Film dokumentalny nie emitowany przez TVP. Zrealizowany w 1989 roku , w którym występują internowani osadzeni w ZK Iława w latach 1981-1982
Patrzę więc w ekran i myślę sobie, że to trzeba było przeżyć. Że czas emocji należał do nas – uczestników tamtych zdarzeń. I dziś okruchy tych emocji należą tylko do nas. I nie podlegają ocenie. Nawet, jeśli wywołują czyjś uśmiech – politowania? pogardy? czy tylko niezrozumienia? Nawet, jeśli w nas samych coś się łamie…
==============================================================
Relacja pani Joanny Wierzbickiej-Rusieckiej pochodzi z książki „Internowani w Iławie (1981-1982)„, do której materiały zebrał i opracował Władysław Kałudziński(wyd. Stowarzyszenie „Pro Patria” i Warmińskie Wydawnictwo Diecezjalne w Olsztynie. Olsztyn – 2006).
W więzieniu zaczął pracować zaraz po wojsku. Gdyby odmówił, to jego samego wysłano by… za kratki. Przez ponad 30 lat pracy zawsze szanował osadzonych. Ale „szacunek” to zbyt małe słowo. Andrzej Deptuła w stanie wojennym przemycał internowanym podziemną prasę. Na święta 1981 roku, ryzykując bardzo dużo, dostarczał więźniom wigilijny opłatek.
Pan Andrzej Deptuła skończył w tym roku 80 lat. Mieszka w Iławie, pochodzi z Makowa Mazowieckiego. Przez ponad 30 lat był pracownikiem iławskiego zakładu karnego. Zwykły, szary człowiek? Nie dla internowanych bojowników o wolną Polskę…
Gdy w 2006 roku z okazji obchodów 25-rocznicy stanu wojennego zaproszono go do iławskiej hali sportowo-widowiskowej, wszyscy obecni, a wśród nich również byli więźniowie tamtych lat, powstali z miejsc. Dziś iławianin nie umie wyrazić, jak wielkie ogarnęło go wówczas wzruszenie.
DO WIĘZIENIA PROSTO Z WOJSKA
Do więziennictwa trafił jeszcze w wojsku, na początku lat 50-tych.
– Dwa tygodnie przed zakończeniem służby przyjechało do nas dwóch takich z Urzędu Bezpieczeństwa– wspomina pan Andrzej. – Namawiali nas do pracy w więzieniu, choć wtedy dokładnie nie wiedzieliśmy, gdzie nas chcą delegować. Mówili, że to dobra robota, ubranie będzie, zniżki na jedzenie, że mieszkanie z czasem dostaniemy. Kiedyś było tak, że po wojsku dostawało się przydział do pracy i czy ktoś chciał czy nie, musiał iść.
Miał po powrocie z wojska segregować prasę w „Ruchu” na Śląsku Opolskim. Ale ubecy mocno naciskali, że w iławskim ZK będzie mu lepiej, bliżej do matki, która mieszkała wtedy w Mławie. Dostał zalakowaną kopertę z przydziałem. Po wojsku wyjechał do rodziny na Mazowsze.
– Na adres matki przyszedł do mnie wtedy list z olsztyńskiego UB, że mam się stawić w Zakładzie Karnym w Iławie– mówi. – Matka wówczas mnie zapytała: „Coś ty przeskrobał, synu?”. Ale to było już wezwanie do pracy.
Na dzień dobry obiecano mu, że po 30 dniach będzie mógł zrezygnować. Gdy jednak po miesiącu zgłosił, że chce odejść, powiedziano mu, że to niemożliwe.
– Ten człowiek miał pistolet na biurku– opowiada pan Andrzej. – Czułem się naprawdę nieswojo. Zapytał mnie, czy teraz, gdy znam tajemnice państwowe i wojskowe, mam zamiar pracować dla zachodniego wywiadu. Zaraz potem dodał, że mam wybór: albo pracować, albo iść do więzienia.
Tak Andrzej Deptuła został „klawiszem”.
WYCHOWAWCA Z KLASĄ
Gdy przekroczył więzienną bramę, nie miał najlepszych wrażeń.
