Bez kategorii
Like

„Księga Ostrzy” – opowiadanie

15/01/2012
470 Wyświetlenia
0 Komentarze
60 minut czytania
no-cover

„Mówił mi o niej – o księdze. Wczoraj był tutaj i mi opowiedział. Ona spełnia życzenia – ten kto ją czyta otrzyma to, czego tylko zapragnie. Ale potrzebna jest danina krwi, tak mówi dziadek. Co to jest danina mamo?”

0


 

Po fragmencie powieści czas na opowiadanie… w całości. Mam oto przyjemność zaprezentować "Księgę Ostrzy" – opowieść o przeszłości, o dziedzictwie i o odpowiedzialności. A przede wszystkim opowieść o tym, iż nigdy nie odetniemy się od tego kim jesteśmy i skąd pochodzimy… a przynajmniej chciałbym aby była to opowieść właśnie o tym.

 

Zapraszam do lektury!

 

 

                Stypa

 

           Wpuściła ją ciocia Ania. Nie powiedziała nic, skinęła tylko głową i wskazała na matę w przedpokoju, wypełnioną obuwiem gości. Trzeba zdjąć buty, babcia będzie znowu sprzątać przez tydzień wniesiony brud. Brud, który tylko ona widziała. Aśka objęła krewną delikatnie, po czym schyliła się by zdjąć eleganckie czarne szpilki. Stopy bolały jak cholera, cały dzień w biurze. Za biurkiem telefon dzwonił na okrągło. Każdy miał sprawę, każdy był najważniejszy, każdy musi mieć załatwione na dziś, najlepiej na piętnastą, tak musi być na piętnastą. A wystarczy unieść tyłek z krzesła by szef – kolejny zadowolony z siebie buc, co to odziedziczył firmę po tatusiu, ale przecież tak ciężko pracował, Boże jak on zapieprzał – miał coś dla niej do zrobienia. Skserować dokumenty, lecieć na miasto, załatwić pieczątki. Faks się zepsuł, Aśka, umiesz naprawić? Nie umiesz? Trudno – naprawiaj, jest recesja, oszczędzamy na fachowcach. Spieszysz się? Musisz iść? Pogrzeb dziadka? Ach – no tak. Starzy ludzie umierają w strasznie nieodpowiednich momentach.

           I tak nie zdążyła na pogrzeb, stała godzinę w korku. Msza, pogrzeb, potem wszyscy goście udali się do mieszkania dziadków na stypę. Hospicjum kosztowało tyle, że nie starczyło już forsy na knajpę.

           Drugie piętro w gierkowskim bloku, w jednej z mniejszych dzielnic. Duże mieszkanie – aż trzy pokoje, za komuny byle kto takiego nie dostawał. Goście siedzieli w największym z pomieszczeń – pokoju dziadka. A właściwie to albo siedzieli, albo spacerowali, albo stali. Wszyscy na czarno, eleganccy i sztywni, podziwiający przywiezione przez Stasia pamiątki, które kupował po całym świecie. Dziadek Stasio to miał gust – na przeszklonych półkach meblościanki pyszniły się bożki z kości słoniowej, chińskie bawoły wyrzeźbione w drewnie, porcelanowe domki. I zdjęcia dziadka – młody Stasio zaraz po liceum, tuż po wojnie. Stasio na studiach na SGGW. Stasio pracownik Chipolbroku. Stasio przystojny dyplomata z młodą żoną w Chinach. Stasio Konsul PRL w Tokio. Stasio cudownie nawrócony na Solidarność, już w Polsce. Lata dziewięćdziesiąte – Stasio z trójką dorosłych dzieci i wnukami.

           Ostatnie – Stasio na Pierwszej Komunii Patrysia. Stoi dumnie z synem Joasi, wyprostowany, siwy, ale nadal przystojny, tak jak kiedyś. To zdjęcie sprzed kilku lat – przed tętniakiem. W szpitalach i klinikach Stasiowi zdjęć nie robiono, bo nie było czego upamiętniać.

           Wyszła babcia, poznała Aśkę i od razu przytuliła. Niska kobiecina zdawała się znikać w oczach. Kępka farbowanych na brąz włosów na jej głowie wyglądała jak tupecik.

– Babciu, przepraszam – zaczęła tłumaczyć się Joasia – praca, korki…

           Kobiecina machnęła ręką.

– Ale jesteś już dziecko – rzekła ciepło – dziadek wie, że nie mogłaś wcześniej.

