Kraina fałszywych poetyk
11/03/2011
404 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
Roman Dmowski napisał, że był pierwszym od stulecia XVI politykiem polskim, który próbował realizować polskie interesy. Pomiędzy Kazimierzem Jagiellończykiem a Dmowskim byli jedynie tacy politycy, który realizowali interesy państw ościennych; Austrii, Turcji, Rosji, Szwecji, Prus i Francji. Analogiczną sytuację mieliśmy i mamy nadal na rynku, który Kazimiera Szczuka nazwała kiedyś rynkiem idei. Chodzi mi o to co się w Polsce pisze w książkach i gazetach, a także pokazuje w telewizji. Moim ulubionym tematem są książki, tak więc skupię się na nich. Kreowanie gwiazd literackich zaczęło się w Polsce już na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy okazało się, że gwiazdy wykreowane w PRL nie spełniają swojego zadania, bo wchodzące w życie roczniki nie kojarzą z niczym ich nazwisk lub po prostu […]
Roman Dmowski napisał, że był pierwszym od stulecia XVI politykiem polskim, który próbował realizować polskie interesy. Pomiędzy Kazimierzem Jagiellończykiem a Dmowskim byli jedynie tacy politycy, który realizowali interesy państw ościennych; Austrii, Turcji, Rosji, Szwecji, Prus i Francji. Analogiczną sytuację mieliśmy i mamy nadal na rynku, który Kazimiera Szczuka nazwała kiedyś rynkiem idei. Chodzi mi o to co się w Polsce pisze w książkach i gazetach, a także pokazuje w telewizji.
Moim ulubionym tematem są książki, tak więc skupię się na nich. Kreowanie gwiazd literackich zaczęło się w Polsce już na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy okazało się, że gwiazdy wykreowane w PRL nie spełniają swojego zadania, bo wchodzące w życie roczniki nie kojarzą z niczym ich nazwisk lub po prostu odstręcza tę młodzież tematyka dzieł eksploatowana przez peerelowskich twórców. Potrzebne było coś nowego, świeżego, choć niekoniecznie młodego. Z przekonania tego wziął się Stefan Chwin i jego powieść „Hanneman”. Było to już w czasach kiedy jasnym stało się, że Paweł Huelle ze swoim „Weiserem Dawidkiem” nie utrzyma pola, bo ludzi ta historia nudzi i odstręcza przez swoją głęboką nieprawdziwość, a wpływu na to zniechęcenia nie ma wcale film nakręcony na motywach prozy Huelle. Był przez cały czas w naszej świadomości obecny Andrzej Szczypiorski, który w akademiku przy ulicy Kickiego zwany był „pisarzem ze średnim wykształceniem”, ale tego nikt, nawet nie mając świadomości co ma do ukrycia pan Andrzej, nie traktował poważnie.
Pojawił się więc Stefan Chwin i jego opowieści o dobrych Niemcach wygnanych z Gdańska. Były rzeczy te tłumaczone nam w sposób pokrętny i nieuczciwy. Mieliśmy się oto wzruszać losem tych Niemców w imię pojednania i jakiejś – nie do końca jasnej – sprawiedliwości dziejowej. Nieszczęście nie ma określonej przynależności narodowej, można się więc nim wzruszać do woli, szczególnie jeśli nie ma się pojęcia o historii, choćby o losie mieszkańców Gdyni w roku 1939 i kolejnych. Jest jednak wiedza o nieszczęściu wiedzą jałową, którą to prawdę dawno temu sformułował nieoszacowany i niezapomniany Marek Hłasko. Mało kto więc potrafi się szczerze nieszczęściem wzruszyć. Chwin o tym wiedział, wiedział o tym Szczypiorski i wiedział o tym Huelle. Wiedzę swoją próbowali oni jednak uzupełnić, dookreślić ją i wzmocnić dodatkowym przekazem. Rzeczywiście jest tak, że wiedza o nieszczęściu jest wiedzą jałową i nie interesuje nikogo, nawet spowiedników i psychoanalityków, ale według wymienionych panów tylko jeden rodzaj nieszczęścia ma te dziwne, nie dające się absorbować właściwości – nasz, polski. Wszystkie inne biedy i upokorzenia, ze szczególnym wskazaniem niemieckich, mają rację bytu w każdym wrażliwym sercu i godne są najwyższego współczucia. O tym chcieli ludziom mówiącym i piszącym po polsku powiedzieć pisarze początku lat dziewięćdziesiątych. I powiedzieli. Skończyło się to ich całkowitym i ostatecznym odrzuceniem przez czytelników i całkowitą oraz ostateczną akceptacją przez media Polsce niechętne. Czy im to w życiu pomogło? Nie wiem. Pewnie tak, ale nie to jest sednem naszych rozważań.
