Bez kategorii
Like

Ks. Kiersztyn

03/09/2012
547 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
no-cover

Służebnica Boża Rozalia Celakówna…dom rodzinny

0


 

Dziwne jest to jak potraktowano dom rodzinny S.B. Rozalii Celakówny…czy komuś zależało bardzo na tym, żeby go zrównać z ziemią ,zeby ślad po nim zaginął ….analogicznie do tego dom S.B. Kundusi Siwiec z Siwcówki jest otwarty, można go odwiedzać …czy tak miało być ,że dom Służebnicy zrównać z ziemią ,postulatora zamęczyć ,proces zakończyć (tylko w diecezji krakowskiej)??…

 

 

 

…tutaj podmyta prez powódź…a poniżej szybka rozbiórka…

   

tutaj tylko pusty plac…

Dom rodzinny Rozalii

W połowie roku 1996 jedyny spadkobierca rodziny Celaków – ich skromnego majątku: domu w którym urodziła się Rózia, oraz dwóch hektarów pól i lasów – ks. Rafał Celak, salwatorianin, przekazał notarialnie tę własność Kurii Metropolitarnej w Krakowie. Uczynił tak, ten blisko osiemdziesięcioletni kapłan, od lat ciężko schorowany, gdyż był świadom, że zbliża się moment otwarcia procesu Rozalii, i pragnął tę bezcenną pamiątkę związaną z jej życiem oddać w opiekę Jego Eminencji ks. Kardynała Franciszka Macharskiego.

Po otwarciu procesu osoby związane z Postulacją i Fundacją były częstymi gośćmi w Jachówce, szukając w domu rodzinnym Rózi umocnienia i natchnienia do dalszej pracy na rzecz jej procesu i misji. Dom ten bowiem krył w sobie wiele duchowych tajemnic i przemawiał z wielką siłą do naszych serc swą ewangeliczną prostotą.

 

* * *

Jedynym opiekunem tego cudownego miejsca była z własnej chęci Rodzina Wadowskich, mieszkająca w powyżej stojącym domu. Zwłaszcza żarliwą miłośniczką Rózi i wiernym stróżem pamiątek po niej była p. Janina Wadowska, człowiek o wielkim sercu i dziecięcej wierze. W latach jej młodości Rózia zapisała się swą dobrocią trwale w jej pamięci. P. Janina (zobacz kaseta video), niczym prorokini Anna, od lat z wielką tęsknotą wypatrywała chwili wyniesienia Rózi na ołtarze i bardzo bolała, widząc jej dom rodzinny w opuszczeniu.

W lutym 2000 r. umiera ks. Rafał Celak. 1 kwietnia tego samego roku umiera p. Janina Wadowska. Obojga tych ludzi przygwoździł cierpieniem los sarkofagu i wydawało się nam, że Bóg powinien to wynagrodzić, pozwalając im dożyć szczęśliwego epilogu procesu Rózi i przeniesienia jej doczesnych szczątków do Bazyliki Serca Jezusa. Tymczasem Bóg w swej Opatrzności, powołując ich do Siebie, zaoszczędził im następnych bolesnych przeżyć, związanych z wydarzeniami, które niebawem miały nastąpić.

Otóż 26 lipca 2001 r. w okolicach Jachówki nastąpiło oberwanie chmury i straszliwa w skutkach powódź nawiedziła tamte strony. W następstwie obfitych opadów poruszyło się zbocze góry, na którym stał dom Rózi i kilka innych domów. Wszystkie domy murowane w tej strefie popękały i mieszkańcy byli zmuszeni je opuścić, łącznie z Rodziną Wadowskich. Dom Rozalii uległ nieznacznemu przesunięciu i wyrządzone mu szkody, z tej racji, że był drewniany, okazały się niezbyt wielkie.

Pierwszymi osobami, które dotarły po opadnięciu wody do domu Rózi, był Zarząd Fundacji Serca Jezusa. Dzięki temu możemy obok zaprezentować Państwu zdjęcia, które zostały wtedy wykonane.

 

* * *

Wkrótce potem pojawili się sponsorzy, którzy na własny koszt byli gotowi zabezpieczyć dom Rózi lub przenieść go w bezpieczne miejsce. Zanim jednak do właściciela domu – Kurii Metropolitarnej w Krakowie – wystąpili w tej sprawie, dom został zburzony.

 W kilkanaście dni po powodzi, tj. w sierpniu 2001 r. Kuria Krakowska wysłała do Jachówki ekipę swych robotników, którzy w ciągu paru dni zrównali z ziemią gniazdo rodzinne Celaków. Trudno zrozumieć ten pośpiech i jego zamysł, gdyż popękane murowane domy, okalające dom Rózi, stoją do tej pory, a jest już rok 2004r.