– Ten szczęk kluczy w kratach, odgłos więźniów spacerujących w trepach po kamiennej posadzce… to naprawdę było straszne uczucie – wraca pamięcią pan Andrzej. – Z początku byłem strażnikiem odprowadzającym więźniów na widzenia lub spacery. Ale po szkoleniu w Szczypiornie, gdzie wcale nieźle mi poszły egzaminy, przełożeni docenili mnie i awansowali na wychowawcę. Zajmowałem się młodymi więźniami, którzy pracowali w gospodarstwie na terenie dzisiejszej Szkoły Podstawowej nr 4.
Miał pod sobą 60 skazanych. Dziś mówi o nich „zgrana grupa”. Twierdzi, że nigdy nie zdarzyła się tam ucieczka.
– Jeszcze po latach dostawałem listy z podziękowaniami za wychowanie i pomoc w warunkowym zwolnieniu– wspomina ze wzruszeniem mężczyzna. – Zdarzały się też zaproszenia na śluby czy chrzciny. Nie jeździłem na te uroczystości, ale traktowałem to jak podziękowanie.
Byli więźniowie pisali, że był opiekuńczy i nawracał ich na dobrą drogę. Ale on twierdzi, że po prostu traktował ich jak ludzi…
WŚRÓD KAPUSIÓW
Potem trafił do administracji więzienia.
– Przełożeni darzyli mnie dużym zaufaniem– podkreśla. – Zdarzało się, że przewoziłem do Warszawy niemieckich więźniów, którzy przed wojną pracowali w tutejszej administracji. To wówczas dowiedziałem się, że polski rząd za ich deportację do Niemiec Zachodnich otrzymywał od kanclerza Konrada Adenauera grube pieniądze.
Gdy do władzy doszedł Władysław Gomułka, przepisy dla więźniów i strażników zelżały.
– Lepiej się żyło, im i nam – przekonuje pan Andrzej. – Ale w naszej załodze zaczęli się pojawiać kapusie. Najczęściej byli to byli funkcjonariusze UB, które wtedy likwidowano. Trzeba było uważać na każde słowo. Wielu moich kolegów przy wódce w kasynie narobiło sobie kłopotów swoim gadaniem. Wielu wyleciało wtedy z pracy. To były ciężkie czasy.
Ale naprawdę trudny okres miał dopiero nadejść…
ŚMIETANKA BEZ WAŁĘSY
– Pod koniec 1981 roku, dwa tygodnie przed ogłoszeniem stanu wojennego, samochód przywiózł dużo wódki, konserw – opowiada pan Andrzej. – Byliśmy pewni, że jakaś szycha z centrali przyjedzie… Potem się okazało, że były to przygotowania do 13 grudnia. Wyładowano cały ten towar do piwnic pod kasynem.
Stan wojenny również dla funkcjonariuszy był wówczas zaskoczeniem.
– W nocy z 12 na 13 grudnia pościągali nas wszystkich z domów– wspomina iławianin. – Całą dobę spędziliśmy w zakładzie, nikomu nie można było wyjść. Milicyjne suki przywoziły coraz więcej internowanych więźniów. Byli wśród nich znani opozycjoniści, jak Bronisław Geremek, Stefan Śnieżko, Bogdan Borusewiczi Tadeusz Syryjczyk. Cała śmietanka z Gdańska, tylko bez Wałęsy…
Wtedy znów władze więzienia go awansowały – został kierownikiem bursy, gdzie nocowali ZOMO-wcy (funkcjonariusze Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej, zajmujący się m.in. siłowym tłumieniem strajków i demonstracji).
– Przydzielono mi trzech skazanych do pracy przy sprzątaniu i zmianie pościeli – mówi pan Andrzej. – Nigdzie nie potrzebowałem przepustki, swobodnie mogłem się poruszać po całym więzieniu. Nawet do domu czasem pozwalano mi wyjść. Właśnie w tej pracy miałem kontakt z więźniami politycznymi, gdy wymieniałem bieliznę dla ZOMO, a oni przychodzili do łaźni na kąpiele.
Wówczas zaczęła się działalność konspiracyjna Deptuły.
OPŁATEK W NOGAWKACH
Przed Bożym Narodzeniem 1981 roku było już wiadomo, że więźniowie nie dostaną pozwolenia na widzenie z rodzinami.
