Wybory parlamentarne z 25 października zdemolowały polską scenę polityczną, na której dominował przez wiele lat „układ zamknięty”, stworzony przez kolesi z PO i PSL. Polacy zdecydowali o całkowitej zmianie dotychczasowych metod rządzenia, odrzucili towarzystwo wzajemnej adoracji spod znaku „Sowy & Przyjaciół” oraz zażądali od nowej władzy, aby respektowała ich prawa i wychodziła naprzeciw ich oczekiwaniom.
Świadczy o tym dość wysoka frekwencja, która wyniosła 50,92%, ale przede wszystkim wynik głosowania, ponieważ przytłaczająca większość Polaków poparła ugrupowania prawicowe lub nowo powstałe. Nie tylko jednak mobilizacja wyborców zdecydowała o ostatecznym zwycięstwie prawicy, ale jak wiele na to wskazuje, bardzo pomocna okazała się wymiana składu PKW. Porównując bowiem liczbę głosów nieważnych z wyborów do sejmików w 2014 r. (ponad 2,5 mln na 14,5 mln głosujących – 17,93%) i z ostatniego głosowania do Sejmu (394 664 na ponad 15,5 mln głosujących – 2,53%), przy podobnej „książeczce” z listami kandydatów, to widać wyraźnie, że tym razem nie zadziałała „zielona strona mocy”.
Prawo i Sprawiedliwość odniosło największy sukces, uzyskując 37,58% głosów, co dało temu ugrupowaniu 235 mandatów i zapewniło samodzielną większość w Sejmie. Jeśli dodać do tego posiadaną przez PiS zdecydowaną przewagę w Senacie (61 mandatów) i sprzyjającego mu prezydenta, to mamy do czynienia z sytuacją nadzwyczajną. Po raz pierwszy bowiem w historii III RP, jedna partia posiada pełnię władzy i nie musi tworzyć koalicji. Brak jest na razie większości konstytucyjnej (307 posłów i 67 senatorów), ale i to się może zmienić w trakcie kadencji, ponieważ parlamentarzyści często koniunkturalnie zmieniają swoje sympatie polityczne i przynależność klubową. Spektakularne zwycięstwo obozu prawicowego daje mu szansę na przeprowadzenie niezbędnych reform w państwie i na stabilne rządzenie przez całą kadencję, ale jest także wielkim zobowiązaniem wobec Polaków, którzy oczekują teraz spełnienia wyborczych obietnic. Wygranymi są także dwa nowe ugrupowania na polskiej scenie politycznej: KWW „Kukiz’15”, który uzyskał 8,81% głosów i 42 mandaty oraz Nowoczesna Ryszarda Petru, na którą głosowało 7,60% wyborców, co przełożyło się na 28 mandatów. Dzisiaj trudno jest orzec, jaką wymienione formacje mają przed sobą przyszłość i czy wykorzystają szansę daną im przez wyborców, zwłaszcza, że będą w opozycji, co nie stwarza im wielkiego pola do popisu. Klęskę natomiast poniosła partia KORWiN, na którą zagłosowało tylko 4,76% Polaków, co pozbawiło ją szans na wejście do Sejmu. Jednak na otarcie łez dostanie ona sporą subwencję z budżetu państwa.