 

…JEŚLI NIC NIE ZROBIMY, KAMIENIE WOŁAĆ BĘDĄ …

                                                      tekst i zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony Służebnicy Bożej Rozalii Celakówny

 

0

Bez kategorii
Like

ks. Kiersztyn

02/09/2012
0 Wyświetlenia
0 Komentarze
42 minut czytania
no-cover

List ks. Kiersztyna do jezuitów

0


Do napisania tego posta zmusiła mnie postawa  ludzi, którzy wypowiadają się o ks. Kiersztynie …"wyrzucony z zakonu…",a że zmarły nie może się bronić, więc przytaczam jego słowa napisane do krakowskich jezuitów…myślę, że taką decyzję podjąłby każdy normalnie myślący katolik kochający Boga i Ojczyznę…

 

1
Do jezuitów
W dniu dzisiejszym mija termin odwołania od doręczonego mi w dniu 17 listopada
1999 r. dekretu o mojej dymisji z Towarzystwa Jezusowego. Dekret przyjąłem, a odwołania
nie uczyniłem; tym samym dziś ustają wszystkie więzi prawne wiążące mnie z Zakonem
Jezuitów. Jestem przekonany, że postąpiłem słusznie i odczuwam wielką duchową ulgę, że
odszedłem, choć niemała jest cena, jaką płacę za ten krok. Te słowa zapewne są gorzkie i u
wielu z Was mogą wywołać zdziwienie. A jednak sami musicie przyznać, że podobna decyzja
kryje w sobie jakiś bolesny dramat, zwłaszcza gdy podjęta jest po 28 latach pobytu w
Zakonie. Dlatego też postanowiłem niniejszym listem ujawnić motywy mojej decyzji; jest to
moim obowiązkiem wobec tych jezuitów, których cenię i szanuję.
W dniu 28 września 1998 r. odbyłem z Prowincjałem o. Adamem Żakiem godzinną
rozmowę, w czasie której imputował mi takie działania, jak: niezaprzestanie pełnienia funkcji
Krajowego Sekretarza Apostolstwa Modlitwy, budowania ośrodka formacyjnego koło Rabki
dla “zbuntowanych grup” AM, samowolę w rozwijaniu kultu Chrystusa Króla. Choć zarzuty
te, a tym samym moją winę, Prowincjał podbudowywał dowodami wyssanymi z palca,
uciekając się przy tym do pospolitych kłamstw, które z łatwością mu udowadniałem, to
jednak wnioski wyciągnięte pod koniec rozmowy były jednoznaczne: mam opuścić Polskę na
wiele lat. Miejscem przewidzianej zsyłki była Ukraina lub Chicago.
Wydalenie mnie z Polski z jednej strony grzebało wiele ważnych spraw, z drugiej
strony było nieuczciwą ingerencją w moje powołanie, powodowaną osobistymi względami
Ojca Prowincjała. Tym samym zmuszony zostałem do dokonania wyboru: opuszczenia Polski
lub opuszczenia Zakonu. Dla wielu racji wybrałem opuszczenie Zakonu. Listem z dnia 30
września 1998 r. powiadomiłem o swej decyzji Ojca Prowincjała. Oto treść listu:
Powiadamiam, że przed Panem Bogiem i własnym sumieniem podjąłem definitywną
decyzję opuszczenia Towarzystwa Jezusowego. Wstąpiłem do Towarzystwa Jezusowego z
niezłomną wolą służenia w nim Chrystusowi i bronienia Jego Królestwa na ziemi przed
atakami szatana, działającego przez ludzi mu uległych (por. ĆD, Medytacja o dwóch
sztandarach). Przez prawie 30 lat coraz bardziej przygniatała mnie świadomość, że
Towarzystwo Jezusowe zdradziło swe szczytne ideały, demonstrując w obliczu współczesnych
zagrożeń przerażającą pasywność lub – w osobach poszczególnych kapłanów – jawnie
spiskując przeciwko Chrystusowi i Jego Królestwu.
Rozwój wydarzeń z ostatnich miesięcy, dotyczących mojej osoby i mojej działalności,
przekonał mnie o beznadziejności co do dalszych prób zrealizowania mego powołania na
drodze, którą obecnie kroczy Towarzystwo Jezusowe.
Przy okazji z przykrością muszę stwierdzić, że poziom moralny, jak również poziom
świadomości teologicznej Ojca Prowincjała, które ujawniły się zwłaszcza w prowadzonych ze
mną rozmowach, były dla mnie w najwyższym stopniu gorszące. Jestem głęboko przekonany,
że prowadzi Ojciec Prowincję sobie powierzoną do duchowego samozniszczenia, szkodząc
tym samym całemu Kościołowi.
Biorąc to wszystko pod uwagę, dalsze przebywanie w Towarzystwie Jezusowym niesie
dla mnie nieuchronną groźbę zmarnowania życia i budzi poważne obawy o zbawienie
wieczne. Dlatego też, doświadczając wielkiej udręki duchowej, którą powoduje powyższa
świadomość, jak też psychicznej niemożności dalszego wywiązania się ze ślubów zakonnych,
