Kwadratura trójkąta
15/01/2013
631 Wyświetlenia
0 Komentarze
18 minut czytania
Na tle pogłębiającego się kryzysu syryjskiego zaostrzają się też stosunki polityczne pomiędzy Turcją, Irakiem i Kurdami.
Handel jest, jak wiadomo, błogosławieństwem dla pokoju (i odwrotnie). Rurociąg z Kirkuku, którym do tureckiego portu Dżejhan nad Morzem Śródziemnym płynęło kiedyś, jeszcze za Saddama, średnio 1,6 miliona baryłek irackiej ropy dziennie był tego znakomitym dowodem. Z tytułu usług tranzytowych i portowych Turcja miała z tego sutą premię, światowy rynek regularne i pewne dostawy, i wszyscy byli zadowoleni.
Najpierw dostawy przerwała wojna, a dziś zmieniły się także warunki polityczne w regionie. Do gry weszła bowiem ważna trzecia strona: Kurdowie iraccy i rodzący się w końcu, w ciężkich bólach Kurdystan. Ostatecznej mapy Bliskiego Wschodu nie zna dziś jeszcze nikt, ale wiele wskazuje na to, że jakiś niepodległy Kurdystan powstanie, choćby tylko przez rozpad Iraku, który wydaje się nieunikniony. Bagdad, położony 240 km na południe od Kirkuku, broni się jeszcze, ale rząd ma tam na miejscu trudniejszy i coraz ostrzejszy problem do przezwyciężenia: konflikt szyicko-sunnicki miedzy samymi Arabami, przy którym szansa dla Kurdów na oderwanie Północy rośnie przez cały czas. Wydaje się zresztą, że taki scenariusz założyli od początku także stratedzy USraela, kiedy na podstawie fałszywych dowodów napadli na Irak, nie tylko przecież w celu obalenia Saddama Hussajna.
Trudno o bardziej skomplikowaną sytuację polityczną niż dzisiejszy Irak, lub raczej to, co z niego do tej pory zostało. Trzy główne grupy ludności tj. Kurdowie na północy, Arabowie sunnici w środku i Arabowie szyici na południu, są wzajemnie silnie zwaśnione i praktycznie skazane na rozwód. Najważniejszym powodem zwaśnienia jest narzucona Irakowi wojna. Saddam był sunnitą, więc po jego obaleniu główny opór przeciw okupacji pojawił się ze strony sunnitów, którzy znaleźli się nagle na dole grupowej hierarchii. Wypłynęli na tym szyici, którzy obecnie, po zasadniczym wyjściu wojsk amerykańskich z Iraku zostali u władzy w Bagdadzie. Ale szyici z Iraku to naturalni sojusznicy szyitów Iranu oraz Syrii, gdzie rządzą bliscy szyitom alawici. Przez Irak przechodzą więc irańskie dostawy dla Assada w Syrii i dla szyickiego Hezbollahu w Libanie. To się dziś źle układa w planach USraela, który swój plan rozwałki Bliskiego Wschodu oparł na sztucznie rozbudzonym konflikcie między sunnitami i szyitami także wśród samych Arabów, co ma przygotować grunt do najważniejszej wojny z Iranem. W obecnej fazie realizacji tego planu szyici rządzący w Bagdadzie są panom świata bardzo nie na rękę. To zaś oznacza, że sprawa kurdyjska zyskuje na znaczeniu i komplikuje się na północy, tym bardziej, że podobnie jak w sprawie Syrii włączono tu do akcji Turcję
Już sankcje ekonomiczne nakładane na Irak od początku lat 1990-tych, a potem wojna i akty sabotażu rozwaliły iracki system rurociągów naftowych. Dziś większość elementów tego systemu jest w ruinie, najwyżej 10-15% pozwala jeszcze tłoczyć ropę lub gaz. Jedna z dwóch równoległych linii przesyłowych stoi w ogóle pusta, a główne źródło, z którego obie były zasilane, czyli gigantyczne złoże w Kirkuku, nie nadaje się technicznie do eksploatacji. Bagdadzkie ministerstwo nafty ma jakieś niejasne plany ożywienia tej linii, m.in. po to, aby zwiększyć transport ropy wydobywanej także na szyickim południu i wywożonej przez port w rejonie Basry, ale to by wymagało budowy długiego, bardzo drogiego i też bardzo ryzykownego (bo przechodzącego przez tereny sunnickie) odcinka łączącego złoża z Północy i Południa kraju, którego dotąd w ogóle nie było.
