Kot Schrödingera i „zdarzenie o charakterze tetycznym”
Pisząc niespełna rok temu materiał zatytułowany "Arcyboleśnie prosta sprawa" (część 1 i 2) podnosiłem kilka nurtujących mnie problemów związanych z oficjalnym przebiegiem tzw. "Katastrofy Smoleńskiej" proponując także przeprowadzenie paru wirtualnych eksperymentów i obliczeń MESowskich. W szczególności wskazywałem na:
1. Konieczność zdystansowania się od tzw. "mgły smoleńskiej" jako przyczyny tragedii. Pytania o mgłę (podobnie jak rozważania na temat tego kto był, a kogo nie było w kokpicie w decydujących chwilach) mają ukrytą tezę, a jest nią postulowana przez sprawców tragedii "wina załogi". Jest to w istocie pułapka uruchamiająca mechanizmy samodezinformacji i ukierunkowująca rozważania tylko w jednym kierunku wybitnie zawężając pole widzenia. Choć obniżenie widoczności o charakterze lokalnym mogło okazać się pomocne w realizacji "Katastrofy Smoleńskiej", to miało ono jednak charakter zdecydowanie subsydiarny względem innych okoliczności, a skuteczne było oczywiście nie względem załogi, lecz względem świadków (obecnych również na lotnisku, w tym na wieży).
2. Istnienie zaraz za "magiczną brzozą" kępy drzew, która stała na drodze lewego skrzydła samolotu, na wypadek gdyby po hipotetycznym zderzeniu z brzozą skrzydło jakimś cudem ocalało i chciało leciec dalej razem z samolotem… Kępa drzew stanowi przeszkodę naturalną zarówno dla skrzydła ocalałego, lecącego razem z resztą samolotu, jak również dla skrzydła obciętego brzozą (a raczej drzazgą od brzozy, która się ostała, bo przecie wszyscy widzą, ze brzoza leży ścięta…).
3. Konieczność zamodelowania w oprogramowaniu CAE skrzydła i brzozy, przeprowadzenie symulacji zderzenia tychże i za pomocą "metody elementów skończonych" obliczenie jak przebiegałby proces niszczenia obu detali wskutek impaktu. Wskazywałem na konieczność obejrzenia uzyskanych wskutek zderzenia struktur z naciskiem na stwierdzenie czy możliwe jest jednoczesne przerwanie ciągłości materiałowej zarówno brzozy jak i skrzydła, co wydaje się wątpliwe (nawet mimo działających na brzozę sił grawitacji, a na skrzydło sił aerodynamicznych).
4. Konieczność znalezienia odpowiedzi na pytanie dlaczego na zdjęciach widać ślady braku oddziaływania strug gazów wylotowych z napędów na otoczenie. Stojące i mające się całkiem dobrze altanki, nad którymi (w tetycznym scenariuszu w którym to Tupolew ścina brzozę) w odległości około 2 (słownie: dwóch) metrów przemieszczają się dysze silników – dają do myślenia. Podobnie jak stojące pionowo, oparte o ogrodzenie białe drzwi od toalety, ptasie gniazdo na drzewie obok, czy też ułożone pod brzozą w staranną kupkę worki ze śmieciami.
5. Niemożliwość rozpoczęcia wznoszenia się samolotu w okolicy brzozy w sytuacji gdyby odpowiedzią na wątpliwości opisane w punkcie poprzednim była awaria napędu, jak również gdyby samolot utracił skrzydło na brzozie (a raczej na pionowo sterczącej z miejsca przełomu drzazdze, bo przecie wszyscy widzą, że…).
6. Konieczność zamodelowania w oprogramowaniu CAE linii energetycznej zniszczonej hipotetycznie przez lecący tuż nad ziemią samolot i przeprowadzenie symulacji procesu jej niszczenia wskutek uderzenia w trakcję elektryczną z kierunku prostopadłego do kierunku trakcji. Postulowałem przeprowadzenie analizy porównawczej uzyskanych w wyniku wirtualnego eksperymentu struktur i struktur, które możemy oglądać na zdjęciach (ze szczególnym uwzględnieniem analizy zniszczeń w koronie słupów energetycznych elementów takich jak: izolatory ceramiczne, wsporniki izolatorów, podstawka, mocowanie korony do słupa, samych słupów wraz z więzami w ziemi, a także elementów ruchomych, przelotowych, łączących trakcję elektryczną z koroną słupa. Podczas analizy procesu należy mieć świadomość, że cechą relewantną procesu niszczenia jest duża prędkość z jaką on zachodzi, a zatem wiodącą rolę odegrać może sama tylko masa badanych elementów (również masa samych przewodów!!!).