złożonych przeze mnie w dobrej wierze w Towarzystwie Jezusowym, ze swej strony w sposób
całkowicie wolny i świadomy z dniem dzisiejszym zrywam te więzy, które łączą mnie z
Zakonem poprzez śluby, równocześnie komunikując, że rozpoczynam stosowne starania, by
zerwanie tych więzów zostało także uznane od strony formalnej przez kompetentną władzę
kościelną.
2
Dom Zakonny, w którym obecnie przebywam, opuszczę w terminie podanym mi przez
Ojca w liście z dnia 29 września 1998 r., tj. do dnia 8 października 1998 r.
Powyższy list oprócz wyrażenia mojej woli opuszczenia jezuitów zawiera oskarżenia
kierowane pod adresem Zakonu, Ojca Prowincjała, jego doradców jak też szeregu jezuitów
Prowincji Polski Południowej. Czy oskarżenia te są uzasadnione? Ocenę faktów, które
poniżej przytoczę, pozostawiam adresatom listu.
Jak każdy z Was, wstąpiłem do jezuitów pełen wiary, zapału i gotowości znoszenia
wszelkich trudów, zniewag i wyrzeczeń dla Jezusa i Jego Królestwa. Wszak Zakon nosi
zaszczytne imię Towarzystwa Jezusowego. Do Zakonu wstąpiłem w 26. roku życia, mając
ugruntowaną świadomość co do ogromu pracy apostolskiej i że czas nagli, bo w wyścigu o
ludzkie dusze ludzie Kościoła wyraźnie z szatanem przegrywali. Lata studiów 1971-80 to
czas mojej duchowej rozterki. Odkrywałem bowiem aktualny stan Zakonu, który cechował
duchowy marazm, a jezuici jakby pogrążeni w letargu ani myśleli zmieniać oblicze ziemi, tej
ziemi. Nie było widać żadnych zmian, żadnych nowych inicjatyw i dzieł inspirowanych przez
Zakon na miarę czasu i zagrożeń. Wszyscy pracowali, ale przeważnie było to kręcenie się
wokół własnej osi.
Późniejsze lata, lata mojej pracy kapłańskiej przynosiły kolejne przykre
doświadczenia. Kryzys życia duchowego w Zakonie stale się pogłębiał. Postępująca
sekularyzacja pojedynczych osób jak i całych wspólnot niosła z sobą zmianę ich postaw i
mentalności. To, co mnie wtedy najbardziej zdumiewało, to świadomość, że abym mógł
dynamicznie wypełniać powierzone mi zadania, to większość mych sił i czasu musiałem
zużywać na przełamywanie wewnątrzzakonnych oporów i utrudnień płynących z
“tumiwisizmu”, bezideowości czy wręcz złej woli. Stan ten został zobrazowany w
korespondencji, jaką wymieniłem z przełożonymi zakonnymi w latach 1986-95.
Spostrzegałem wtedy Zakon jako drzewo chore, wydające wiele zatrutych owoców.
Powszechny oportunizm i unikanie konfrontacji z trudnymi problemami, z którymi w tych
czasach przełomu borykała się Polska, powodowały niechęć do Radia Maryja i do wszelkich
form religijnego zelotyzmu. Natomiast a priori, bez żadnej pogłębionej refleksji
przyjmowano opcję proeuropejską i proniemiecką. Automatycznie szukano przyjaciół w
środowiskach podobnie myślących. Wystarczy tu wspomnieć częste spotkania Redakcji
Tygodnika Powszechnego i jego osnowy w naszych domach zakonnych. Nie przypadkowo
też spotkanie założycielskie ROAD (zalążka późniejszej Unii Demokratycznej, a obecnej Unii
Wolności) odbyło się w naszym domu zakonnym w Krakowie. Ludzie grający w Prowincji
pierwsze skrzypce z czasem ujawnili się jako zagorzali liberałowie, filosemici, zwolennicy
Unii Wolności, o poglądach modernistycznych. Wielu z nich uczestniczyło w podejrzanych
zjazdach i sympozjach, nie unikając również spotkań Rotary Club i pokrewnych organizacji.
Zaśmiecali Polskę różnymi szkalującymi narodową kulturę i tradycję artykułami, chętnie
drukowanymi zwłaszcza przez Gazetę Wyborczą. Zdaję sobie sprawę, że ten stan rzeczy był
bolesny tak dla mnie, jak dla wielu innych jezuitów, którzy reprezentowali zgoła inne
poglądy. Czy jednak brak zdecydowanej reakcji sprzeciwu nie czynił wszystkich winnymi tej
sytuacji? Faktem jest, że fenomen Towarzystwa polega na tym, iż tak poszczególni jezuici,
jak i całe wspólnoty są ślepym narzędziem (dzięki temu niezwykle skutecznym) w ręku
przełożonego. Towarzystwo było bardzo twórcze, gdy narzędzie to znajdowało się w rękach
ludzi mądrych i świętych, miało zaś siłę wielkiej destrukcji, gdy narzędzie to dostało się w
ręce osoby złej. Ten stan rzeczy nie może jednak nikogo zwalniać z osobistej