           Aśka skinęła głową na szybkie powitanie pozostałych gości – wszystkich znanych i nieznanych jej cioć, wujów, kuzynów, synów i córek. Jej brat siedział na fotelu w kącie, przy starym, wielkim telewizorze Otake. W dłoni trzymał pustą szklankę. Był nawalony.

           Odwróciła się ku starszej kobiecie.

– Babciu…

– Powiesz mi zaraz, chodź…

           Poszły do małego pokoju przy kuchni, babcia zamknęła drzwi. Były same.

           Aśka usiadła na kanapie, rozejrzała się. W tym pokoju sypiał Patryś, gdy jeszcze nie zamieszkał na stałe na onkologii. Stara, brązowa meblościanka, krzesło, biureczko, a na biureczku książka w brązowej okładce.

           Babcia wzięła tomik w dłoń i podała Asi. Książka była w twardej oprawie, bez tytułu. Okładka wyglądała jak wyrzeźbiona z jakiegoś rzadkiego, ciemnego drewna, zdobił ją zawiły, geometryczny wzór.

           Aśka pamiętała, że dziadek czytał ją zawsze przed podjęciem ważnych decyzji. Nie przewracał stron. Otwierał gdzieś na chybił – trafił, a potem gapił się godzinami w powierzchnię kartek, nie poruszając oczami.

           Później chował do płaszcza, wychodził z domu, a gdy wracał miał już wszystko przemyślane i podjętą decyzję. Zawsze właściwą. Dziadek Stasio – człowiek, którego życie było pasmem sukcesów.

           Podróże z rodziną po całym świecie, praca w dyplomacji, wysokie stanowiska i apanaże. Z każdej wyprawy, z każdej placówki przywoził jakąś pamiątkę. Aśka gdy była bardzo mała kochała mieszkanie dziadków, właśnie z powodu pamiątek. Chodziła od pokoju do pokoju oglądając wszystkie dziadkowe skarby, a każdy pokój zdawał się być pełnym tajemnic i sekretów do odkrycia. Grzebała po szufladach i znajdowała kolejne zdjęcia, figurki z kamienia, ozdoby z kości słoniowej, osiemnastowieczny globus – prezent od brytyjskiego konsula, slajdy.

           Nie lubiła tylko spać w tym domu. Zawsze miała ten sam sen. Wchodziła do dużego pokoju, tam gdzie najczęściej przesiadywał dziadek Stasio, i patrzyła jak wielki, czerwony dywan zapada się wraz z podłogą, a dziurę wypełnia woda – brudna i brązowa.

– Chciał, żebyś ją miała – powiedziała babcia wyrywając ją z zamyślenia. Kobiecina łkała, usta miała otwarte, po policzkach ciekły łzy.

           Aśka odłożyła książkę, podeszła do niej, przytuliła staruszkę.

– Babciu, nie płacz – uspokajała, gładząc po głowie jak dziecko.

– Chciał, żebyś ją miała… Całą bibliotekę zapisał Tomkowi, całą. Ale brązową księgę – tylko dla Asi, dla nikogo innego…

           Kobiecina delikatnie uwolniła się z objęć wnuczki, sięgnęła po zapisaną kartkę leżącą na jednej z półek meblościanki.

– Zapisał ci jeszcze działkę, wiesz? – powiedziała pokazując Joasi ostatnią wolę – Tą działkę za miastem, co ją dostał z ministerstwa. Gdy zaczął mieć problemy ze zdrowiem, pytałam czy sprzedać, ale zabronił, Boże jaki on był w tym stanowczy! Teraz jest twoja, córuś, twoja.

           Świetnie – dostała w spadku działkę. Nieduży domek, kilka drzewek które nigdy nie dawały owoców, rozmokniętą ziemię. Dziadek Stasio zawsze starał się tam coś uprawiać, sadzić owoce, truskawki, agrest. Nic nigdy nie chciało tam rosnąć. Więc pod koniec życia, przed tętniakiem, przepijał tam oszczędności całego życia z kolegami menelami. Babcia rwała włosy z głowy, a Stasio jechał na działkę i chlał. Przepuścił wszystko. Do brązowej książki wtedy już w ogóle nie zaglądał.

           Potem pękł tętniak i ostatnie trzy lata Stasio spędził przykuty do łóżka, śliniąc się i bełkocząc. Świadomość odzyskiwał tylko na krótką chwilę.

           Aśka jednak żałowała, że tą ostatnią noc nie została przy nim w szpitalu. Dostał kolejny wylew i zawieźli go z hospicjum do kliniki. Tak, tak, jeszcze ma trochę czasu, proszę wracać do domu, mówił mądry lekarz. Więc Aśka wzięła babcię i zawiozła ją do domu. Miały wrócić na drugi dzień.

