Antykatolicka „wojna o kulturę” oznaczała stygmatyzację całej grupy obywateli – katolików – jako „nieprzystosowanych” do niemieckiego „ducha” i niemieckiej „wolności” wrogów gotowych wbić nóż w plecy „postępowej”, protestanckiej kulturze. Wystarczy zamienić w liberalnej teorii spiskowej słowo „jezuita” i wstawić słowo „Żyd”, by zdać sobie sprawę, jak bardzo niemieccy liberałowie pracowali nad przygotowaniem rewolucji nihilizmu, z której z czasem wyrośnie narodowy socjalizm.
Zjednoczenie Niemiec, podobnie jak zjednoczenie Włoch, było jedną z dwóch wielkich „rewolucji geopolitycznych”, które wydarzyły się w XIX-wiecznej Europie. Była jeszcze jedna analogia. Podobnie jak w Italii, również w Niemczech procesowi politycznego jednoczenia kraju towarzyszył projekt jego unifikacji w oparciu o wrogą katolicyzmowi wizję „nowych Niemiec”.
Nacjonalizm, protestantyzm, antykatolicyzm
Główne założenia niemieckiej „wojny o kulturę” – jednej z wielu przetaczających się przez Europę przełomu XIX i XX wieku – zostały opracowane znacznie wcześniej, zanim w latach 70. XIX stulecia swój antykatolicki Kulturkampf rozpoczął Otto von Bismarck.
Autorami tych założeń byli liberałowie – zarówno w sensie stricte politycznym, jak i w rozumieniu liberalnego (i dominującego) skrzydła w niemieckim protestantyzmie. To oni – zwłaszcza w dziesięcioleciach po Wiośnie Ludów (1848/1849) zaczną definiować niemiecką kulturę (Kultur) jako kategorię będącą w zdecydowanej opozycji do katolicyzmu – rozumianego nie tylko jako religia, ale również jako konkretna wizja społeczeństwa oraz do szeroko rozumianej kultury katolickiej. Do tego bardzo szybko dojdzie proces konfesjonalizacji niemieckiego nacjonalizmu (konkretniej: jego protestantyzacji), czyli wpajania społecznej świadomości przekonania, że prawdziwy, a więc kulturalny Niemiec, to protestant.
Początki tego procesu odnajdujemy już w XVIII wieku, w epoce niemieckiego oświecenia, które – podobnie jak wszędzie indziej w Europie – miało zdecydowanie antykatolickie oblicze. Przejawiało się to w zwyczajowym dla oświeconych „filozofów” publikowaniu obelg i inwektyw wobec religii katolickiej oraz instytucji Kościoła. Tutaj nie znajdowało zastosowania hasło tolerancji.
Pogarda i nienawiść
Friedrich Nicolai, jedna z czołowych postaci niemieckiego oświecenia (wydawca monumentalnej Deutsche Bibliothek), w opublikowanym w 1781 roku dziele O religii i zwyczajach religijnych w Wiedniu, stwierdzał m.in.: Cudotwórstwo i panowanie klechów, nierozerwalnie związane z katolicką religią, od stuleci było rozwijane po to, aby stłumić siły ludzkiego rozumu. Przejawem tego katolickiego „zabobonu” było według tego autora to, że codziennie w krajach katolickich mączne ciastko jest rzekomo przemieniane w Boga (to o katolickiej wierze w dokonującą się podczas Mszy Świętej transsubstancjację).
Należy zauważyć stale powracający w tych atakach oświeceniowców na katolicyzm wątek pogardy dla „zwykłego człowieka”; wątek, który podejmą w XIX wieku niemieccy liberałowie podczas kolejnych kulturkampfów. Relacjonując swój pobyt w Bawarii – kraju, który pozwolił przez wieki rosnąć jak chwastowi na swoim polu katolickim przesądom– cytowany już Nicolai z odrazą odnotowywał, że do maryjnego sanktuarium w Altötting corocznie pielgrzymuje wiele tysięcy głupich bigotów. Kolumna postawiona w Monachium ku czci Najświętszej Maryi Panny (jako wotum wdzięczności za ocalenie miasta od najazdu szwedzkiego podczas wojny trzydziestoletniej) była zaś oceniona jako pomnik głupiej bigoterii i w najwyższym stopniu błędnej polityki.
