Milczą najpotężniejsze media. Milczy mieniący się republikaninem minister sprawiedliwości. Milczy – może ze wzgardą – opinia publiczna. Jak nazwać ten sądowy proces niszczenia wolności słowa, który toczy się coraz śmielej, z coraz większą, zagrażającą zdrowiu życia publicznego, skutecznością?
Uważam, że jesteśmy świadkami – by użyć wyrażenia popularyzowanego w czasie imprez w Belwederze – pełzającego puczu sowietyzacyjnego, który, za pomocą resowietyzacji wymiaru sprawiedliwości, ma doprowadzić do ograniczenia dyskusji publicznej, swobody dostępu do informacji, a w końcu do zniszczenia demokracji i zniewolenia społeczeństwa. Ten proces jest chroniony przez władze III RP, które w jego rozwoju widzą szansę na przetrwanie własne i całego dziedzictwa PRL.
Skazanym jest Robert Krasowski, były naczelny ”Dziennika”, który pięć lat temu miał odwagę napisać, co myśli, ale obecnie jużpaniał skąd i dokąd wieje wiatr historii. Miał szczęście, że nie zacytowały tego artykułu TVP, TVN i Polsat, bo za „rozpowszechnianie nieprawdziwych, zniesławiających wypowiedzi, godzących w jego dobre imię, godność i reputację” Michnik mógł go skazać na rujnujące ogłoszenia w prime time.
Bo wobec stada tkwiących w postkomunistycznej mentalności pań sędzi i panów sędziów Michnik jest jak wytrawny treser każący na arenie cyrkowej „czytać” osłu kodeksy prawne. Na stole leży otwarty kodeks i … osioł porykuje, jakby czytał i rozumiał tekst! Tresura trwająca od 1944 r. czyni cuda! Szpicruta w górę – ryczy gniewnie, szpicruta w dół – parska i macha ogonem, szpicruta robi kółka – tupie kopytami zgłaszając gotowość do wydania następnego wyroku. Platformersi klaszczą tak radośnie, że do tresera napływają coraz to nowe, gorętsze zaproszenia: „Panie redaktorze, prosimy do naszego sądu! My też chcemy poświęcić jedną trzecią życia na obronę byłych ubeków i dowieść, że kolaboracja i odwaga były w istocie tym samym. Pracujemy daleko od Warszawy, więc pewnie nas pan osobiście nie nawiedzi, ale może wyśle przynajmniej któregoś z cyngli zasłużonych dla utrwalania pamięci o KPP i ZPP, a bezkompromisowo ujawniających prawdę o zaplutych karłach pisuarowskiej reakcji. Z góry zapewniamy takie wyroki, jakie przypomną wszystkim czasy prawdziwej sprawiedliwości, gdy w naszym gronie działał pański brat…”.
W dwudziestym trzecim roku trwania III RP sądownictwo jest tak niezawisłe, prokuratora tak niezależna, media tak wolne i przepływ informacji tak swobodny, że aż tęsknota ogarnia za czasami, gdy ten system dopiero budowano i jeszcze nie wszystko było „zblatowane” i „nagrzane”. 5 czerwca 1992 r. Jan Władysław Rokita, sławny niegdyś polityk umocowany przy układzie okrągłego stołu, w imieniu Klubu Parlamentarnego Unii Obywatelskiej zażądał od Prokuratury Generalnej wszczęcia w trybie pilnym śledztwa w sprawie mojej wypowiedzi w nadanym dwa dni wcześniej programie TVP pt „Refleks”. Prokurator Halina Urbanek-Pindor (tak, ta sama, która zaraz potem umorzyła śledztwo w sprawie „moskiewskich pieniędzy”) wypełniła zadanie i oskarżyła mnie o „publiczne lżenie naczelnych organów RP poprzez pomawianie premiera Tadeusza Mazowieckiego i ministra Krzysztofa Skubiszewskiego o działalność agenturalną”. Gdy zapytałem, co to znaczy, usłyszałem: „są agentami i działają na rzecz obcego wywiadu”. Jakiego? – „moskiewskiego” – odpowiedziano.
W niezależnym systemie policyjno-prokuratorsko-sądowym dowodzonym przez Donalda Tuska i jego kreatury takie oskarżenie byłoby wyrokiem już przed rozpoczęciem formalnego procesu. Ale dwadzieścia lat temu system się jeszcze „nie domykał”. Jeszcze i w policji (specjaliści Komendy Głównej dokonali analizy mojej wypowiedzi i stwierdzili, że nie jestem wariatem!) i w prokuraturze (inna pani prokurator umorzyła śledztwo wszczęte z zawiadomienia Związku Riazańczyków o ściganie mnie za namawianie do samosądu na Jaruzelskim!) i w sądach (zarówno w pierwszej jak i drugiej instancji sądy oddaliły akt oskarżenia orzekając, że Mazowiecki i Skubiszewski mogą mnie pozwać w trybie prywatnym, na co żaden się nie odważył!) działali ludzie prawi, wykonujący swe obowiązki zgodnie z sumieniem, wierzący w uczciwość państwa i instytucji, którym służą. Dzisiaj ta postawa jest wypierana przez wyuczony w totalitaryzmie pozytywizm prawniczy, czyniący z sędziego, prokuratora czy policjanta bierne narzędzie realizacji interesu władzy.
Dlatego uczciwych sędziów, prokuratorów i policjantów należy szanować bardziej niż kiedykolwiek! A osłom robiącym cyrk z sali sądowej dawać do żłobu tylko GW.