           Dziadek zmarł w nocy. Męczył się, podobno ból był taki, że nawet jego skołatany mózg go odbierał. Umarł zupełnie sam, w pustej, ciemnej sali.

– Jak ma się Patryś? – zapytała babcia.

           Aśka spuściła wzrok.

– Przed trzema dniami znowu miał zapaść – odparła – wykryli dwa kolejne guzy, gdzieś w głębi tkanki mózgowej, coś mi tam tłumaczyli, porobili badania. Dziś do niego jadę, będą wyniki.

– Modlę się do św. Franciszka za niego, wiesz córuś?

           To niech święty Franciszek się wreszcie weźmie do roboty.

– Wiem babciu, wiem.

           Drzwi otworzyły się, zajrzała ciocia Helenka.

– Są jeszcze goście, jacyś znajomi Stasia – powiedziała.

           Staruszka przepraszająco spojrzała na Aśkę i wyszła. Kobieta została sama.

           Pogładziła okładkę brązowej książki kciukiem. Wzór był bardzo wyraźny, lecz delikatny. Otworzyła ją.

           Pierwsze kilka stron było zupełnie pustych. Żadnego tytułu, żadnego autora. Czyste kartki, jedna po drugiej, jedna po drugiej. W końcu trafiła na obrazek.

           Był czarnobiały, niewyraźny jak bardzo kiepskie ksero. Nałożony na dwie strony nierówno, zajmował górną połowę jednej i tylko kawałek drugiej.

           Przedstawiał front domku. Niewielkiego, z małym gankiem, drzwiami i pojedynczym oknem. Prowadziła ku niemu ścieżka z kwadratowych, szarych płyt chodnikowych, ułożona pomiędzy dwoma bajorami błota.

           Przewróciła kartkę. Na kolejnej znajdował się nierówny szlaczek zrobiony długopisem. Szedł przez dwie strony, jak wydruk z EKG. Kończył się przechodząc w prostą linię. Przewróciła kolejną kartkę i zamarła.

           Ta grafika była podobna jakościowo do poprzedniej – czarnobiałe, niewyraźne ksero, jakby nie tyle wydrukowane, co wypalone na papierze. Przedstawiała zdjęcie ludzkiej twarzy – nabrzmiałej i martwej. Z nosa ciekła cienka strużka krwi, oczu nie dało się dojrzeć pod napuchniętymi powiekami. Lewa połowa głowy zdawała się być zniekształcona, jak po uderzeniu łopatą.

           Zamknęła książkę z trzaskiem. Oddychała szybko.

           Pukanie do drzwi, znów głowa cioci Helenki zajrzała do pokoju.

– Joasiu – nie przywitasz się z resztą gości?

           Aśka pokiwała szybko głową, że tak – już idzie. Schowała książkę do torebki, wstała i poszła za ciocią.

           Na zewnątrz zaczęło padać.

 

            Szpital


           Godziny odwiedzin na onkologii jej nie dotyczyły. Przyjeżdżała codziennie po pracy i zostawała z Patrykiem do późna, na weekendy w ogóle przeprowadzała się do szpitala. Pielęgniarki zawsze miały dla niej przygotowane jakieś łóżko i dobre słowo.

           Dwa lata z Patrykiem w szpitalu. Dwa lata z Patrykiem i jego nowotworem mózgu.

           Gdy weszła do pokoju naciągając biały kitel, chłopiec akurat miał zmienioną kroplówkę – świeża torba z płynem dopiero co została powieszona.

           Odwrócił głowę i popatrzył na mamę. Wyglądał nawet nieźle. Owszem – wychudzony, ale kolory wróciły mu na twarz, tak jak i ledwo zauważalny uśmiech, odziedziczony po ojcu.

– Jak się masz? – zapytała siadając na krześle przy łóżku chłopca.

– Ok. Potem pomożesz mi w toalecie, dobra?

– Dobra – uśmiechnęła się, sięgnęła do torby – mam coś dla ciebie. Tą nową książkę o statkach kosmicznych, wiesz – z tym detektywem – astronautą.

           Chłopiec czym prędzej porwał z jej rąk nowo nabytą pozycję, rozpromienił się na całego.

– Dzięki mamo!

           Wertował strony, gdy do sali wszedł lekarz.

– Pani Joasiu – czy mogę prosić? – zapytał.

           Aśka popatrzyła na syna, ale ten był już pochłonięty kolejną, międzygwiezdną zagadką kryminalną. Wyszła za lekarzem.