W XVIII wieku wielką karierę – nie tylko jako wschodzące mocarstwo, ale również jako ulubieniec oświeceniowych salonów – zrobiły protestanckie Prusy. Fryderyk II (panujący w latach 1740–1786) był fetowany przez oświeceniowców jako „król–filozof” (w oświeceniowym rozumieniu filozofii, tzn. wulgarnego racjonalizmu). Ten przyjaciel Woltera nie krył zresztą swojego ateizmu oraz pogardliwego stosunku do katolicyzmu. Prusy staną się również na początku XIX wieku jednym z głównym beneficjentów zniknięcia – ostatecznie w 1806 roku – Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, nad którym panowali katoliccy Habsburgowie. Wraz ze starą Rzeszą znikają również sekularyzowane masowo władztwa duchowne Rzeszy (np. elektoraty: moguncki, koloński), zaanektowane następnie m.in. przez protestanckie Prusy.
Katolicka Rzesza padła pod ciosami rewolucyjnej i napoleońskiej Francji. Ale Francja jeszcze w inny sposób „grała” na rzecz protestanckiej monarchii Hohenzollernów. Rozgromienie Prus przez Napoleona w 1806 roku było wspaniałym, bezużytecznym zwycięstwem (jak pisał francuski historyk Jacques Bainville). Bitwa pod Jeną i następująca po niej francuska okupacja Prus rozbudziła niemiecki nacjonalizm, często podszyty wątkami wyznaniowymi (protestanckimi). Typowe pod tym względem były słowa Ernsta Moritza Arndta: Nienawidzę wszystkich Francuzów bez różnicy w imieniu Boga i swego narodu, uczę tej nienawiści moich synów i synów mego narodu.
Iść z krwawym mieczem zemsty
Niemiecki nacjonalizm, rodzący się w okresie największego poniżenia Niemiec (okupacja francuska 1806–1813), zakładał nie tylko jedność kulturową, ale i duchową narodu niemieckiego. Już Herder – pod koniec wieku XVIII – podkreślał, że wspólna religia jest fundamentem wewnętrznej jedności. Ale w imię jakiego Boga? I jaka religia? Z pewnością nie katolicyzm i nie Bóg, o którym nauczał katolicki Kościół. Nawet nie protestantyzm. Jak pisał w 1809 roku cytowany już E. M. Arndt: Bycie jednym narodem, żywić jedno i to samo uczucie dla tej samej sprawy, iść razem z krwawym mieczem zemsty – oto religia naszych czasów… Porzućcie wszystkie te małe religie i wypełnijcie obowiązek tej największej, wysoko ponad papieżem i Lutrem zjednoczcie się w niej, w jednej wierze.
To właśnie w epoce napoleońskiej i tzw. wojny wyzwoleńczej (1813-1814) zrodził się melanż nacjonalizmu, protestantyzmu i niemieckiej kultury – przeciwstawianych „romanizmowi” (co z tego, że Francja napoleońska także prześladowała Kościół rzymski i Jego widzialną Głowę!). Po Wiośnie Ludów nad dokonaniem trwałej syntezy tych składników pracował już niemiecki liberalizm, który na pozycje nacjonalistyczne przeszedł w latach 1848-1849, gdy w dobie tzw. parlamentu frankfurckiego jeden z jego przywódców, Wilhelm Jordan, głosił program zdrowego egoizmu narodowego (co ciekawe, słowa te wypowiedział, uzasadniając konieczność włączenia Wielkopolski i Pomorza do przyszłych zjednoczonych i demokratycznych Niemiec).