7. Fakt, że odłamany kawałek skrzydła spadał w istocie z wysoka, dlatego żadna kępa drzew nie była dla niego przeszkodą.
8. Fakt, że w błotku "strefy zero" istnieje tylko jeden i absolutnie jedyny ślad, w którym upaść mógł kadłub (lub nawet tylko jego niewielka część). Inna, alternatywną i potencjalną możliwością byłoby takie rozkawałkowanie kadłuba jeszcze w powietrzu, że spadając jak "płatki śniegu" na ziemię nie zostawiłby żadnego dużego śladu, jednak widzimy na zdjęciach, że ocalały pewne elementy kadłuba (np. rufa), które gdzieś upaść musiały (tu abstrahuję od scenariusza, że zostały na miejsce podrzucone np. dźwigiem, czy śmigłowcem), dlatego ten scenariusz uznaję za niemożliwy. Zresztą pieczątka, jaka została odbita w ziemi jest bardzo sugestywna i wskazuje na to, że samolot uderzył w ziemię lewym bokiem, wręcz wbił się w nią lewym skrzydłem, następnie sunął po ziemi, zatrzymując się wreszcie po przebyciu około 100 metrów (krater o średnicy około 6m wskazuje na eksplozję).
9. Wywiedzioną z punktu 8. tezę, że kąt stycznej do ostatniego fragmentu trajektorii do ziemi zawierał się w przedziale 45-60 stopni, a zatem, że samolot nie dobiegał do "strefy zero" prawie stycznie do ziemi, lecz spadał z większej wysokości odpadając w lewo od kursu (lewostronny ześlizg).
10. Wywiedzioną z punktu 8. tezę, że kierunek rzutu na płaszczyznę ziemi trajektorii dobiegającej do "strefy zero" znacząco różni się od kierunku rzutu na płaszczyznę ziemi trajektorii, który możemy odczytać ze ściętych w okolicy brzozy i autokomisu drzew, ponadto nie dają się one sensownie połączyć (interpolować).
11. Wywiedzioną z punktu 8. tezę, że kąt obrotu lewostronnego samolotu w chwili zderzenia z ziemią nie przekroczył 90 stopni (najprawdopodobniej wynosił około 80 – 85 stopni) – lewostronny ześlizg.
12. Wywiedzioną z punktów 1-11. tezę, że trajektoria, którą próbowaliśmy budować na podstawie zniszczeń drzewostanu pomiędzy bliższym markerem a autokomisem może nie odpowiadać trajektorii rzeczywistej, a być tylko spreparowaną "trajektorią pozorowaną", czyli klasycznym działaniem maskującym w czynnościach operacyjnych, mających spowodować wadliwe funkcjonowanie mechanizmu wnioskowania u odbiorcy o zdarzeniach których przebieg rzeczywisty starano się ukryć, czyli o przyczynach technicznych dla których samolot spadł.
13. Konieczność zaistnienia zdarzenia innego niż impakt skrzydła z brzozą, z którego powodu skrzydło zostałoby odłamane i spadło tam gdzie spadło, w sposób taki jaki widzimy na zdjęciach, a samolot zapewne już uszkodzony w sposób strukturalny lewym ześlizgiem runąłby w błoto. Z tego, jak i z poprzedniego punktu można już wnioskować o pewnym tzw. "udziale osób trzecich" jako przyczynach tak zwanej "Katastrofy Smoleńskiej".
Przedstawiony niespełna rok temu w AbPS scenariusz zdarzeń został, jak się wydaje, poważnie potraktowany zarówno przez tzw. Komisję Millera, jak i przez Zespół Parlamentarny badający zdarzenia z 10 kwietnia 2010 roku.
Prace Komisji Millera odwlekły się z zapowiadanego "końca lutego" o około pół roku, bo – jak tłumaczył sam szef Komisji: "Ktoś nam coś pokazał…", a późniejsze rozterki i wynikająca z nich zwłoka tłumaczone były problemami z uzyskaniem podpisów wszystkich członków Komisji w raporcie końcowym, a także koniecznością tłumaczenia raportu na języki obce. Niewykluczone, że tym "czymś, co ktoś nam pokazał", był wniosek dowodowy dotyczący linii energetycznej, sposobu jej zerwania i propozycji wirtualnego eksperymentu i badań wytrzymałościowych sformułowany w opublikowanej 15 lutego 2011 AbPS cz.1. Niestety Komisja nie zdecydowała się na przeprowadzenie zaawansowanych badań, bo zapewne stanęła na stanowisku, że "jak walnęło, to się urwało". Natomiast – najwyraźniej na skutek wątpliwości – zdecydowała się Komisja na wprowadzenie do swego "raportu końcowego" karkołomnej i kuriozalnej konstrukcji semantycznej o charakterze "szalupy ratunkowej" w brzmieniu:
"(…)Przy przechyleniu około -35°, po pokonaniu około 80 m od chwili utraty fragmentu lewego skrzydła samolot przeleciał nad linią energetyczną średniego napięcia, powodując jej uszkodzenie (rys. 9). Niewykluczone, że linia energetyczna została zerwana nie bezpośrednio przez samolot, ale przez konary drzew odłamanych kilkanaście metrów wcześniej i przemieszczonych zgodnie z kierunkiem lotu samolotu."