– Są wyniki badań – zaczął pan doktor.

– Jest dobrze, nie? – zagadnęła Aśka – Wygląda nieźle…

– Pani Joasiu… – lekarz wyciągnął ku niej dłoń, dotknął delikatnie jej ramienia. Uśmiech zniknął z jej twarzy, wiedziała co to oznacza.

– Nie… nie dotykaj mnie – głos jej się załamał, usta drżały.

           Lekarz cofnął rękę.

– Pani Joasiu… Patryk… – doktor wciągnął powietrze – Nie ma już dużo czasu. Ta zapaść sprzed kilku dni – zrobiliśmy kolejny tomograf. Są nowe plamy na mózgu. Coraz bliżej kory. Niektóre już naciskają na nerwy. Za kilka dni, tygodni, Patryk zacznie bardzo cierpieć. Chemia już nie pomoże. W międzyczasie może mieć huśtawki nastrojów, gdy guzy będą naciskać na receptory. Przestanie się poruszać, albo przeciwnie – zacznie być nadaktywny. Nie wiemy dokładnie jak to może przebiegać.

– Neurochirurgia…

– Nic tu nie da, guzy są zbyt głęboko.

           Aśka zachlipała, po policzkach pociekły łzy.

– Ile, ile mu zostało? – zapytała zbierając się w sobie.

– Kilka miesięcy, ale nie dłużej niż rok.

           Zostawiła lekarza bez słowa na korytarzu. Wróciła do syna. Chłopiec czytał już nową przygodę detektywa – astronauty.

           Jedyny mężczyzna w jej życiu właśnie odchodził. Wychowywała Patrysia sama, owoc szalonej, naiwnej młodości. Jego ojca poznała na studiach, był jej pierwszym i jak się dotąd okazało – ostatnim chłopakiem. Wyglądało na to, że strasznie na nią leci i Aśka grzmociła się z nim bez opamiętania. Chyba z wdzięczności, że ktoś wreszcie ją chciał – zawsze uważała się za nieatrakcyjną. Figurę miała świetną, ale twarz – Aśka twierdziła, że ma zbyt dużą górną wargę. I oczy – zdecydowanie zbyt blisko siebie. Nie cieszyła się nigdy powodzeniem, faceci ją olewali, poza ojcem Patrysia. Ten był w stanie rżnąć się z nią gdzie popadło – zjeździli pół Polski, pieprzyli się w górach i nad morzem, Poznań i Mazowieckie także zobaczyły swoje. Potem zaszła w ciążę i jej facet zniknął na pierwsze słowo o dziecku. Została z Patrysiem sama i było jej dobrze. Chłopiec był radosny i bystry, o wiele za bystry jak na swój wiek. O ojca nie pytał nigdy, domyślał się o co chodzi.

           Usiadła na krześle przy swoim ukochanym mężczyźnie.

– Co jest mama, płakałaś? – zapytał chłopiec.

– Tak. To przez pogrzeb dziadka – skłamała.

– Mama – Patryś odłożył książkę, popatrzył na nią karcącym wzrokiem – nie martw się dziadkiem. Jemu jest teraz dobrze.

           Po tętniaku zabrała swojego syna do dziadka Stasia tylko raz. Staruszek leżał wtedy w hospicjum, było to tuż przed wykryciem u chłopca pierwszego guza.

           Dziadek Stasio patrzył w sufit, wodził za czymś wzrokiem, jakby śledził ruch jakiegoś owada tam u góry. Usta miał otwarte, ślina gęsto spływała na policzek. Patryk głaskał swojego pradziadka po głowie i wycierał ślinę chusteczką. W końcu staruszek odwrócił ku chłopcu głowę, a jego spojrzenie ożywiło się, jakby chciał coś chłopcu przekazać, telepatycznie.

– Dziadek już śpi, mama – mówił Patryś – dał ci księgę?

– Jaką księgę synku?

– Tą, brązową. Mówił mi o niej, wiesz? Wczoraj był tutaj i mi opowiedział.

           Boże, to już się zaczyna. Może wezwać pielęgniarkę, da mu coś, jakiś środek.

– Patryś, boli cię głowa? – zapytała głaszcząc go po czole. Temperaturę miał w normie.

– Mama, słuchaj mnie.

– Słucham…

– Dziadek dał ci księgę – chłopiec odwrócił się na bok, patrzył jej teraz prosto w oczy – masz ją w torebce. Powiedział, że nie dałby jej nikomu innemu. Oglądałaś ją?

– Nie – skłamała.

– Oglądałaś, przecież wiem – chłopiec zaśmiał się – ty jesteś ciekawska.