„Duch niemiecki” kontra katolicyzm
Po 1848 roku katolicyzm w Niemczech przeżywał prawdziwy renesans, mierzony dynamicznym rozwojem zakonów, ruchu pielgrzymkowego, ożywionym kultem świętych (np. św. Bonifacego – apostoła Germanii z VIII wieku) i rozwojem różnorodnych stowarzyszeń świeckich katolików. Liberałowie zareagowali na ten proces rozpętaniem antykatolickiej wojny propagandowej, podczas której głównym argumentem było to, że katolicyzm jest niezgodny z niemiecką kulturą. Ta ostatnia zaś synonimiczna jest z „wolnościowym etosem” protestantyzmu. „Zasadzie katolickiej inercji” liberalni pisarze (np. A. Diesterweg czy D. Schenkel) przeciwstawiali „zasadę protestanckiego ruchu”. Katolicyzm w tym ujęciu to nie tylko cywilizacyjny i duchowy zastój, to także „monarchiczny absolutyzm”, „biurokratyczna administracja”, wreszcie „cła protekcyjne”. Z protestantyzmem łączono natomiast ożywienie we wszystkich sferach (religijnej, społecznej, edukacyjnej i politycznej). Zapewniać on miał korzystną atmosferę dla „wolności konstytucyjnej”, „samorządu” i „wolnego rynku”.
W literaturze i publicystyce autorstwa liberalnych pisarzy przekonywano pod koniec lat 50. XIX wieku, że katolicyzm jest silny tylko na tych obszarach, które charakteryzują się słabym rozwojem intelektualnym, duchowym i materialnym. Przeciwnie rzecz się ma z postępem protestantyzmu, który idzie ręka w rękę z postępem cywilizacji, z rozszerzaniem się wykształcenia [Bildung] i wiedzy (D. Schenkel).
Całą tę argumentację – podzielaną przez zdecydowaną większość protestanckiego duchowieństwa – „obsługiwała” odkryta na nowo przez liberalne elity teoria spisku jezuitów. Towarzystwo Jezusowe było obecne wszędzie i ucieleśniało wszelkie zło katolicyzmu. Nienawiść do jezuitów przenoszono zresztą na wszystkie katolickie zakony. W 1869 roku doszło nawet na tym tle do antykatolickiego pogromu w Berlinie, gdy sfanatyzowany przez liberalną propagandę tłum zdemolował w Moabicie dominikański sierociniec i kaplicę.
„Ewangelickie cesarstwo narodu niemieckiego”
W latach 60. XIX wieku protestanckie Prusy, rządzone od 1862 roku przez Ottona von Bismarcka (jako premiera), przystąpiły do realizacji programu jednoczenia Niemiec krwią i żelazem. Droga ku temu celowi wiodła przez wojny z Danią (1864 r.), Austrią (1866 r.) i Francją (1870 r.). Te dwa ostatnie kraje, najpoważniejsi przeciwnicy Prus na drodze zjednoczenia Niemiec, były państwami katolickimi. Nic dziwnego więc, że zwycięstwa Prus pod Sadową (nad Austrią) i pod Sedanem (nad Francją) wzbudziły prawdziwą euforię w środowiskach liberalno–protestanckich. Powtórzył się, tyle, że z o wiele większą intensywnością, fenomen lat 1806-1813, a więc syntezy tego, co protestanckie z tym, co nacjonalistyczne. A w tle znajdował się antykatolicyzm.
Kampanię 1866 roku porównywano (jak uczynił to protestancki rektor uniwersytetu w Greifswaldzie) do rajdu Gustawa Adolfa przez katolickie terytorium. Z kolei liberalny historyk Gustav Droysen pisał z tej okazji, że wydarzenia 1866 roku były triumfem prawego niemieckiego ducha nad duchem fałszywym, zwycięstwem ducha roku 1517 i 1813 nad duchem rzymskim. Jak deklarował Protestantenverein (największa organizacja protestancka w latach 60. XIX stulecia), wynik wojny z Austrią oznaczał utratę przez nurty ultramontańskie i jezuickie swojej podpory.