W Turcji wylęga się jednak inny plan. O ile na początku Zachód boczył się na zwycięstwo i objęcie władzy przez islamską partię AKP (Adalet ve Kalkinma Partisi, Partia Sprawiedliwości i Rozwoju), to szybko – jako że tureccy muzułmanie są sunnitami – wprzęgnięto także premiera Erdogana w wielki plan konfliktu z szyitami (Iran, Syria, Irak), wykorzystując fakt, że potężna armia turecka jest w NATO, a gospodarka turecka zależy od turystyki i handlu z Europą, oraz od zamówień, głównie budowlanych, bo Turcja jest mocarstwem budowlanym, z sunnickich monarchii naftowych na Półwyspie Arabskim. Do tego dochodzi newralgiczna sprawa Kurdystanu, która dotyczy ćwierci terytorium Turcji i która Ankara próbuje rozegrać raczej kosztem sąsiadów.
Coraz gorsze stosunki Ankary z Bagdadem pozwalają Turcji budować coraz lepsze relacje z kurdyjskimi władzami północnego Iraku siedzącymi w Erbil. Jeszcze niedawno obie strony dzieliła nieufność, bo Turcja bała się, że jakakolwiek niepodległość irackiego Kurdystanu umocni separatystów w o wiele przecież większym Kurdystanie tureckim. Zatem z wielkimi oporami, bardzo ostrożnie i dopiero nie tak dawno temu tureccy politycy uznali autonomię irackiego Kurdystanu. Obecnie jednak wydaje się, że i Turcja nauczyła się metody ‘dziel i rządź’, już nie traktuje Kurdów jako monolitu i stara się wygrywać wszystkie różnice między nimi. Według tej nowej optyki Ankary, w północnym Iraku mieszkają dobrzy Kurdowie pod bardzo dobrym przywódcą, który się nazywa Massoud Barzani i to on, a nie Bagdad, ma ostatecznie zadecydować dokąd popłynie kurdyjska ropa, której i Turcja i Zachód potrzebują równie pilnie, jak Barzani potrzebuje pieniędzy. Ocieplenie relacji miedzy Ankarą i Erbilem – bo chyba już można mówić o nowej regionalnej stolicy – należy zawdzięczać ropie i gazowi. Już wiadomo, że w tureckiej kuchni, ale według zachodniej receptury pichci się wielki, strategiczny kontrakt, na mocy którego tureckie firmy popierane przez państwo oraz zachodnie giganty naftowe zabiorą się do budowy infrastruktury tak, aby wkrótce do Dżejhanu przez Turcję znów popłynęła kirkucka ropa i to w ilości 2 mln b/d (baryłek dziennie).
Już w ubiegłym roku handel między Turcją a irackim Kurdystanem osiągnął wielkość 8 mld $. Za tureckie kredyty – dawane, wiadomo, pod przyszłą wielką ropę – zbudowano nowe lotniska w Erbilu i w Dohuk, mieście położonym jeszcze dalej na północ, a także zrealizowano kilka innych dużych projektów budowlanych. Obecnie Ankara używa tej handlowej dźwigni dla wywierania nacisku na Barzaniego, aby pomógł powstrzymać akcje i roszczenia Kurdów po tureckiej stronie granicy. W Erbilu klimat dla takich działań wydaje się sprzyjający. „Niezależnie od scenariusza, naszym rynkiem jest Turcja. To Turcja dokonała strategicznego zwrotu w naszą stronę” – mówi ostrożnie Barzani.
Flirt Ankary z Erbilem to jednak wynik większych, geopolitycznych układów w regionie, a głównie tego, że podstawą strategicznej recepty metawładzy dla Bliskiego Wschodu jest jak najgłębsze i trwałe rozbicie świata islamu na zwaśnione obozy – sunnitów i szyitów, a w miarę możliwości także ich dalsze podziały. Rozbicie to nie ma podstaw teologicznych i religijnych, bo różnice między sunnitami a szyitami są w istocie niewielkie i dałyby się bez trudu nawzajem tolerować, ale tu do gry wchodzi polityka. Zawsze szyicki Iran, obecny szyicki rząd Nuriego Maliki w Bagdadzie oraz alawicki (czyli bliski szyitom) reżim Asada w Damaszku, plus szyicki Hezbollah w Libanie to jeden długi i ciągły pas szyicki na północ od bogatych sunnickich monarchii Półwyspu Arabskiego. Ten pas to zaopatrzenie dla frontu, który właściwie jako jedyny pozostaje nieprzejednanym wrogiem Izraela i już dowiódł, że potrafi pokonać jego armię (wojna Hezbollahu w Libanie w 2006 roku). Sunnicka Turcja Erdogana jest postrzegana jako jedyna siła, która może zadać szyitom skuteczny wojskowy cios od północy i przerwać ten pas, i to zaopatrzenie, czyli zdjąć ryzyko z Izraela. Stąd naciski ze strony służalczych a przekupnych arabskich sułtanów, malików i emirów, oraz judzenie ze strony centrali NATO, aby Turcja wdała się w ten konflikt jak najpełniej i jak najszybciej.