– Oglądałam – przyznała, starając się uśmiechnąć – ale nie wiem o czym ona jest.

– Ona spełnia życzenia – wyszeptał Patryś – dziadek mi powiedział, że ten kto ją czyta otrzyma to czego tylko zapragnie. Ale jest cena. Trzeba zapłacić, danina krwi, tak mówi dziadek. Co to jest danina mamo?

– To taka specjalna cena synku… tak jak dziadek mówi…

           Co ja wygaduje, gadam jeszcze z moim synem, czy już z jego rojeniami?

– Dziadek zabierał ich i dawał im czytać z księgi – szeptał dalej chłopiec – ale oni już nie zasną, a dziadek śpi.

– Jesteś zmęczony Patryś? – zapytała.

           Chłopiec odłożył książkę i odwrócił się na drugi bok, zakołysała się rurka od kroplówki.

– Oni już nie zasną.

           W końcu Patryś zaczął chrapać. Aśka delikatnie wyciągnęła mu z dłoni książkę. Z tyłu przeczytała jeszcze kiedy ukaże się kolejny tom.

           Za pięć miesięcy.

           Miała ochotę trzasnąć nią o ziemię, zamiast tego delikatnie ułożyła ją na stoliku przy łóżku.

           Gdy wracała ze szpitala lało tak, że wycieraczki ledwo zbierały deszcz z przedniej szyby. Zatrzymała się przy monopolowym, kupiła flaszkę, potem cofnęła się po jeszcze jedną.

           Działka dziadka Stasia leżała trzydzieści minut samochodem za miastem. Zatankowała paliwo i pojechała tam. Kierownicę ściskała tak mocno jakby chciała ją wyrwać z deski rozdzielczej. Flaszki obijały się o siebie na podłodze auta.

 

           Działka

 

           Było ciemno, gdy odnalazła właściwy numer pomiędzy alejkami. Nadal lało, cała przemokła – buty, rajstopy, spódnica aż do majtek, biała bluzka, czarny płaszczyk. Włosy lepiły jej się do twarzy, butelki wyślizgiwały z rąk.

           Działka wyglądała dokładnie tak jak to Aśka zapamiętała – drewniany domek wzniesiony własnoręcznie przez dziadka, niskie ogrodzenie jak przy wszystkich ogródkach tutaj. Zardzewiała, kołysząca się z jękiem furtka.

           Do domku prowadziła dróżka, prosta, ułożona z szarych, betonowych płyt chodnikowych. Po bokach błotniste bajora, głębsze teraz przez lejący deszcz.

           Przeszła szarym chodniczkiem do domku. Nacisnęła klamkę i drzwi ustąpiły bez oporu. Dziadek Stasio nawet ich nie zamknął jak ostatnio tu był. A może ktoś się włamał? Weszła do środka z wąskiego ganka.

           Namacała na ścianie włącznik światła, zastanawiając się czy ją kopnie, czy tylko wywoła zwarcie. Jednak światło zapaliło się – niewielka żarówka powieszona na kablu pod sufitem. Wnętrze składało się z jednego pomieszczenia – kanapa przykryta brezentem, stolik, pojedyncze krzesło wyniesione z domu. Jedna ze ścian zakryta kocem, dwa nieduże okna, jedno przy drzwiach, od frontu, drugie z boku, na ścianie, wychodzące na działkę sąsiadów. Ładną i zadbaną, nie jak ta nora dziadka Stasia.

           Położyła flaszki na stoliku. Odnalazła kubki, zamknęła drzwi i zasłoniła okna, żeby nikt nie widział samotnej kobiety chlejącej na działce w środku nocy. Rzuciła torbę na kanapę, rozejrzała się jeszcze.

           Żadnego kibla, oczywiście – widać, że przebywał tu facet. Jak będzie jej się chciało musi zasuwać za domek.

           Otworzyła pierwszą flaszkę, nalała wódki do kubka, wypiła i zakrztusiła się lekko. Płyn rozgrzał ciało. Rozpięła kilka guzików bluzki, u samej góry. Wyglądała teraz jak ofiara gwałtu w deszczową noc. Rozmazany makijaż, mokre rajstopy i kieca, włosy lepiące się do twarzy i szyi.

           Trzeba kolejną rundkę, żeby nie zachorować.

           Upiła z kubka palący płyn. Podeszła do ściany zasłoniętej kocem, ściągnęła materiał. Dziadek Stasio trzymał tu narzędzia – oparte o ścianę stały tu grabie, cepy, łopaty. Niżej konewki, łom.

