym stworzeniem partii lub ruchu społecznego stawiającego na silną militarnie i zdolną do prowadzenia obrony Polskę, o rozwijającym się nowoczesnym przemyśle zbrojeniowym, bogatej i sprawnej armii, stawianiu na polską myśl techniczną i naukę. Do zagospodarowania było ok. 3 mln wyborców z byłych i obecnych wojskowych oraz ich rodzin.
Dokumenty zostały przygotowane, termin założenia zrzeszenia ustalony a wszyscy zaangażowani inicjatorzy zawiadomieni. Oczywiście Generał Waldemar Skrzypaczak z wielkim zapałem się zgodził na przewodniczenia tej nowej organizacji. Powiedział mi wtedy, że liczy, iż w ten sposób będzie mógł także skuteczniej pomóc swoim żołnierzom oskarżanym za Nangar Khel.
Stowarzyszenia miało być założone w sobotę pod koniec kwietnia o godzinie 10.00 w ówczesnej siedzibie Nowego Ekranu. Przyjechałem żeby to zobaczyć. Do powołania organizacji jednak wtedy nie doszło – Generał Waldemar Skrzypczak bowiem zniknął. O godzinie 15 zniechęceni czekaniem oficerowie, którzy przybyli z całej Polski rozjechali się do domów. Telefon Skrzypczaka nie odpowiadał, wiadomo tylko było, że wyszedł z domu oraz że nie doszedł. Klimat jak za stalinizmu. Przecież jeden z ostatnich czynnych strażników honoru żołnierza nie mógł od tak po prostu się rozmyślić, zrejterować lub pójść na wódkę wystawiając generałów w stanie spoczynku, pułkowników i innych oficerów oraz towarzyszącymi żołnierzami ze Śląska, Podkarpacia, Lubuszczyzny czy Pomorza Zachodniego.
Słowem historia bardzo zagadkowa i niewiarygodna.
Nie wiem kiedy dowiedzieli się niedoszli założyciele co się stało, ale ja dopiero w następnym tygodniu bo znużony bezowocnym oczekiwaniem wróciłem do domu spędzić weekend z rodziną. Skrzypczak relacjonował podobno bardzo wzburzony, wiele rzeczy nie mówiąc wprost tylko pozostawiając domysłom słuchaczy. Gdy wyszedł z domu miał być zatrzymany przez ABW i zawieziony na ul. Wiśniową na przesłuchanie. Będąc generałem został potraktowany jak bez szacunku i bardzo arogancko. Przesłuchiwany przez gówniarzowatych oficerków cywilnych służb miał być zastraszany, manipulowany i szantażowany. Podobno byli znakomicie poinformowani nie tylko co do szczegółów powoływanego stowarzyszenia i planów na przyszłość ale także rozmów w 4-oczy, które toczyły się w mojej redakcji i piętro niżej. Być może ktoś kapował, raczej podsłuch w budynku (należał do wojska) a najpewniej jedno i drugie. Skrzypczak został wypuszczony po 4-5 godzinach. Otrzymałem informację, że zagrożono mu przetrąceniem kariery syna (kapitana, dowódcy Leopardów). Być może czymś jeszcze związanym z kwestiami obyczajowymi („NIE” ujawniał jego rzekome romanse i podboje, czym także MON się interesował) oraz z procesem – to akurat nic pewnego, ale tak nam się to składało kilka tygodni później. Obiecano także marchewkę. W każdym razie do powołania tego zrzeszenia miało nie dojść, a Skrzypczak miał się z inicjatywy wymiksować – widać ktoś potraktował pojawiające się zagrożenie bardzo poważnie. I faktycznie nigdy nie doszło, bo Skrzypczak się wymiksował. Był to bowiem jedyny człowiek mający moc skonsolidowania tego trudnego, podzielonego na wiele organizacji środowiska, na młodych i starych, na oficerów i podoficerów, w którym poszczególne grupy oskarżały się wzajemnie o agenturalność i różne intrygi. Tylko Skrzypczak. Młodzi cenili go za nowoczesność i charakter, starzy za krytykę Macierewicza, jako dowódca z Misji był ceniony we wszystkich regionach, jego medialność pasowała wszystkim stowarzyszeniom. Ale Skrzypczaka zabrakło. Przestał sie pojawiać, odbierać telefony, odpisywać na maile, spotykać się z ludźmi. Stał się niedostepny.
Moim zdaniem został wtedy skutecznie złamany i założono mu chomąto, od tej pory do ostatniego czwartku wszystko zaczęło się ładnie układać w sprawie Skrzypczaka.
1 czerwca 2011, a więc niewiele ponad miesiąc po niedoszłej akcji zjednoczeniowej żołnierze z Nangar Khel zostali uniewinnieni. Od tego dnia zaczyna po raz pierwszy sugerować publicznie, że za oskarżeniem żołnierzy stał Antonii Macierewicz i podlegli mu kilka lat wcześniej oficerowie SKW. Oczywiście, podejrzenia Skrzypczaka w tej sprawie nie są pozbawione podstaw, chodzi oto, że do tej pory nie formułował ich publicznie. A tu nagle jakby ktoś podał mu mikrofon.
2 sierpnia 2011 Klicha zastępuje Siemoniak na stanowisku Ministra Obrony Narodowej. Dotychczasowe animozje osobiste przy awansach przestaną mieć znaczenie.
Od 8 września 2011 dostał nominację na stanowisko Radcy MON, z zadaniem doradztwa w zakresie reformy dowodzenia oraz modernizacji technicznej Sił Zbrojnych.