– czym pogrążyła się ostatecznie.
Natomiast Zespół Parlamentarny podszedł do problemu profesjonalnie. Dzięki nawiązaniu współpracy ze znakomitym Profesorem Wiesławem Biniendą (notabene absolwentem warszawskiego SiMRu) prace ruszyły do przodu jak to się mówi "z kopyta". Gdyby ktoś pytał mnie co to znaczy "właściwy człowiek na właściwym miejscu", to zamiast próbując formułować definicję kompletną odwołałbym się właśnie do tego przykładu, który znakomicie obrazuje co znaczy "właściwy człowiek na właściwym miejscu". Profesor przeprowadził postulowany w punkcie 3. wirtualny eksperyment, z którego wynika, że w przypadku założonego tetycznie zderzenia skrzydła z brzozą – skrzydło ścina brzozę doznając tylko powierzchownych uszkodzeń nie mających decydującego wpływu na dalszy bieg wypadków. Profesor również namawiał gorąco, aby wszyscy ci, którzy uznają jego prezentację za nierzetelną, nieoddającą właściwie biegu zdarzeń – nadesłali swoje symulacje. Był to znakomity zabieg taktyczny ze strony Profesora; jak sądzę prace nad alternatywnymi modelami zostały rozpoczęte wśród żarliwych obrońców hipotezy pancernej brzozy jako przyczyny odłamania skrzydła samolotu, jednak – jak się domyślam – każdy z nich wyrzucał podobne wyniki – a jeżeli już parametry brzozy zostały zawyżone w stopniu takim, że brzoza zdołała urwać skrzydło, to… To po zderzeniu i urwaniu skrzydła brzoza stała pionowo jak ją "pan Bóg stworzył" z oberwaną korą i tylko lekko nadgniecionym pniem… Nikomu natomiast nie udało się stworzyć modelu, w którym jednocześnie odpada skrzydło i przecięta zostaje brzoza. I to była przyczyna, dla której Profesor nie odnotował dużego zainteresowania ze strony sceptycznie nastawionych wielbicieli pancernej brzozy, którzy nie zaszczycili Profesora swoimi symulacjami, które mogłyby być przedyskutowane na zapowiadanej konferencji w Pasadenie.
Profesor poruszył również bardzo ważną kwestię z punktu 7., czyli kwestię postawionej tezy, że skrzydło spadało w istocie z wysoka, dlatego żadna kępa drzew za brzozą nie była dla niego przeszkodą. Profesor bardzo celnie zauważył, że skrzydło po oderwaniu się od aerodyny błyskawicznie obraca się i natychmiast zostaje wyhamowane, by następnie spadać lotem swobodnym jak kawałek tekturki wyrzucony z balkonu wieżowca. Nie ma natomiast możliwości, aby skrzydło po oderwaniu się na wysokości kilku metrów przeleciało ponad kępą drzew znajdującą się za brzozą i znalazło się ostatecznie 111 metrów od brzozy – w dodatku spadając prawie pionowo, co dziś potwierdził swymi spostrzeżeniami niezastąpiony TommyLee:
http://tommy.lee.salon24.pl/374098,fizyka-smolenska-eksperymentalna
Innych problemów, które postawiłem w "Arcyboleśnie Prostej Sprawie" Profesor nie komentował publicznie (a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo), jednak mam nadzieję, że ma on już wyrobioną opinię co do postawionych tez (w szczególności chodzi o casus przecięcia/zerwania linii elektroenergetycznej), a milczenie wynika ze względów przyjętej taktyki. Nadzieję taką daje mi również punkt utraty skrzydła wyznaczony przez Profesora, który znajduje się znacznie wyżej niż trajektoria odczytana z uszkodzeń drzewostanu dokonana przez Komisję Millera. Wszystko wskazuje też na to, że sformułowana w AbPS teza trajektorii pozorowanej jako działań maskujących i trajektorii rzeczywistej jako położonej znacznie wyżej w swych głównych założeniach została przez Zespół i współpracujących z nim specjalistów zweryfikowana pozytywnie. Ja ze swej strony dodam, że pisząc niespełna rok temu AbPS nie analizowałem w najmniejszym nawet zakresie