           Zerwała koc z gwoździ na których wisiał. Brudny, bo brudny, ale przynajmniej będzie czym się nakryć jak pójdzie spać.

           Kolejna kolejka, teraz musiała wziąć na dwa łyki, nalała za dużo.

           Dziadek mógłby tu przynajmniej zamontować telewizor. Mogłaby coś obejrzeć, zobaczyć jakie są inne problemy na świecie, nie myśleć o lekarzach i Patrysiu. I ich dobrym przyjacielu, nowotworze. Zamiast tego popatrzyłaby jakie sprawy zaprzątają głowy innych. Nastolatka mająca za dużo butów, zwierzająca się u Ewy Drzyzgi. Pascal gotujący kolejne, francuskie świństwo, którym potem będą napychać gęby celebryci. W Teleekspresie do galerii ludzi pozytywnie zakręconych dołączy największy w Polsce kolekcjoner lalek Barbie.

           Dopiero po piątej kolejce poczuła smród. Nie zapach stęchlizny, taki jaki powinien w gruncie rzeczy panować w pomieszczeniu, lecz słodkawy odór rozkładu. Aśka obracała głowę, węsząc. Może jej się zdawało?

           Sięgnęła do torebki. Z takim rozmazanym makijażem musi w ogóle wyglądać jak potwór, trzeba znaleźć chusteczki i lusterko, doprowadzić się trochę do porządku. Odnalazła książkę.

           Brązowy tom sam jakoś pojawił się w jej dłoni. Wzór na okładce zdawał się być wyraźniejszy niż był gdy rozmawiała z babcią.

           Usiadła na krześle z księgą w ręku. Położyła na blacie, otworzyła, chcąc odnaleźć straszny obrazek martwej twarzy.

           Wertowała strona za stroną, jednak nic nie znalazła – ani zdjęcia domku, ani martwej głowy, ani szlaczka zrobionego długopisem. Zamiast tego natrafiła na kolejny obrazek – jakby ktoś zrobił zdjęcie podłodze. Czarnobiałe, równo ułożone deski.

           Popatrzyła pod swoje nogi. To było zdjęcie podłogi w domku na działce dziadka. Tego domku. Tak, z pewnością – to były te same deski. Nie czarnobiałe, jak na zdjęciu, lecz ciemnobrązowe, poplamione od wilgoci i błota. Krawędzie uchylały się do góry, już nie przylegając do siebie tak jak wtedy gdy je układano.

           Aśka pochyliła się nad podłogą i wtedy znów poczuła smród. Uderzył jej nozdrza z pełną intensywnością, słodki, mocny odór rozkładu, tłumiony przez wilgoć i zimno.

           Zostawiła otwartą księgę na stoliku, wstała i stąpała delikatnie po deskach. Tupnęła dwa razy, rozległ się głuchy dźwięk. Ewidentnie była jakaś pusta przestrzeń pod podłogą.

           Podeszła do narzędzi przy ścianie, wzięła łom. Uklękła na środku pomieszczenia i wraziła go pomiędzy deski. Jedna puściła i Aśka czym prędzej uniosła ją i odłożyła na bok. Z pozostałymi poszło już łatwiej, ale nasilał się smród. Teraz był niemal nie do wytrzymania, pewnie gdyby nie gorzała krążąca po jej żyłach zwymiotowałaby, albo uciekła.

           Wyciągnęła jeszcze kilka desek, rzucając je w kąt. W końcu ujrzała w świetle żarówki ich twarze.

           Trupy leżały ułożone pod podłogą, jeden przy drugim, bok w bok. Czasami leżeli na waleta, a pod jedną warstwą ciał Aśka ujrzała kolejną. Niektóre były przegniłe aż do kości, inne żółte i nabrzmiałe. Poznała twarz z księgi. Należała do faceta, musiał być lekko otyły za życia, lecz teraz wyglądał jak siny, cuchnący balon. Ubrania także się rozkładały – flanelowe koszule w kratę, czapki z daszkiem, brudne spodnie, czasami tanie, chińskie dżinsy lub spodnie ogrodniczki.

           Było ich może dziesięciu. Sami faceci. Popękane, zmiażdżone czaszki, albo poskręcane karki, jakby ktoś przywalił im naprawdę mocno w łeb łopatą albo łomem. Poza tym, na szyjach, twarzach i dłoniach głębokie rany cięte, nieregularne, ale czyste, jakby zadane wyjątkowo dobrym ostrzem.

           Aśka odrzuciła łom, odskoczyła pod ścianę, siedziała dysząc i opierając się o nią plecami.