Największym przegranym tych wyborów jest niewątpliwie koalicja, która przez ostatnie 8 lat administrowała Polską. Z rozmysłem użyłem takiego określenia, ponieważ jest zasadnicza różnica między rządzeniem w imieniu Narodu i dla jego dobra, a administrowaniem w interesie międzynarodowych rynków finansowych i obcych ośrodków decyzyjnych. Dlatego chylę czoła przed decyzją moich rodaków, którzy postanowili odsunąć od władzy szkodników z PO i PSL. Szkoda tylko, że tak późno, i że mimo wszystko partie te dostały się do parlamentu. Platforma uzyskała 24,09% głosów i 138 mandatów, co zapewniło jej drugie miejsce w parlamentarnym wyścigu. Na niekorzyść tej formacji zadziałały z pewnością bardzo liczne afery z udziałem jej prominentów oraz „taśmy prawdy”, z których Polacy dowiedzieli się z jaką pogardą traktują ich rządzący. Przed politycznym niebytem uratowała zaś PO atmosfera histerycznego lęku przed rządami prawicy, wytworzona przez propagandzistów tej partii, w szczególności „Miśka” Kamińskiego, który wywiódł wielu wyborców na polityczne manowce. Nie zauważyłem bowiem nic godnego uwagi w przekazie wyborczym Platformy, co by mogło w sposób zdecydowany wpłynąć na dość dużą liczbę głosów, którą ten komitet uzyskał. Z całą pewnością głosowali na nią beneficjenci dotychczasowego układu polityczno-biznesowego, a poza tym spora grupa wyborców omamionych propagandą rządową i histeryków, do których przekonania trafiły płaczliwe apele Ewy Kopacz. Nie pomogło to jednak Giertychowi i Dornowi, którzy kandydowali z namaszczeniem Platformy, czemu trudno się dziwić, ponieważ większość rodaków, bez względu na preferencje polityczne, nie lubi sprzedawczyków.
Na Polskie Stronnictwo „Ludowe” oddano 5,13% głosów, co przełożyło się jedynie na 16 mandatów. Jest to najgorszy wynik tego ugrupowania w jego dwudziestoparoletniej historii, bo pomimo tego, że „ludowcy” nawiązują do tradycji przedwojennego ruchu ludowego, to wciąż bliżej im do komunizującego ZSL. W stosunku do poprzednich wyborów stracili 3,23% głosów i aż 12 mandatów, a do parlamentu nie dostały się takie tuzy jak: były premier Waldemar Pawlak, wicepremier Janusz Piechociński, czy szef klubu parlamentarnego Jan Bury, na którego oczekuje już prokurator, chcący postawić „ojcu chrzestnemu” podkarpackiej zielonej familii zarzuty korupcyjne. W ławach sejmowych nie zasiądą także „weterani” – Józef Zych i Stanisław Żelichowski, który swoją parlamentarną karierę zaczynał jeszcze w czasach PRL. Warto więc postawić pytanie: Gdzie się podziało prawie 24% poparcia dla PSL-u w ubiegłorocznym głosowaniu do sejmików? W tym kontekście nie może dziwić, że przebieg wyborów samorządowych z 2014 r. spotyka się z nieustającą krytyką oraz, że zgłaszane są propozycje skrócenia kadencji samorządów, co wydaje się być słusznym postulatem. Ponieważ w ten sposób można odebrać kontrolę nad wydatkowaniem ogromnych funduszy będących w dyspozycji samorządów ludziom należącym do „układu zamkniętego” oraz przywrócić szacunek i zaufanie do instytucji wyborów. Jednakże należałoby się z tym spieszyć, tak samo zresztą, jak z przejmowaniem władzy na szczeblu centralnym, ponieważ funkcjonariusze systemu zapewne czyszczą już konta i sejfy służbowe, a z ich gabinetów rozchodzi się niepokojący odgłos pracujących na pełnych obrotach niszczarek.
