Czy wybór między PO i PiS to wybór między złem, a dobrem? Czy tylko wybór między dżumą i cholerą? Trudno uniknąć takiego pytania przyglądając się działaniom partyjnych elit.
O ile porównanie PO do śmiertelnej choroby nie budzi sprzeciwu, to rozumiem, że takie rozważania pod adresem PiS zaraz spotkają się z frontalnym atakiem wyznawców tej partii.
Z lat swych młodzieńczych dobrze pamiętam początki systemu socdemoliberalnego, którego kolejne wyznawcy już pokoleniami niepodzielnie pasą się przy korycie nazywanym przez partyjnych bossów Polską. Z domu wyniosłem endeckie tradycje i pogardę dla wszelkiej maści zaprzańców. Z lektur Konecznego wizję cywilizacji opartej na wartościach, prawa wynikającego z etyki, a nie etyki wynikającej z prawa.
Pewne nadzieje na realizację takiej wizji mogła budzić partia o szumnej nazwie Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, no przynajmniej w swojej pierwotnej formie. Z sympatią swymi młodzieńczymi oczętami patrzyłem na każdą prawicową organizację, która brzydziła się ubekami i przemalowanymi na demokratów trockistami.
Pierwszy kubeł zimnej wody wylał na mnie prezes PC mówiąc o endekach przycupniętych trwożliwie w małej grupce wśród ZCh-Nowców. Dobrze zapamiętałem jego słowa, że nie ma miejsca na polskiej scenie politycznej dla takich jak oni. I choć prezes PC jest teraz prezesem PiS, to podejmuję się wywieść dowód, że poglądów nie zmienił, a w rzeczywistości jest pobratymcem swoich niby przeciwników z PO.
Jedyna różnica, choć oczywiście nie bez znaczenia, polegała do pewnego czasu na tym, że PO chce służyć Niemcom, a PiS protektora widzi w Ameryce. Problem polega na tym, że chętnych do miana najwierniejszych sług jest więcej, a im trudniej wbić się w rolę, tym wojna między kandydatami na kamerdynerów, podczaszych i kapciowych jest zajadlejsza.
Kolejny kubeł zimnej wody to sprawa Jedwabnego. Rola i zachowanie elit PiSu – zwyczajnie wstyd przypominać. Z szumnych zapowiedzi niepodpisywania traktatu z Lizbony też jakoś nic nie zostało. Czym tu się różni PO i PiS?
Obie te partie najchętniej doprowadziłyby do polaryzacji sceny politycznej w stopniu uniemożliwiającym istnienie innych sił. Temu miało służyć pożeranie przystawek koalicyjnych i oddanie władzy przez PiS. Wybieg nie do końca się udał, bo na Napoleońskim z założenia zagraniu prezesa PiS skorzystała… PO.
A przecież koalicja PiS-LPR-Samoobrona mogła zmienić Polskę. Wstrzymać rozkradanie majątku, ukarać zdrajców, wprowadzić prawo wynikające z etyki. Papierkiem lakmusowym w tej ważnej sferze była kwestia prawa aborcyjnego. W efekcie ostatnie przyczółki trzymające PiS po prawej stronie musiały odejść. Marek Jurek ze smutkiem, ale i honorem rezygnował z funkcji marszałka.
POżeracze naszej godności i majątku rozrośli się dzięki PiS tak bardzo, że sami w swych szeregach mają już rywalizujących ze sobą zwolenników wysługiwania się nie tylko Niemcom, ale i Ameryce. To nowe skrzydło urosło tak, że mało brakowało, że jego jeden z głównych reprezentantów w osobie Radzia Sikorskiego zostałby kandydatem na prezydenta.
I pewnie gdyby nie straszna tragedia – a być może zaplanowana zbrodnia – pod Smoleńskiem, to łatwiej byłoby się do świadomości wyborców z prawdą o polskiej scenie politycznej przebić. Teraz nie wypada przecież odbrązawiać męczenników, wśród których w oczywisty sposób byli ludzie czcigodni i uczciwi, choć podporządkowani partyjnym interesom.
Otwarte pozostaje pytanie czy dalsza gra PO i PiS o całkowite przejęcie sceny politycznej, przy aż takiej polaryzacji będzie skuteczna. I choć ponoć nadzieja jest matką głupców, to wierzę, że z pietyzmem od dziesięcioleci wdrażany plan runie w gruzach…