– Wielu ludzi przyjechało wtedy do Iławy z nadzieją, że w Wigilię zobaczą się ze swoimi internowanymi bliskimi– wspomina emerytowany funkcjonariusz. – Ale zgody na to nie dostali. Więc ludzie z całej Polski odjechali z kwitkiem. Tak chcieli łamać więźniów politycznych, ale ja im zawsze mówiłem: „Panowie, głowa do góry”. Wiedziałem, że stan wojenny kiedyś się skończy, że ten nieludzki ustrój będzie miał swój kres.
Dwóch więźniów poprosiło go wówczas o załatwienie opłatka na Wigilię.
– Skoczyłem do „czerwonego” kościoła i poprosiłem proboszcza o opłatek – mówi pan Andrzej. – Dał mi cały plik, ale powiedziałem, że tak nie da się tego przemycić. Wówczas ksiądz pokroił opłatki na mniejsze kawałki, a ja upakowałem ich mnóstwo w ściąganych na gumki nogawkach piżam.
Konspiracja kwitła, podobnie jak… kariera zawodowa Deptuły. Kolejny awans: został mianowany na kierownika widzeń więźniów internowanych.
– Mogłem jeszcze więcej. Pozwalałem więc na przekazywanie więźniom gazetek, tak zwanych „bibułek”, oraz zdjęć bliskich– wspomina. – Pilnowałem, by każda przesyłka trafiła do adresata, nie była gdzieś zagarnięta, bo gdzie wówczas skazani mogliby się poskarżyć na zgubę?!
Dzięki panu Andrzejowi do rąk więźniów politycznych trafiały takie podziemne tytuły, jak „Nasza Krata”.
Kontaktował się też na zewnątrz, z podziemiem. Gdy zauważył, że wielu więźniów zaczęło chorować, przez wskazaną osobę przekazał opozycji próbki jedzenia do badań. Okazało się, że skazani byli podtruwani bromem i glimidem – środkiem nasennym, który może doprowadzić do nawet śmiertelnych zatruć. Wiadomość tę, potwierdzoną przez badania szwedzkich uczonych w Uppsali, podawano przez radio Wolna Europa i opozycyjną prasę.
SILNIEJSZE NIŻ STRACH
Dlaczego się narażał? Wiedział przecież, że ma wiele do stracenia, a wokół czyhali kapusie.
– Czy się bałem? – zastanawia się chwilę mój rozmówca. – Raczej tak. Wiedziałem, co mnie czeka za te działania. Ale to było silniejsze. Nie mogłem patrzeć na cierpienie tych ludzi.
Wychował się w rodzinie leśników na Mazowszu. Tam nauczono go miłości oraz szacunku do przyrody i…
– I do człowieka – dodaje pan Andrzej. – Zawsze mi powtarzano, że szczególnie dobrym trzeba być dla ludzi cierpiących, wyzyskiwanych. Dla tych, którzy nie mają czym i jak się bronić. To się we mnie zachowało, szczególnie w ciężkich czasach. Nie mogłem bezczynnie patrzeć na nieludzkie traktowanie więźniów.
KRZYŻ KAWALERSKI
Andrzej Deptuła w ostatni poniedziałek z rąk Zbigniewa Romaszewskiego, wicemarszałka Senatu RP, odebrał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Odznaczenie zostało przyznane mu przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego na wniosek represjonowanych wówczas więźniów, którym iławianin przyniósł wówczas nadzieję i wiarę w człowieka.
– Nie zasłużyłem na zaszczyty, które dziś mnie spotykają– mówi skromnie 80-latek, mieszkający dziś z żoną w niewielkim mieszkaniu w jednym z bloków na Starym Mieście. – To zasługa tych, którzy mnie wychowywali. Jestem jednak wzruszony, że u schyłku życia tyle dobrych słów płynie w moim kierunku…
JUSTYNA JASKÓLSKA www.kurier-ilawski.pl
"Rzadko pisze, sporo komentuje. Kocham wolnosc - wydaje mi sie, ze umiem z niej korzystac :) "Moja wolnosc to zaden Twój grzech"