           Dziadek dał ci księgę. Oglądałaś ją?

           Ona spełnia życzenia. Ten kto ją czyta otrzyma to czego tylko zapragnie.

           Ale jest cena.

           Trzeba zapłacić.

           Danina krwi.

           Oni już nie zasną.

           Dziadek Stasio przyjeżdża na działkę. W jednej dłoni trzyma flaszkę, w drugiej brązową księgę. Jest młody i przystojny, uśmiecha się. Za nim idzie facet, jego kolega, menel. Zamykają się w domku na działce. Dziadek polewa swojemu koledze. Księga leży przy nich, na stole. Kolega przechyla jednego za drugim. Kończy się flaszka. Nie szkodzi, dziadek idzie po kolejną, ma gest, Stasio zawsze ma gest. Kolega chleje dalej, dziadek też, ale dużo mniej. Śmieją się, żartują. Co to za książka Stasiu? Co czytasz? Ty jesteś taki mądrala, nie? Zawsze z książką na działce.

           A chcesz poczytać? Zobacz, ciekawa jest.

           Kolega menel otwiera księgę, pochyla się, szuka w niej czegoś, tekstu, obrazków, wertuje strona za stroną. Dziadek dyskretnie wstaje od stołu.

           Stasiu, mówi kolega, tu nic nie ma.

           Ostrze rozcina mu nadgarstek, krew chlusta na kartki, wsiąka w papier.

           Kurwa, zaciąłem się, i to jeszcze jak! Kolega ściska ranę, krew nadal bucha na stół i podłogę.

           Dziadek Stasio wali go w łeb łopatą. Czaszka pęka, kolega pada twarzą na blat, twarzą do księgi. Dziadek odkłada łopatę, chwyta głowę kolegi i przyciska do papieru. Kolejne ostrza sieką skórę, wykłuwają oczy, odcinają język, przebijają tętnice. Krew leje się na stół, zalewa księgę, papier chłonie każdą kroplę.

           Potem dziadek wrzuca ciało pod podłogę, zakrywa deskami. Myje stół, spłukuję wodą posokę z drewna. Zabiera księgę, wraca do domu i wie, że teraz wszystko mu się ułoży tak jak chciał.

           Aśka wstała i zbliżyła się do stołu.

           Brązowy tom nadal tam leży, otwarty na czystej stronie.

           Aśka delikatnie dotyka palcami papieru.

           Ona spełnia życzenia.

– Chcę… – przerywa, łapie za flaszkę, pociąga duży łyk, z gwinta.

           Trupy leżą pod podłogą. Leżą sobie spokojnie i cuchną.

– Chcę… – zaczyna znów Aśka, niepewnie. Dotyka papier palcami, muska brzeg okładki.

– Chcę żeby mój syn był zdrowy! – mówi wreszcie zdecydowana – Chcę, żeby mój syn, Patryk był zdrowy. Zdrowy i szczęśliwy! I nie obchodzi mnie jaką cenę muszę za to zapłacić!

           Ostrze przebiło jej dłoń. Weszło między kości, krew trysnęła do góry. Aśka wrzasnęła, wyrwała rękę, zostawiając na stronie księgi czerwony ślad.

           Straciła równowagę, upadła na tyłek, odsunęła się z wrzaskiem, z powrotem pod ścianę.

           Krew ciekła z rany, kapała na czarną spódnicę, plamiła biel bluzki.

           Zobaczyła ich jak uniosła wzrok. Księga nadal spokojnie spoczywała na stole, a oni wypełzali z zakamarków. Czarne korpusy bez nóg, jak ludzie rozerwani w pasie. Łyse, czarne głowy bez twarzy, wyraźnie zarysowane kręgi na plecach, długie czarne ręce. Czarne palce dłoni zakończone czarnymi szponami.

           Czołgali się ku niej. Z dziury w podłodze, spod kanapy, spod stołu, z sufitu, spomiędzy narzędzi opartych o ścianę. Pazury ryły drewno, szurały po jego wilgotnej, brązowej powierzchni. Już wyciągali dłonie ku niej, już byli blisko, ocierali się o jej nogi zimnymi, czarnymi ciałami.

           Pierwszy z nich wbił jej dłoń w brzuch. Pazury przeszły przez bluzkę, przebiły skórę, zagłębiły się w ciele.

           Aśka krzyknęła, a on wyciągnął rękę, trzymając w niej zakrwawione mięso i ciągnący się za nim sznur jelit.

           Wyła jak zwierzę, gdy pozostali zaczęli szarpać jej skórę, ciąć kończyny, rwać piersi i uda.