odpowiedzialności za to, co robi i komu służy.
W latach 1996-1999 rozegrał się prawdziwy dramat mego życia. Moje zaangażowanie
na rzecz otwarcia procesu kanonizacyjnego S.B. Rozalii Celakówny w listopadzie 1996 r.
zostało uwieńczone sukcesem. W tym samym czasie inspirowałem działanie Fundacji Serca
3
Jezusa na rzecz złożenia w bazylice Serca Jezusa w Krakowie wotum – złotej korony. W roku
tym przypadała wszak 75. rocznica Aktu Intronizacji dokonanego przez Episkopat Polski przy
okazji konsekracji tejże bazyliki w 1921 r. Bazylika została wtedy obrana przez Episkopat za
“tron królewskiego panowania Chrystusa nad naszym Narodem”. Także S.B. Rozalia
Celakówna, która w licznych swych wizjach słyszała przynaglające słowa, by “Polska uznała
Jezusa swym Królem w całym słowa tego znaczeniu”, była gorliwą apostołką dzieła
Intronizacji. Tak więc z okazji 75. rocznicy Intronizacji Chrystusa w naszym Narodzie oraz z
okazji otwarcia procesu kanonizacyjnego S.B. Rozalii Celakówny piękna biała figura Pana
Jezusa, zajmująca centralne miejsce w prezbiterium Bazyliki, otrzymała w uroczystość
Chrystusa Króla, w dniu 24 listopada 1996 r. od polskiego ludu piękne wotum – szczerozłotą
koronę opatrzoną symbolami naszej narodowej tradycji. Zanim jednak do tego doszło,
establishment jezuicki Prowincji Polski Południowej pod kierunkiem Ojca Prowincjała
uczynił dosłownie wszystko, co było w jego mocy, by nie dopuścić do złożenia tego wotum.
Żałosne były dzieje tej walki stoczonej przez jezuitów z Fundacją Serca Jezusa. Sądzę, że nie
obyło się wtedy bez cudownej interwencji Pana Jezusa, gdyż w końcu jezuici walkę przegrali
i wotum zostało złożone.
Jednakże wspomniana przegrana zainicjowała inną bezpardonową walkę przywódców
jezuickich z moją skromną osobą, z którą łączono całą sprawę. Brzmi to dość niesamowicie
jak na polskie warunki i ja sam przez jeszcze długi okres czasu nie mogłem uwierzyć w
otaczającą mnie rzeczywistość. Byłem zwykłym księdzem, zaangażowanym w szybko
rozwijający się ruch Apostolstwa Modlitwy, o spojrzeniu bardzo naiwnym na dokonujące się
w Polsce i Kościele zmiany. Nie mogłem uwierzyć, że do Kościoła zakradły się siły, które
systematycznie niszczą wszelkie formy pobożności sprzeczne z duchem liberalizmu i z
ideologią postmodernistyczną. Nie mogłem uwierzyć, że do tych sił należy także
establishment jezuicki.
Rok 1997 to czas szczególnej mej aktywności na płaszczyźnie ogólnopolskiej, by
doprowadzić do uznania przez władze kościelne i świeckie Pana Jezusa Królem Polski,
innymi słowy – do ogólnopolskiej Intronizacji (w te działania zaangażowany byłem już od
roku 1995). W marcu tego roku doszło do poważnego rozdźwięku pomiędzy mną a o.
Prowincjałem. Kierowałem wtedy ogólnopolską akcją prointronizacyjną, która polegała na
uświadomieniu odpowiedzialnym za poszczególne ruchy katolickie w Polsce (dotyczyło to
ok. 150 ruchów, stowarzyszeń i organizacji kościelnych) pilnej potrzeby zwrócenia się do
Prymasa Polski i do własnego Ordynariusza z serdeczną prośbą o dokonanie w Polsce
Intronizacji Pana Jezusa. Zakładaliśmy, że Episkopat pragnie dokonać aktu uznania Pana
Jezusa Królem Polski (przecież tak chętnie uznaje w Matce Jezusa Królową Polski) i taka
prośba skierowana w imieniu setek tysięcy wiernych może Episkopatowi ten zamiar tylko
ułatwić. Ta pobożna akcja została nieoczekiwanie przerwana. Telefonicznie skontaktował się
ze mną Prowincjał (przebywał wtedy w Rzymie i wydzwaniał za mną już od kilku godzin) i
nakazem, wydanym mi w imię świętego posłuszeństwa, polecił mi akcję natychmiast
przerwać. Czyżby aż tak Jezus Król Polski był niewygodny lub niebezpieczny? Podziwiałem
“odwagę” o. Prowincjała, który nie zawahał się tym nakazem złamać wszelkie prawa
katolików świeckich do wolnego wyznawania swej wiary poprzez możliwość swobodnego
wyrażania swych próśb i oczekiwań. Obserwowałem z wielkim smutkiem w następnych
miesiącach, jak pętla dławiąca te i im podobne działania, a trzymana w rękach decydentów
jezuickich, powoli się zaciskała. Najbardziej widoczne było to poprzez pryzmat Posłańca