W podobny sposób strona protestancko-liberalna postrzegała wojnę Prus z Francją. W 1874 roku jeden z pastorów ewangelickich stwierdzał, że na Sedanu rozległych polach zjawiła się zbawcza wiosna duchów. Gdyż nie tylko na zdobycie niemieckiego kraju wyruszyły francuskie legiony, lecz podobnie jak hiszpańska armada, przybyły z brzękiem kajdan i z nowym Bogiem. Gdyby był Napoleon zwyciężył, naówczas kolano rzymskiego czarownika [czyt. papieża – G.K.] byłoby gniotło pierś naszą, a szpony jezuityzmu byłyby oplotły w duszącym uścisku szyje nasze, wszystkie duchy chrześcijaństwa byłyby popadły w niewolę, a cały świat chrześcijański musiałby paść pod stopy wice-Boga rzymskiego!
„Wojna o kulturę” – czyli bizantynizm w akcji
Nowa Rzesza Niemiecka powstała w 1871 roku jawiła się więc jako zesłane przez Boga narzędzie zaprowadzania i rozszerzania „niemieckiej kultury”, radykalnie przeciwstawionej „romanizmowi”. Skoro tak, argumentowali liberałowie, nie należy się wzdragać przed myślą, że to państwo będzie żelazną ręką zaprowadzać „wolność” i „postęp” (czyt. podejmie zdecydowaną „wojnę kulturową” przeciw swoim katolickim obywatelom).
Charakterystyczną pod tym względem wypowiedzią był wykład heidelberskiego profesora teologii (ewangelickiej) Heinricha Bassermanna, który w 1874 roku stwierdzał: My, protestanci, mamy inne pojęcie państwa aniżeli XI-wieczni papieże. Dla nas państwo to nie tylko miejsce zamieszkania bezbożnych i żądnych władzy ludzi. Dla nas jest ono samo w sobie moralnym i boskim ładem. A nawet najwyższym ładem moralnym, jaki istniał kiedykolwiek na ziemi. Dlatego właśnie musi państwo podporządkować sobie każdą inną wspólnotę, na podobieństwo ogniw w łańcuchu… Tak, inaczej od XI-wiecznego Kościoła pojmujemy państwo. Państwo bowiem obejmuje całą pełnię moralnych i duchowych dóbr, błogosławieństw i zobowiązań i dlatego też niesie z sobą boską myśl, podobnie jak i Kościół, który pośredniczy w udzielaniu tylko religijnych dóbr i błogosławieństw i zaspokaja religijne potrzeby i nakłada religijne obowiązki. Oto – używając sformułowania Feliksa Konecznego – czystej wody bizantynizm. Teoretyczne uzasadnienie statolatrii.
W tym kontekście trudno więc mówić o akcesji liberałów do bismarckowskiego Kulturkampfu w latach 70. XIX wieku. Oni już wcześniej opracowywali ideologiczne uzasadnienie dla antykatolickiej „wojny o kulturę”. Jak celnie zauważył Ludwig Windthorst – przywódca katolickiej partii Centrum, wielki polityczny adwersarz Bismarcka, Kulturkampf nie był niczym innym jak wojną profesorów przeciw Kościołowi.