           Krew lała się na podłogę, tryskała na ściany, tapczan i stół.

           Gdy wyrwali jej gardło przestała wyć.

           Brązowa książka spokojnie spoczywała na blacie stołu.

           Papier wciągał podłużny, czerwony ślad.

 

           Patryk

 

           Siedział na ławce w parku i czekał na dziewczynę. Mariolka kończyła zajęcia godzinę po nim, więc Patryk zawsze na nią czekał, zawsze w tym samym miejscu. Dziś zabrał dla niej kwiaty i czekoladę. Tą z truskawkami, jaką najbardziej lubiła.

           Czuł się świetnie. Patrzył na zieleń drzew, wilgotną trawę. Słuchał śpiewu ptaków i daleki szum godzin szczytu. Był na ostatnim roku studiów, otrzymał pracę w prestiżowym magazynie, miał piękną dziewczynę, którą kochał i która jego kochała. Był szczęśliwy.

           Lekarze unikali z nim dłuższych rozmów na ten temat, ale dosłyszał raz czy dwa, jak niektórzy z nich cicho i bojaźliwie mówili do kolegów „cud!”.

           Gdy miał sześć lat zapadł na ciężkiego raka mózgu. Dwa lata terapii, chemia, operacje, neurochirurgia. Nic nie pomagało. Umierał.

           Leżał w szpitalu, tak długo, że zapomniał już jak wyglądał jego pokój, jego dom. Mama przychodziła codziennie. Pamiętał ją, zawsze będzie ją pamiętać. Piękna i ciepła, kochająca.

           A potem ozdrowiał. W ciągu jednej nocy. Tomografia, na której ciągle lekarze znajdywali nowe plamy, tym razem nie wykazała nic. Przeprowadzili dość inwazyjną operację mózgu, by być pewnym. Nic nie znaleźli. Ani jednej plamy, ani jednego guza. Nic. Ani śladu.

           Nowotwór zniknął.

           Patryk ozdrowiał tej samej nocy, której umarła mama.

           Nigdy nie powiedzieli mu dokładnych przyczyn śmierci. Nie pozwolili zobaczyć ciała, otworzyć trumny na pogrzebie. Nie powiedzieli gdzie ją znaleźli. Identyfikacji zwłok dokonali krewni.

           Zostawiła mu mieszkanie, jakąś działkę na której nigdy nie był i którą szybko skonfiskowało z jakichś powodów państwo. Oszczędności na koncie. Samochód.

           I książkę.

           Brązową książkę, w twardej oprawie, niezatytułowaną. Na okładce znajdował się zawiły, geometryczny wzór.

           Czuł, że tom ma jakieś wyjątkowe znaczenie. Zawsze to czuł. Gdy wrócił po pogrzebie matki do pustego mieszkania, księga już tam była. Leżała na stole, zamknięta.

           Patryk nigdy jej nie otwierał, nie czytał, nie wertował kartek. Choć były chwile kiedy uważał, że to głupie, wierzył, że jakaś część mamy jest zamknięta w tej książce, spoczywa tam, by zawsze mu towarzyszyć.

           Nosił książkę przy sobie w torbie, gdziekolwiek się udawał, brązowy tomik udawał się tam wraz z nim.

           Teraz też miał ją przy sobie. Lubił myśleć, że mama siedzi z synem na ławce. Zaraz pozna Mariolę, przywitają się, a on pokaże mamie jaką świetną dziewczynę sobie znalazł.

           Mariolka przyszła zdyszana, od razu zaczęła przepraszać za spóźnienie. Zajęcia długie, rozumiesz, a jeszcze Wojciechowskiemu się zachciało nas trzymać po wykładzie.

           Spokojnie, przestań, przecież czekam cały czas. Zawsze bym poczekał.

           Mam dla ciebie kwiaty i czekoladę.

           Czekoladę? Patryś jesteś kochany!

           To chodź, daj mi torbę, bo pewnie ciężka Daj, nie dyskutuj. Idziemy na kawę. Albo herbatę, jeśli wolisz. Głodna? Tak? To może najpierw na jedzenie, jest tam taka knajpka, usiądziemy w ogródku, trochę padało, ale teraz już ciepło jest.

           Jesteś szczęśliwa Mariola?

           Bo ja jestem z tobą bardzo szczęśliwy.

           Popatrz jak słońce świeci, jak ciepło nam będzie, jaki piękny dzień.

           Jestem bardzo szczęśliwy.

 

                                                                         (21 września 2010)

             

 

             

            

  

      

0

Arkady S.

HR-owe ciekawostki

17 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758