Serca Jezusowego, którego byłem redaktorem naczelnym. Starano się wyeliminować z PSJ
wszelkie treści związane z Intronizacją. W tym celu poddawany byłem różnym krytykom i
naciskom. Szczególnie przykry przebieg miały moje rozmowy z Prowincjałem o. Adamem
Żakiem, który wpierw perswazją, a potem groźbami starał się mnie podporządkować
modernistyczno-liberalnym ideom. Oto niektóre z nich: Ponieważ człowiek jest wolny i
4
suwerenny, używanie takich pojęć jak nawracanie czy walka o duszę jest nietaktem –
przekonywał mnie Ojciec Prowincjał. Samo słowo “walka” używane w kontekście religii jest
nie do przyjęcia. Podobnie uważał za zakazany temat wykazywanie historycznego odstępstwa
Żydów od objawienia dokonanego w Jezusie Chrystusie. Natomiast publicystyka zmierzająca
do uznania Jezusa Królem Polski wywoływała u Prowincjała wyraźne oburzenie (bo to się
Żydom nie podoba i ma się nijak do demokracji, narusza wolność inaczej myślących i zagraża
samej wolności). Ten ostatni wątek wyraźnie był dla niego solą w oku. Z czasem doszło do
tego, że w Redakcji Posłańca działał wyznaczony ojciec cenzor, którego zadaniem było
likwidować tego typu artykuły. W tym okresie wielu jezuitów zmuszonych było dokonać
decydującego wyboru i ujawnić swe poglądy pełne wrogości wobec królewskiej godności
Chrystusa, a zwłaszcza Jezusa Króla Polski, wobec prozelityzmu, wobec Polski katolickiej i
narodowej, wobec różnych form pobożności propagowanych przeze mnie w Apostolstwie
Modlitwy. Mam na myśli takich ojców, jak: B. Steczek, A. Żak, A. Jarnuszkiewicz, St.
Musiał, St. Obirek, M. Kożuch, Jerzy Oleksy, i innych im podobnych.
Duch dialogu, tolerancji, otwartości na przemiany zachodzące w socliberalnej
Europie, który inspirował część jezuitów, zaowocował w listopadzie 1997 r. nieudaną próbą
odwołania mnie ze stanowiska redaktora naczelnego Posłańca Serca Jezusowego. Zaproszono
mnie na spotkanie poszerzonej konsulty prowincjalskiej z udziałem Ojców: A. Żaka, J.
Gruszki, H. Pietrasa, St. Obirka, St. Kiełba, Wł. Gryzły, B. Dyduły i H. Całki. Po totalnej
krytyce Posłańca co do jego treści, Ojciec Prowincjał zasugerował potrzebę natychmiastowej
zmiany na stanowisku redaktora naczelnego. Głos kolejno zabierali pozostali Ojcowie,
prześcigając się w wymyślaniu kolejnych krytyk, by wyciągnąć wspólny dla wszystkich
wniosek: natychmiast odwołać redaktora naczelnego. Ponieważ w tego typu sprawach nigdy
nie ujawnia się faktycznej przyczyny – zaś przedstawione mi zarzuty były na tyle
niedorzeczne, iż mogłem je łatwo odeprzeć – więc mimo determinacji zebranych Ojców
zamiary ich spełzły na niczym. Jednakże spotkanie to pozwoliło mi zakosztować goryczy
płynącej ze świadomości, że należymy do dwóch różnych, całkowicie sobie przeciwstawnych
obozów.
Tę chwilową porażkę starano się powetować sobie wzmożoną nagonką na kult
Chrystusa Króla, ingerując przy tym w sposób formalny i nieformalny w prowadzoną przeze
mnie działalność formacyjną osób świeckich. Specjalistami w praniu mózgu osobom dążącym
do Intronizacji okazali się dwaj moi najbliżsi współpracownicy: o. T. Chromik i o. R.
Machnik, którzy przy każdej okazji starali się pomniejszyć i przekręcić ideę Chrystusa Króla.
Decydująca walka dzielnych jezuitów z Chrystusem Królem miała już wkrótce
nastąpić.W styczniu 1998 r. dom zakonny w Przegorzałach w Krakowie, w którym
mieszkałem, wizytował Ojciec Prowincjał. W czasie egzorty, wygłoszonej do naszej
wspólnoty, z ust Prowincjała padły niezwykłe słowa. Analizując najnowsze przemówienie
Ojca Świętego do polskich biskupów z okazji wizyty Ad Limina, Ojciec Prowincjał wydobył
z tego tekstu “ukrytą” konkluzję, że misją Kościoła nie jest zaprowadzanie w świecie
Królestwa Bożego. Gdy poprosiłem Prowincjała o powtórzenie tego stwierdzenia, jeszcze raz
kategorycznie oświadczył, że misją Kościoła absolutnie nie jest szerzenie w świecie
Królestwa Bożego, tylko jednanie ludzi z sobą i szerzenie dobroczynności. Padły wtedy z
moich ust bardzo gorzkie słowa, że jest to najbardziej niebezpieczna dla Kościoła herezja,
jaka kiedykolwiek się pojawiła i, o zgrozo, wypowiedziana przez Prowincjała Towarzystwa
