Z dotacjami z Brukseli jest nieco inaczej….
Jak od kilkunastu lat obrazowo przedstawiam, z tymi dotacjami celowymi (na ogól chodzi o te z Brukseli) to jest tak, jak pomocą dla faceta, który marznie w lichym paletku. Mówią mu tak: Dopłacisz sto złotych i dostaniesz elegancki, ciepły kożuch, ale musisz go nosić i zimą i latem. I codziennie kupować do niego świeży kwiatek!”…
Jest to tylko propozycja, ale jeśli ją przyjmę, będę się pocił latem i wydawał forsę na świeże fiołki.
Z dotacjami z Brukseli jest nieco inaczej.
O ich przyjęciu decydują w praktyce urzędnicy. Na przykład: w Rzeszowie chcą otrzymać od Unii 300 000 000 złotych – a raczej: jeśli dopłacą 100 milionów, to będą mogli dostać autobusy warte 400 milionów. Unia da!
Ale pewnie cena takiego autobusu jest mocno zawyżona – nieraz dwukrotnie, a urzędnik nie będzie tego sprawdzał: darowanemu koniowi nie zagląda się do pyska. Byle były warte znacznie więcej, niż te 100 milionów z kasy miasta.
Z tym, że te 100 milionów to nie z kieszeni urzędnika – tylko podatników. A autobus kupują urzędnicy – i pewnie jakieś zwyczajowe 10% od wybranej firmy otrzymają. Oni – nie podatnicy.
I w Brukseli siedzi banda wszawych socjalistów. ONI dadzą te pieniądze – pod warunkiem, że miasto rozwinie miejski transport PUBLICZNY. Co więcej – wydają dyrektywę: miasto ma zmusić 20% mieszkańców, by ci przesiedli się z prywatnych samochodów do komunistycznych autobusów.
No, więc takie miasto – nadal Rzeszów, konkretnie – drapie się w głowę i instaluje na dojazdowej drodze… bus-pas! Efekt jest taki, że przez większość czasu nie odgrywa on większej roli – jednak w godzinach porannego i popołudniowego szczytu to, co zajmowało 10 minut zajmuje ludziom czterdzieści minut.
Urzędnicy będą chwaleni w Brukseli za socjalistyczne podejście, zostaną może ze dwa razy zaproszeni do naszej stolicy, gdzie pokażą im znakomicie funkcjonujące metro i zostaną zaproszeni do restauracji przy samej siedzibie Komisji Europejskiej – natomiast w tych kolejkach tłoczą się ci nieszczęśni podatnicy…
I teraz ciekawe pytanie: dlaczego w Brukseli, Warszawie i innych miastach tak nie lubią prywatnych samochodów?
Jest to mentalność anty-kapitalistyczna. Typowa niechęć do prywaciarza, który wiezie tym samochodem – bo ja wiem – smoczki dla niemowląt. By zarobić… Tfu! A autobusami jeżdżą urzędniczki, studenci, emeryci i w ogóle ludzie opłacani przez reżym. Nasi ludzie. Klasowo słuszni.
Ale jest i drugi powód. Ten urzędnik w Brukseli ma rozdawać. Podarować autobus – czy 3/4 autobusu – można. A jak podarować – w tej samej cenie – dziesięć samochodów prywatnym ludziom?
Więc muszą popierać komunizm…