Prócz poetyki i optyki niemieckiej, próbowano w latach dziewięćdziesiątych przemycić do naszych serc także inne, podobnie fałszywe konstrukcje. Nie mam wprost siły omawiać tu twórczości Jerzego Kosińskiego, bo został on dostatecznie wyszydzony i skompromitowany w Ameryce, popatrzmy jednak na takiego Andrzeja Stasiuka. Trudno doprawdy o człowieka, który mniej rozumiałby czym jest literatura w języku narodowym. Stasiuk jest w tym niezrozumieniu mistrzem, bo w przeciwieństwie do wyżej wymienionych, on nie ma żadnych ukrytych, nieszczerych i posmarowanych gotówką intencji, on w tym swoim fałszu, w tym głupstwie jest szczery i gotów byłby go bronić pięściami, a może i siekierą. Niektórym się to podoba i chcą widzieć w Stasiuku kolejnego „twardziela” polskiej prozy po Hłasce. To nie tak, kochani, nie tak. Po pierwsze Hłasko nie był żadnym twardzielem, tylko biednym, rozwydrzonym do granic pijakiem, a Stasiuk nie uprawia żadnej prozy. Stasiukowi ktoś w redakcji „Tygodnika Powszechnego” powiedział, że tak wyglądać ma współczesna proza i Stasiuk to sobie zapamiętał, a teraz robi tak jak mu powiedzieli.
Te wszystkie, tak zwane, wizje Stasiuka, te wszystkie jego przygodowe narracje mające przekonać widza, że on – prosty chłop, co siedział w więzieniu, dotknięty jest palcem Bożym są produktem przeznaczonym do tego samego użytku co proza Chwina, Szczypiorskiego i Kosińskiego. To przekonania czytelników, że Polska, jak państwo, jako obszar jednego języka i jednej kultury jest czymś głęboko nieistotnym albo nawet szkodliwym, że od Polski ważniejsze są rzeczy inne, jakieś fascynacje, projekcje historyczne, jacyś hajducy z karpackich dolin, jakieś transgraniczne obszary pokrywające się z dawnymi granicami Austro-Węgier. Stasiuk ma to wszystko odmalować w sposób malowniczy i uwodzący czytelnika. I jemu się wydaje, że tak robi. Jest to niestety złudzenie, o czym świadczyć może słabe zainteresowanie czytelników prozą Stasiuka i ciągle spore zainteresowanie nim mediów nie zainteresowanych z kolei Polską.
Po co oni to wszystko robią? Po to, by z ludzkiej świadomości zniknął obszar Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Po to by ludzie w Polsce nie myśleli o tamtej, jedynej przecież tradycji wartej wspominania, by zastąpili ją jakimś badziewiem produkowanym przez Stasiuków i innych. Innego powodu nie ma. Osobiście sądzę, że katedry literatury staropolskiej mają dziś do spełnienia funkcję o wiele ważniejszą niż wszystkie inne katedry jak kraj długi i szeroki, wliczając w to katedry ekonomii, nauk politycznych i informatyki. To samo z literackimi instytutami badawczymi. On są potrzebne jak nie wiem co, po to właśnie, by mit polski nie zniknął i nie został zastąpiony przez coś innego, przez coś co źle wygląda, nieładnie pachnie i wzbudza entuzjazm złodziei i tajniaków. Do tego zaś wszystko zmierza. Na szczęście ludzie czytają coraz mnie, a target tego badziewia, tych wszystkich Stasiuków i Chwinów to już w ogóle niczego drukowanego do ręki nie bierze, nawet tygodnika Glamour. Tak to bowiem jest – o czym już pisałem – że immanentną cechą propagandy jest jej mała celność i bardzo duży rozrzut, tak jak w przypadku amunicji myśliwskiej. Jest to oczywiście groźne, ale trafia w niewiele celów. Stąd właśnie potrzeba byśmy my blogerzy pisali jak najwięcej i jak najbardziej precyzyjnie. Byśmy trafiali w cel. O to chodzi czytelnikom. O nic więcej.