Jezusowego!!! W obronie Prowincjała, a co za tym idzie w obronie tejże herezji, stanęli dwaj
najmłodsi z tego grona Ojcowie: W. Pasierbek i St. Łucarz, mający za sobą długoletnie studia
w Niemczech. Reakcją pozostałych było głuche milczenie.
Pod koniec stycznia 1998 r. napisałem do Ojca Generała list ex officio, w którym
bardzo zwięźle zarysowałem konflikt pomiędzy mną a Prowincjałem, opisując jego materię.
Przy okazji ostrzegłem Ojca Generała o promasońskich tendencjach Prowincjała. Ojciec
5
Generał odpisał mi w tonie bardzo entuzjastycznym, dziękując za szczerość i gratulując sobie
i mnie osiągniętych przeze mnie rezultatów. Zaskakującym jednak było, że ani w tym liście,
ani nigdy potem nie zainteresował się moim oskarżeniem Prowincjała o związki z masonerią,
nie podjął też próby wyjaśnienia ze mną powstałego między nami konfliktu. Wkrótce potem z
pomocą o. B. Steczka Prowincjał przystąpił do kontrdziałania. Efektem jego zabiegów było
odwołanie mnie przez Generała 20 marca 1998 r. z funkcji Krajowego Sekretarza AM,
przekazane mi dyspozycją z dnia 3 czerwca 1998 r. Ojciec Prowincjał już bez przeszkód
odwołał mnie także powyższą dyspozycją ze stanowiska redaktora naczelnego PSJ. Tak oto
zakończyła się pierwsza runda tej bezprecedensowej walki, której stawką było Królestwo
Boże.
Druga runda rozpoczęła się w czerwcu 1998 r., zaraz po wykonaniu przeze mnie
zleconej mi dyspozycji odnośnie do przekazania funkcji Krajowego Sekretarza AM w ręce o.
T. Chromika. Wtedy to, 26 czerwca 1998 r., Prowincjał skierował do mnie list, w którym
oskarżył mnie o niewierność Kościołowi. W owych dniach stała się także jawna iście
judaszowa względem mnie aktywność o. Chromika, który zaciekle wbijał klin pomiędzy mnie
i osoby należące do AM, a przy tym nie wahał się popełnić szereg podłości. Wszystko to
skłoniło mnie do pisemnego zwrócenia się do Ojca Prowincjała a następnie do opublikowania
listu otwartego do AM w Polsce. Te dwa moje wystąpienia były bardziej krzykiem rozpaczy
niż próbą samoobrony. Skutek tych wystąpień był łatwy do przewidzenia: wrogość do mojej
osoby osiągnęła stan wrzenia. We wrześniu Prowincjał z całą bezwzględnością, przy pomocy
kilku jezuitów, przystąpił do niszczenia Fundacji Serca Jezusa, która wsławiona niegdyś akcją
złożenia wotum, a obecnie związana z moją osobą, dawała podwójny powód do
przeprowadzenia z nią krwawych porachunków. Dokumenty związane z tą sprawą są nad
wyraz wymowne i nie pozostawiają cienia wątpliwości co do motywacji i obranych przez
jezuitów sposobów działania. Nie pozostawiono w spokoju także mojej osoby. W sierpniu i
wrześniu 1998 r. rozpaczliwie szukano na mnie przysłowiowego haka. Ponieważ ja w tym
czasie przebywałem na leczeniu w szpitalu, trudno było się o coś do mnie przyczepić, a czas
naglił. Wymyślono wtedy “niezbite dowody” mojej winy, w oparciu o które Prowincjał chciał
mnie zmusić do opuszczenia Polski (opisałem to na wstępie).
To wszystko zmusiło mnie do ponownego przemyślenia swego życia. Bilans 28 lat
spędzonych w Zakonie ukazał mi bezsens dalszych wysiłków. Dla mnie stało się jasne, że
Towarzystwo Jezusowe jest jak zepsuty samochód, z którego powinienem czym prędzej
wysiąść, jeśli nie chcę zmarnować reszty życia. Druga runda walki zamknęła się zatem moim
nieformalnym jeszcze wystąpieniem z Zakonu, oznajmionym Prowincjałowi listem z dnia 30
września 1998 r. Ten mój krok został zaakceptowany przez Ojca Generała listem z dnia 17
listopada 1998 r. i zgodnie z prawem kanonicznym miałem 6 miesięcy czasu na załatwienie
przejścia do którejś z diecezji.
Po owocach poznaje się drzewo, a po motywach i po metodach działania poznaje się
ducha. Zapraszam zatem każdego z Was do samodzielnej oceny przedstawionych tu faktów,
które ukazałem bardzo powierzchownie, by zachować zwięzłość narracji. Mam jednak
nadzieję, że pomogą Wam zrozumieć motywy mojej decyzji dotyczącej opuszczenia Zakonu.
Trzecią rundę walki kończę niniejszym listem. Lecz zanim doszło do jego napisania,
dane mi było przejść prawdziwą drogę krzyżową i wychylić po drodze wiele pucharów