Dwaj z owych profesorów – Franz von Holtzendorff oraz Johann Caspar Bluntschli, przywódcy Związku Protestanckiego, tak gratulowali sobie w styczniu 1872 roku akcesji Bismarcka do liberalnej „walki o kulturę”: Sprawy kościelne mają się znakomicie. Nareszcie, nareszcie! Wydaje się, że w końcu otworzyły się oczy Bismarckowi. Jego postępowanie jest wspaniałe oraz – trzeba przyznać – dzielne i nieustraszone…. Niezgodność ultramontanizmu z niemieckim życiem narodowym i państwowym była faktem jeszcze przed soborem watykańskim [Vaticanum I], ale nie była rozpoznawana przez takich ludzi, jak Bismarck. Być może i dobrze, bo obecna chwila jest cudownie dogodna dla przedsięwzięcia działań [wymierzonych w katolicyzm – G.K.].
Histeria i prześladowania
Nie ma tutaj miejsca, by szczegółowo omawiać przeforsowane w Reichstagu i pruskim Landtagu antykatolickie ustawodawstwo. Należy jedynie nadmienić, że podobnie jak w przypadku innych „wojen kulturowych” główny atak poszedł w kierunku odseparowania Kościoła od edukacji młodych pokoleń. Następnie celem ataku stały się katolickie zakony, a wśród nich jako „wróg numer 1” – jezuici. W tym celu ponownie sięgnięto do teorii spiskowej, która miała wyjaśnić wszystko (jezuita = kosmopolita, wielki manipulator, obłudnik i hipokryta).
Antyjezuicka kampania osiągnęła wymiar histerii przenikającej za sprawą liberalnej propagandy do szerokiej opinii publicznej. Fenomen ten dostrzegł m.in. Odo Russell (anglikanin) – ambasador brytyjski w Berlinie, który pisał do Londynu o tym, że opinia publiczna [w Niemczech] widzi jezuicki spisek w każdej pojawiającej się śmierci i w każdej katastrofie. Jakiś czas temu zmarł w berlińskim ogrodzie zoologicznym lew, który był ulubieńcem berlińczyków. W gazetach wyznaczono nagrodę w wysokości tysiąca talarów dla każdego, kto mógłby pomóc rozwikłać zagadkę tej nagłej śmierci. Opinia publiczna zaraz wpadła na myśl, że lew został otruty przez jezuitów.
Usunięcie w 1875 roku z Prus wszystkich katolickich zakonów (oprócz tych pracujących w szpitalach) w charakterystyczny sposób komentował Rudolf Bennigsen – jeden z politycznych przywódców pruskich liberałów. Nazwał on to prawo najsilniejszym i najskuteczniejszym środkiem przeciw ultramontanom, którzy za jednym ciosem tracą owoce swojej ponadtrzydziestoletniej pracy.
Bismarckowski Kulturkampf oznaczał również zamach na wewnętrzną autonomię Kościoła (np. władze próbowały wpływać na proces formacji kapłanów, wprowadzając obligatoryjny tzw. egzamin państwowy). Również w tym przypadku zamach ten spotkał się z całkowitą aprobatą środowisk liberalno–protestanckich, które już wcześniej przyjęły jako pewnik zasadę zaprowadzania „wolności” za pomocą żelaznej ręki państwa. Albo inaczej: przyjęły jako swoją zasadę sformułowaną niegdyś przez francuskich jakobinów, że nie ma wolności dla wrogów wolności.
W myśl tej zasady, liberałowie nie tylko popierali, ale wręcz domagali się czystek wśród korpusu urzędniczego w Prusach, by oczyścić go z niepewnego [tj. katolickiego] elementu. Wspomniany wyżej Rudolf Bennigsen w jednym z listów (z 10 kwietnia 1875 r.) tak relacjonował swoją rozmowę z „żelaznym kanclerzem”: Powtarzałem dzisiaj Bismarckowi i usilnie domagałem się, by wreszcie zmusić Eulenburga [pruski minister spraw wewnętrznych – G.K.], by usunąć z Nadrenii i Westfalii wszystkich klerykalnie nastawionych wyższych urzędników – prezydentów rejencji, radców rejencyjnych i landratów – lub też przenieść ich do protestanckich prowincji. Stale sprawiają oni bowiem, że wszystkie podejmowane przez nas środki są iluzoryczne i ludność może powątpiewać w powagę naszej polityki.