Największą wszakże satysfakcją napawa mnie totalna klęska lewactwa. Stało się wreszcie to, na co tak wielu Polaków oczekiwało. Po 26 latach od zmiany ustroju, nie politycy czy sądy, ale właśnie wyborcy dokonali dekomunizacji polskiej sceny politycznej. Na ZLew oddano sporo, bo aż 1 147 102 głosów (7,55%), ale w związku z tym, że była to koalicja wyborcza, więc do przekroczenia wymaganego progu zabrakło 0,45%. Przyczyn takiego stanu rzeczy należy się doszukiwać przede wszystkim w głębokim kryzysie ideowym i kadrowym lewicy oraz w przesunięciu się Platformy ku lewej stronie, a także w „uwrażliwieniu” się prawicy na potrzeby społeczne. Pisałem o tym zresztą w sierpniowym felietonie na swoim blogu (tekst pt. „Zjednoczona” lewica), w którym zaznaczyłem taką możliwość, że lewica, po zbyt płytkim liftingu, może nie wprowadzić swoich reprezentantów do Sejmu. Czas pokazał, że Polacy nie dali się uwieść mocno już przyblakłej gwieździe lewicy – Barbarze Nowackiej, której w dodatku w ostatniej przedwyborczej debacie „skradł” show, wcześniej prawie nikomu nie znany, Adrian Zandberg. Właśnie ten „młody” marksista swoim wystąpieniem, które nie zrobiło na mnie większego wrażenia, lecz zostało skutecznie rozreklamowane przez media, wywindował poparcie dla Partii Razem na 3,62%, zapewniając jej sowite dotacje z budżetu państwa. Jednocześnie odebrał sporo głosów ZLewowi, przyczyniając się do wyeliminowania z parlamentu postkomunistów i „naćpanej hołoty” z Twojego Ruchu, którym niewiele pomoże kroplówka w postaci subwencji budżetowej, ponieważ muszą oni spłacać spory kredyt zaciągnięty na wybory. Dostrzegam też inną przyczynę klęski wyborczej lewicy, która, moim zdaniem, okazała się decydującą. Jest nią wypalenie się Millera, jako przywódcy, co zaowocowało tym, że SLD uległo fanaberiom młodego aktywu partyjnego, który poszukując na siłę punktów zbieżnych ze skandalistami i dewiantami, oddał od lat uprawiane pole demagogii socjalnej innym partiom i zajął się niepopularnymi w Polsce kwestiami obyczajowymi. Ten swoisty „pocałunek śmierci” od Palikota, stał się kolejnym, po wpadce z Magdaleną Ogórek, gwoździem do trumny postkomunistów, ponieważ im bardziej odżegnywali się oni od swojego szyldu, tym więcej tracili wyborców. Nie wierzę w możliwość reanimacji komunistycznego truchła, tym bardziej, że nie ma tam nikogo, kto mógłby odbudować SLD, tak jak niegdyś zrobił to Miller, wyciągając to ugrupowanie z tarapatów, w jakie wpędzili je „wylaszczony” Wojciech Olejniczak i Grzegorz Napieralski. W przeciwieństwie do zrozpaczonych salonowców wcale mnie to nie martwi, a że w naturze nic nie ginie, to miejsce postkomunistów będą próbowali zająć neokomuniści od Zandberga, albo dryfująca coraz bardziej na lewo Platforma. Wyborcom należą się niewątpliwie wielkie słowa uznania za wykopanie lewactwa z parlamentu, co jest pewnym zadośćuczynieniem za ponad półwieczną czerwoną okupację.
Wybory są już za nami, czas więc przystąpić do ciężkiej i wydajnej pracy, bowiem nasze państwo jest jak przysłowiowa „stajnia Augiasza”. Nowy rząd będzie miał ręce pełne roboty, nie tylko przy realizacji obietnic wyborczych, lecz także nad przywróceniem wiary Polaków w sprawiedliwość. Dlatego koniecznym jest odzyskanie pozostałych bastionów „układu zamkniętego”: samorządów, instytucji publicznych i spółek skarbu państwa, aby przestały służyć za przechowalnię i zaplecze dla politycznych bankrutów, a stały się wreszcie sprawnym instrumentem realizacji najważniejszych potrzeb społecznych. Polacy oczekują też przyspieszenia śledztw prokuratorskich prowadzonych w sprawie afer, których „bohaterami” są dygnitarze i prominenci z PO i PSL oraz podjęcia zdecydowanej walki z patologiami życia publicznego: nepotyzmem, korupcją i porażającą niekompetencją. Nie powinniśmy mieć żadnych skrupułów wobec szkodników z upadłej koalicji, a co do intencji zwycięzców, to po owocach ich poznamy…
Wojciech Podjacki
Artykuł został opublikowany na blogu autorskim: http://podjacki.lospolski.pl
Polska partia polityczna o profilu patriotycznym.
2 komentarz