„Skurwił się” – ocenili byli żołnierze.
25 czerwca 2012 zostaje mianowany wiceministrem na stanowisku podsekretarza stanu w Ministerstwie Obrony Narodowej ds. uzbrojenia i modernizacji. I jest nim do ostatniego czwartku.
Moim zdaniem w którymś momencie przestał być potrzebny na tym stanowisku jako przykrywka modernizacyjna i sposób na kupienie młodszej części oficerskiego środowiska i zaczął być potrzebny jako kozioł ofiarny odwracający uwagę od wielkiej korupcji w MON. Komuś zaczęło być gorąco podczas rozgrywek Gdańsko-Wrocławskich i nieznanych intencji zadziwiająco agresywnego CBA. Być może wobec jakiegoś wielkiego interesu dotychczasowe trzymanie na syna i dupeczki (jeśli takowe było, no ale jakieś musiało) oraz słodycz marchewki przestały być gwarantem. Nie wiadomo. Ale wiadomo, że sama sprawa listu jest mocno dęta i wielkie zaangażowanie GW nigdy nie jest bezinteresowne.
Organizowałem wiele przetargów w życiu i wiem, że dzielą sie one na otwarte i zamknięte. Otwarte załatwiamy ogłoszeniem lub innym sygnałem w rynek, zamkniete są celowane precyzyjnie do firm i produktów, które chcielibyśmy ze sobą porównać. Owy list nie oznaczał nic innego jak wskazanie firmy i drona, którym jest polski MON zainteresowany jako uczestników najbliższego przetargu, w którym zostanie on porównany z innymi firmami i konstrukcjami. Być może był to pierwszy list z wielu rozsyłanych do róznych adresatów. I stawiam owoce przeciwko orzechom, że w dotychczasowej praktyce niejeden wiceminister dokonał wiele podobnych „niezręczności” w formułowaniu zapytania ofertowego i włos z głowy mu nigdy za to nie spadł.
W każdym razie upadek Generała Skrzypczaka został przypieczętowany. Najpierw się spalił lub został spalony wobec środowiska wojskowych, któremu miał przewodzić, teraz jest gorącym kartoflem u swoich nowych karierowiczowskich kolegów w czynnej służbie. I paradoksalnie, tu powinniśmy się zastanowić czy nie jest to wynik tego, że gdzieś tam podskórnie, po cichu wobec Polski się zrehabilitował robiąc jakąś dobrą robotę. Bo sorry, ale jakoś trudno mi uwierzyć w dobry leminżo-agenturalny MON i złego Skrzypczaka. Zauważcie, że za aferę sto razy większą w malborskiej bazie lotniczej oprócz bezpośredniego dowódcy 22 BTL (który sam gówno mógł bez czapy z góry) nie poleciał nikt, a tu ewidentnie zasadzono się na tego Wiceministra.
Gościu musiał być obserwowany i czekano na jego potknięcie. Ba, to potknięcie zainspirowano. Minister, Wiceminister, Sekretarz i Podsekretarz Stanu, ba nawet Dyrektor Departamentu nigdy nie redagują i nie piszą pism. Pismo pod podpis przynosi urzędnik odpowiedzialny za dany rodzaj spraw. Specjalista, kontrolowany przez Naczelnika i różne szczeble pośrednie. Tu musiał to robić człowiek zawsze zajmujący się organizacją przetargów i pisaniem listów intencyjnych (zapytań ofertowych), który nagle musiał stworzyć gniota zaakceptowanego po drodze przez wszystkich i nieszczęśliwie podpisanego przez Skrzypczaka. Albo był to nieszczęśliwy przypadek, który przypadkiem przedostał się do prasy i akurat do Gazety Wyborczej – kompletnie niewiarygodna historia. Albo korupcja Wiceministra-kretyna, który zostawia pismo w aktach (bo przecież z Izraela nie wyciekło) by go można wypieprzyć na pysk i zrobić inne kuku przy pierwszej kontroli CBA, NIK itp połączona z przypadkowym wyciekiem do GW (równie niewiarygodne). Albo rzecz zrobiona sztampowo, podpisana i wyciągnięta specjalnie przez kogoś, a potem przekazana do GW z odpowiednim komentarzopoleceniem (to obstawiam), albo pismo spreparowane od początku odpowiednio przez urzędnika i potem odpowiednio podrzucone do podpisu Wiceministrowi Skrzypczakowi z pominięciem wszelkich sitek pośrednich lub załatwiając kurzą ślepotę pośredników, a potem precyzyjnie przekazane odpowiednio zadaniowanej lub bezmyślnej wpływowej gazecie – to też możliwe. No ale przecież nie działo to się bez przyczyny.
Pachnie mi to piosenką jakiegoś wielkiego Mr. z UB:
Nie gniewaj się Waldek, ten tramwaj jest naprawdę Twój, a reszta moja…
Tomek Parol (ŁŁ)
Tomasz Parol - Redaktor Naczelny Trzeciego Obiegu, bloger Łażący Łazarz, prawnik antykorporacyjny, zawodowy negocjator, miłośnik piwa z przyjaciółmi, członek MENSA od 1992 r. Jeśli mój tekst Ci się podoba, lub jakiś inny z tego portalu to go WYKOP albo polub na facebooku. Jeśli chcesz zostać dziennikarzem obywatelskim z legitymacją prasową napisz do nas: redakcja@3obieg.pl