„Dywizje papieża” – zwycięskie w starciu z Bismarckiem
A co z Kościołem w Niemczech? Raz jeszcze oddajmy głos cytowanemu już O. Russellowi, brytyjskiemu ambasadorowi, który pisał do Anglii na początku Kulturkampfu: Obawiam się, że Bismarck nie rozumie i zdecydowanie nie docenia siły Kościoła. Ponieważ uważa się za jeszcze bardziej nieomylnego od papieża, nie jest w stanie tolerować w Europie dwóch Nieomylnych. Wyobraża sobie, że będzie mógł wyszukać i mianować nowego papieża, tak jak mianuje pruskich generałów, i który będzie przekazywał jego rozkazy katolickim duchownym w Niemczech i gdzie indziej.
Niemiecki katolicyzm wyszedł z Kulturkampfu wzmocniony i skonsolidowany. W parlamencie rosło w siłę katolickie Centrum (jego przywódca – Ludwig Windthorst był symbolem sprzeciwu wobec antykatolickiej polityki Bismarcka i liberałów, sam Bismarck twierdził zaś, że oprócz miłości do żony przy życiu trzyma go nienawiść do Windthorsta). Na miejsce usuwanych zakonów powstawały nowe katolickie stowarzyszenia i związki osób świeckich. Tendencje te były kontynuowane w Niemczech wilhelmińskich przełomu XIX i XX wieku. W tym czasie niemiecki katolicyzm stał się katolicyzmem związków i stowarzyszeń. Rozwijają się dotychczas istniejące stowarzyszenia i powstają nowe. W rzędzie tych ostatnich na uwagę zasługuje zwłaszcza Ludowy Związek na rzecz Katolickich Niemiec (Volksverein für das katholische Deutschland). Powstał on w 1890 roku i w krótkim czasie stał się jedną z największych w skali całych Niemiec masową organizacją. W 1891 roku liczył on 105 tysięcy członków, a w 1914 roku było ich już ok. 800 tysięcy.
W tym samym czasie okres dynamicznego rozwoju przeżywała katolicka prasa. W 1865 roku liczba jej prenumeratorów w całych Niemczech wynosiła ok. 60 tysięcy, a w 1890 roku było ich już milion. W 1870 roku na rynku ogólnoniemieckim było 126 tytułów prasy katolickiej, a w 1912 roku liczba ta wyniosła 446.
Kulturkampf – przygotowanie gruntu pod nazizm
Warto jednak zaznaczyć, że prowadzona przez niemieckich liberałów (w sojuszu z Bismarckiem) antykatolicka „wojna o kulturę” oznaczała zgodę, by w imię „wolności” i „kultury” stygmatyzować całą grupę obywateli (tj. katolików) jako „nieprzystosowanych” do niemieckiej „kultury” i niemieckiej „wolności”; by upatrywać w nich zaczajoną w ukryciu V kolumnę, gotową wbić nóż w plecy „postępowej”, „wolnościowej” niemieckiej kulturze wyrosłej po 1517 roku, a utwierdzonej na polach Sadowy i Sedanu. Wystarczy wymienić w liberalnej teorii spiskowej słowo „jezuita” i wstawić słowo „Żyd”, by zdać sobie sprawę, jak bardzo niemieccy liberałowie pracowali nad przygotowaniem rewolucji nihilizmu, z której z czasem wyrośnie narodowy socjalizm.
Grzegorz Kucharczyk
Read more: http://www.pch24.pl/kulturkampf—krwia-i-zelazem-do-wolnosci-i-postepu,473,i.html#ixzz43wtN29Vt
Napisz do nas jeśli w Twoim otoczeniu dzieje się coś, co wymaga interwencji dziennikarskiej redakcja@3obieg.pl