Granice znajdują się pod naszymi stopami
Przeciętny zjadacz chleba – nie namiętny pożeracz emisji chłamu w telewizorze – wie, że nadchodzi nowe. Nie wie jak owe wyglądać będzie i czy(m) da się zjeść, bo że da wie doskonale. My, Polacy mamy zapisaną w kodzie genetycznym konieczność przetrwania, i choć dajemy się rolować przez wszystkich wkoło, przez rozmaitych spekulantów podających się za polityków i kreatorów tak zwanej poprawności politycznej, to nie wiadomo co by się dziać miało, przetrwamy. I w tym jesteśmy podobni do starszych braci w wierze.
To, że nowe idzie, to do końca nie wiadomo, czy przyjdzie z Placu Pigalle, czy placu w centrum Moskwy, a może zupełnie z innego miejsca.
Czy nowe może być rodzimym wynalazkiem, taka egzemplifikacja Radomia, Poznania, Gdańska z okresu istnienia wcześniejszego socjalizmu z siedzibą w Moskwie (dzisiejszy socjalizm z siedzibą w Brukseli jest bardziej żarłoczny od poprzedniego). Bardziej prawdopodobnym wydaje się zasada domina. Ktoś gdzieś skądś wyjmie jeden, dwa lub kilka klocków i całość się posypie: ulice zawrzą, odezwie się nadszarpnięty nerw, strzeli krew z przeżartych aort wystrzeli w górę niczym fajerwerk, pokaz ogni sztucznych. Tylko to co zostanie na jezdni to nie przenośnia literata, to trup przechodnia, mieszkańca sztucznego tworu – europejczyka.
Już dziś chytrusy wietrzą okazję i językiem nikczemnym, obłudnym zatruwają jadem świadomość tych, których ktoś potem poniesie na drzwiach nogami w dół niekoniecznie ulicy Świętojańskiej, a oni niesieni trumfem tłumu zasiądą w fotelach u steru władzy.
Rewolucja pożera swoje dzieci.Czy ktoś jest w stanie już dziś zrobić rachunek przyszłych zysków i strat? Czy raczej jest to mniej istotne wszak każdy zryw musi mieć swoje legendy, fakty i mity. Jedno co pewne, to to, że nic przewidzieć do końca się nie da, że raz podpalona Europa płonąć może długo. Nie ma tak żeby jakoś nie było. I nie ma tak, żeby nam ktoś wyjałowił pamięć.