Niestety, Kurdowie to także sunnici, a zatem wielka nadzieja Zachodu, że w przyszłym konflikcie z Iranem posłużą obok turkojęzycznych Azerów jako ważny czynnik rozsadzania Iranu od środka. Azerowie stanowią w Iranie ok. 20% ludności, a Kurdowie ok. 10%. Kurdowie, naród duży, hardy i bitny, a przy tym notoryczni zbóje na każde zawołanie, którzy już nieraz dali się wszystkim sąsiadom we znaki (np. rzeź Ormian w latach 1914-15 to w połowie sprawka kurdyjskich jataganów), przydaliby się USraelowi do mieszania i utrzymywania w szachu całego regionu i zaplanowanego przenicowania jego mapy. Jedynym problemem jest to, że połowa z nich, i to ta najbardziej aktywna w walce o niepodległość, mieszka w Turcji, a więc trudno myśleć o utworzeniu niepodległego Kurdystanu bez wyrwania prawie ćwierci terytorium spod władzy najważniejszego członka NATO na Wschodzie. Turcja jednak na to nigdy zgodzić się nie może i to jest istota tzw. węzła kurdyjskiego. Mimo to, z całą pewnością zachodnie służby dyplomatyczne i zawsze im pokrewne służby specjalne, od dawna pracują usilnie nad pogodzeniem Turcji z Kurdami, bo to nie ten front jest dziś Zachodowi potrzebny.
Uczestnictwo Turcji w konflikcie z szyitami tłumaczy coraz gorsze relacje Ankary z Bagdadem. We wrześniu 2012 Turcja udzieliła azylu skazanemu na śmierć w Bagdadzie b. wice-prezydentowi Tarikowi al-Haszimi, sunnicie, który jako ewidentny agent władz okupacyjnych spiskował przeciw szyickiemu przywódcy Muqtadzie as-Sadrowi i któremu udowodniono w sądzie dwa morderstwa. Maliki był tym tak rozdrażniony, że publicznie obraził rząd w Ankarze i w listopadzie wygonił turecką firmę naftową z kontraktu w Iraku. W grudniu Bagdad nie zezwolił nawet na lądowanie tureckiego ministra energetyki Tanera Yildiza, który leciał do Erbilu na konferencję inwestorów.
Iracki rząd centralny wchodzi też w coraz głębszy konflikt z Kurdami z Erbilu upierając się, że nie mają oni prawa sami eksportować ropy ani podpisywać kontraktów z inwestorami i deweloperami. Konsekwentnie więc, Bagdad opóźnia zapłaty firmom naftowym, które zawarły takie nielegalne kontrakty. Należności z tego tytułu narosły już do 1,5 mld $. Pars Kutay, szef tureckiej firmy Genel Energy w Kurdystanie uważa, że pośrednictwo Bagdadu w realizowaniu płatności to „pompowanie ropy w czarną dziurę”. Kurdyjski eksport spadł już do 30.000 b/d.
Wielkie firmy naftowe jak Exxon Mobil albo Chevron zainwestowały jak dotąd w kurdyjską ropę ponoć 10 mld $ licząc na eksport na poziomie 2 milionów b/d. Według obowiązującego na dziś podziału zysków z wydobycia Bagdad zabiera ponad 80% a w Kurdystanie zostaje ich tylko 17%. Gdyby wydobycie rozkręcono w pełnej skali, argumentują doradcy zachodni, Kurdystan nie musiałby korzystać z pomocy Bagdadu, ale sam mógłby jej udzielać.
Ze zrozumiałych względów Bagdad stawia tu opór. Nuri al-Maliki uważa, że takie wyrwanie się z ropą do przodu przez Kurdów na północy, przyspieszy podobne tendencje u szyitów na południu, a to grozi rozerwaniem Iraku na rywalizujące części.Sprawy zabrnęły tak daleko, że na rozkaz Nuriego al-Maliki arabska armia Iraku podsunęła się na linię demarkacyjną oddzielającą ziemie Kurdów na północy od centrum kraju. Ostrzał artyleryjski już spowodował śmierć około 10 osób pod Kirkukiem. Kurdowie po takich aktach hardzieją. Setki ich bojców (peszmergów) chwyciło za broń i zaległo naprzeciw linii wojsk arabskich. Dżalal Talabani, stary i doświadczony kurdyjski przywódca, który pełni w Bagdadzie funkcję federalnego prezydenta Iraku i który niejednokrotnie skutecznie studził dotąd rozgrzane nastroje, doznał ostatnio udaru i jest unieruchomiony paraliżem w łóżku, więc nawet nie ma komu podjąć się mediacji. Kolejna wojna na Bliskim Wschodzie wisi na włosku.
Bogusław Jeznach
Deser muzyczny::
Kurdyjski zespół Kamkarów, złożony z członków jednej rodziny o tym nazwisku, pochodzący z irańskiego miasta Sanandaj, gra i śpiewa po persku wiersze wielkiego perskiego poety Omara Chajjama