goryczy. Po opuszczeniu domu zakonnego w październiku 1998 r. walka ze mną i z
wartościami, których broniłem, trwała nadal. Prowincjał w oficjalnych listach pisanych do
mnie udawał ojca rodziny, bolejącego nad synem marnotrawnym. Wzywał mnie do powrotu,
a równocześnie oskarżał mnie o samowolę i nieposłuszeństwo, a przy okazji dołączał swe
sądy o mnie, które odzierały mnie z czci i zasług. Była to bardzo obłudna gra, prowadzona dla
zmylenia “widowni”, bo np. w tym samym czasie, gdy Prowincjał zapraszał mnie do powrotu,
robiono wszystko, by nie dopuścić mnie do udziału w koncelebrze Mszy św. w Bazylice
6
Serca Jezusa w Krakowie. O wiele jednak bardziej perfidne działania podejmowano
względem mnie nieformalnie. Oskarżeniom szeptanym do ucha nie było końca. Do tej akcji
włączyło się wielu jezuitów, nawet tych poczciwszych, jak o. St. Jopek. Dowiadywałem się
raz po raz, że zniszczyłem Apostolstwo Modlitwy, że zaparłem się Chrystusa, zdradziłem
Kościół, przeszedłem do lefebrystów, zostałem suspendowany, a nawet ekskomunikowany.
Rozpowszechniano też wiele innych, bardziej prymitywnych oskarżeń typu: ukradłem
pieniądze na sarkofag, uciekłem z kobietą, zagarnąłem majątek Fundacji Serca Jezusa itp.
Pomysłowość mych współbraci w tym względzie była dość duża i zapewne dokonają jeszcze
następnych, rewelacyjnych odkryć. Nie zaniedbano też działań, by uniemożliwić mi
znalezienie biskupa, który by zechciał przyjąć mnie do swej diecezji. Wobec tych haniebnych
poczynań wyraziłem swój protest listem z dnia 25 lutego 1999 r.
Bez najmniejszych skrupułów niszczono także idee, którym służyłem. Gdy po paru
miesiącach walki jezuitów z Fundacją Serca Jezusa sprawa ta trafiła do Kongregacji d/s
Świeckich w Rzymie i oprócz wątpliwej sławy nie przyniosła Prowincji żadnych korzyści, na
cel wzięto proces kanonizacyjny S.B. Rozalii Celakówny. Oczywiście walka ta została
starannie zawoalowana i ograniczyła się do maksymalnego spłaszczenia nabożeństw w
Bazylice, tekstów modlitw, co polegało na wykreśleniu z nich takich słów, jak “Król” i
“Intronizacja”, ograniczeniu publikacji na temat S.B. Rozalii Celakówny w PSJ itp.
Równocześnie czyniono wszystko, co możliwe, by opóźnić w czasie, a potem by nie dopuścić
do zainstalowania sarkofagu S.B. Rozalii Celakówny w Bazylice Serca Jezusa w Krakowie.
Nieocenione usługi w tym względzie – w walce z Jezusem Królem – oddawał Ojcu
Prowincjałowi Rektor Kolegium Krakowskiego o. Gryzło (o ironio, wieloletni przełożony
najbardziej prestiżowego domu rekolekcyjnego jezuitów w Częstochowie). Działania te
przynosiły niestety wymierny skutek: coraz więcej ludzi omijało mnie z daleka i odżegnywało
się od ideałów, którym do tej pory służyli. Jakąkolwiek zaś obronę lub próbę
przeciwstawienia się tym atakom paraliżował fakt, że jezuitów od samego początku skrycie
wspierały w tej walce potężne instytucje i ważne osobistości Kościoła w Polsce. Ten wątek
jednak pomijam, gdyż wykracza on poza ramy niniejszego listu.
W dniu 8 marca 1999 r. upłynęło 6 miesięcy, tj. czas, jaki prawo kanoniczne
przewidywało dla mnie na znalezienie biskupa skłonnego przyjąć mnie do swojej diecezji.
Ponieważ do lutego 1999 r. chorowałem, a także z powodu utrudnień czynionych mi przez
Zakon, nie udało mi się tej sprawy pozytywnie rozwiązać. Zwróciłem się zatem do Ojca
Generała z prośbą, by przedłużył mi o rok czas moich poszukiwań biskupa, udzielając mi
statusu legitime absens. Prośba ta została w sposób wykrętny oddalona, natomiast podjęto
stosowne działania o udzielenie mi dymisji z Zakonu jezuitów. Chociaż byłem świadom, że w
ten sposób Prowincjał chce odwrócić kota ogonem, stawiając mnie w pozycji oskarżonego,
postanowiłem mimo wszystko pozostawić sprawę własnemu biegowi, byle tylko moje
odejście z Zakonu zostało dopełnione od strony formalnej. Z tego samego powodu, jak
wspomniałem na początku listu, wręczony mi w dniu 17 listopada dekret dymisji z ulgą
przyjąłem. Spoglądając wstecz, wdzięczny jestem Bogu, że dał mi przywilej bronienia Jego
królewskiej władzy i łaskę cierpienia dla Jego Królestwa. Żal mi tylko, i to bardzo, że Zakon
Jezuitów, jeden z najwspanialszych tworów w Kościele, tak diametralnie zmienił swe oblicze.
W powyższym opisie uczyniłem siłą rzeczy wiele uogólnień i skoncentrowałem się na
aspektach ujemnych życia i pracy jezuitów Prowincji Polski Południowej. W Zakonie obok
niegodziwości dzieje się dobro. A obok jezuitów, którzy sprzeniewierzyli się misji
Towarzystwa, działają inni wierni Bogu i Kościołowi. Życzę im, by to oni zdołali decydować
o dalszych losach Towarzystwa Jezusowego. Do listu dołączam dekret mojej dymisji w
tłumaczeniu.
ks. Tadeusz Kiersztyn
Kraków, 27 listopada 1999 r.
7
Dekret dymisji z Towarzystwa Jezusowego ks. Tadeusza Kiersztyna
Ks. Tadeusz Kiersztyn, profes ślubów uroczystych w Towarzystwie Jezusowym, w
Prowincji Polski Południowej, gdy otrzymał polecenie od Prowincjała, aby przeniósł się z
krakowskiej rezydencji Chrystusa Króla do zakopiańskiej rezydencji Matki Bożej
Nieustającej Pomocy, nie tylko nie podporządkował się temu poleceniu, ale oświadczył
Prowincjałowi, że opuszcza Towarzystwo Jezusowe i od określonego dnia będzie przebywał
poza jego domami. Poinformowany przez Prowincjała o wadze swej decyzji, odmówił
odstąpienia od niej i opuścił dom zakonny. Po ukazaniu mu przez Prowincjała i przez
Przełożonego Generalnego postępowania dla prawnego uregulowania swej sytuacji przez
życzliwego biskupa, który by go, zgodnie z normą kan. 693, przyjął do diecezji, do tej pory
nic w tej sprawie nie uzyskał.
Prowincjał w stosownym czasie ponownie przypomniał mu obowiązek przeniesienia się
do wyznaczonego domu. Kiedy zaś nie był posłuszny, Prowincjał, po wysłuchaniu swej Rady,
uznał, że należy wszcząć proces jego dymisji, dlatego dał mu pisma upominające zgodnie z
normą prawa, wyraźnie uznając jego możność obrony i swobodnego kontaktowania się z
Superiorem Generalnym. Ponieważ i ostatnie upomnienie było bezowocne, Prowincjał wraz
ze swą Radą, uznawszy że istnieją ważne powody w sprawie dymisji i że są w zgodzie z
brakiem poprawy ze strony zakonnika, wszystkie dokumenty podpisane przez siebie i przez
notariusza przekazał Przełożonemu Generalnemu.
Następnie po zgodnym z prawem zwołaniu przez wspomnianego wyżej Przełożonego
Generalnego Rady, w której było obecnych 12 doradców, starannie i kolegialnie rozważone
zostały powody dymisji, probacje, dowody i inne elementy sprawy, tak od strony prawa, jak i
faktów. Zakonnik zaś ze swej strony nie przedsięwziął wcześniej żadnej obrony. Wobec
jednogłośnej zgody obecnych uznano, że istnieją w sprawie dymisji powody poważne,
zewnętrzne, poczytalne i prawnie potwierdzone, wg kan. 696, par.1 KPK, mianowicie
uporczywe nieposłuszeństwo prawnym nakazom przełożonych w ważnej materii i nielegalna
nieobecność w domu, trwająca ponad pół roku, oraz wynikają one z braku poprawy ze strony
mającego być dymisjonowanym.
Przeto, postanowiwszy na koniec osobne tajne głosowanie, jednogłośnie
zadecydowano, że ks. Tadeusz Kiersztyn powinien zostać dymisjonowany z Towarzystwa
Jezusowego.
Dlatego, zgodnie z normą kanonu 699 par. 1, zadbawszy o wszystko, czego domaga się
prawo, dymisjonuję ks. Tadeusza Kiersztyna.
Ów cieszy się prawem do odwołania się do kompetentnej władzy w terminie 10 dni od
otrzymania notyfikacji tego dekretu, przez Stolicę Apostolską przepisowo potwierdzonego.
Odwołanie ma skutek zawieszający.
Po legalnie przeprowadzonej dymisji wg kan.701, mocą samego faktu ustają śluby, a
także prawa i obowiązki wypływające z profesji; dymisjonowany kapłan nie może sprawować
świętych obowiązków, dopóki nie znajdzie biskupa, który by go przyjął do swej diecezji
zgodnie z normą kan.693 lub przynajmniej pozwolił na praktykowanie świętych czynności.
Peter-Hans Kolvenbach S.J.
Rzym, dnia 25 września

 

 

…przepraszam ,tekst może źle się czytać ze względu na format pdf,którego nie miałem czasu przeformatować ,nie mnie jest to tekst oryginalny …
 

 

 

 

 


 

br /br /

0

trybeus

...czterdziestoletni moher i katol z kosciola torunskiego ...diecezja podhalanska...lowca jehowitów...

82 publikacje
1 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
343758