danych z TAWS i FMS, których nawet nie mam i nigdy nie próbowałem czytać. Posiłkowałem się w zasadzie tylko zdjęciami terenu oraz zdjęciem satelitarnym z 12 kwietnia. Dlatego formułując tezę, że trajektoria rzeczywista znajdowała się o 100 metrów wyżej kierowałem się wysokością punktu decyzji i wysokością na jakiej w normalnych warunkach znalazłby się samolot podczas odejścia. Z tego względu stwierdzenie to należy traktować i odczytywać li tylko w sposób modelowy, nie zaś dosłowny. Dlatego wyznaczona przez Zespół na podstawie zapisów TAWS i FMS trajektoria rzeczywista, mimo, że położona niżej niż ta intuicyjnie przyjęta, o której pisałem rok temu zostaje zaakceptowana przeze mnie bez jednego mrugnięcia okiem. Zaprezentowane rozważania Profesora Biniendy dotyczące wysokości z jakiej spadało skrzydło utwierdzają ją z dodatkową mocą. Jest to zresztą chyba największa zasługa i korzyść z rozważań , które zawarłem w AbPS, ponieważ pozwala zerwać z brzozą w sposób definitywny i "uwolnić trajektorię" rzeczywistą. Jak okazuje się przyniosło to natychmiastowy skutek w postaci nowej interpretacji danych zapisanych przez TAWS i FMS.
Okazało się niemal natychmiast, że TAWS i FMS zapisały trajektorię położoną wyżej niż wycięte drzewa. Trajektoria pozorowana przestała być swego rodzaju kotwicą interpretacyjną, która zawężała interpretację zapisów rejestratorów. I to nowe spojrzenie uznać należy chyba za największy sukces.
Każdy system pomiarowo-kontrolny zapisujący dane zapisuje je z pewną dokładnością, pomiar zawsze obarczony jest pewnym błędem i niepewnością. Jeżeli pojawi się inna przesłanka, wyglądająca pozornie na oczywistą (np. poobcinane korony drzew i zerwana linia energetyczna), to interpretując dane z systemu rejestrującego stajemy przed potężną i bardzo niebezpieczną pokusą. Pokusa polega na pojawieniu się przemożnej chęci uznania systemu rejestracji za niedokładnie skalibrowany, a jego pomiarów za pomiary obarczone pewnym błędem statystycznym o charakterze stałym. Pokusie tej uległa jak się wydaje tzw. Komisja Millera, poprawiając na siłę zapisy rejestratorów tak, aby odpowiadały zniszczeniom terenowym; a to dodano kilka sekund w CVR, żeby moment zarejestrowanego huku pokrył się z chwilą w której samolot miał mijać pancerną brzozę, a to obniżono trajektorię uznając, że rejestratory się pomyliły o kilkanaście metrów i składając to na karb błędu statystycznego, a to dokręcając samolot nad autokomisem w lewo, tak aby zdążył się odwrócić na plecy, mimo, że rejestratory nie wskazały przechyłu większego niż wynika to ze śladów na błocie – ale uznano, że to był tzw. "błąd gruby", bo przecież drzewa nad autokomisem są cięte pod kątem 120 stopni i więcej…
Z tego wszystkiego wyłania się obraz zamachu, w którym wykorzystano moment zbliżenia samolotu do ziemi ("doprowadzasz do 100m – i koniec dyskusji") aby niepewność pomiaru urządzeń pokładowych wykorzystać do narzucenia nieprawdziwej interpretacji zdarzeń – poprzez sprokurowanie trajektorii pozorowanej, bardzo podobnej do trajektorii rzeczywistej, choć położonej nieco niżej, a prawdziwą przyczynę strącenia samolotu – zastąpić "magiczną brzozą"… Dlatego tak ważne staje się bardzo precyzyjne odczytywanie rejestratorów, bez sugerowania się czymkolwiek innym, jakimikolwiek innymi domniemanymi zdarzeniami, a w szczególności trajektorią pozorowaną. Efekty już są.
Tyle tytułem wstępu. No ale dziś miało być przecież o Kocie Schrödingera i "zdarzeniu o charakterze tetycznym"… Tak więc do rzeczy:
W 1927 roku niejaki Werner Heisenberg sformułował tzw. Zasadę nieoznaczoności (zwaną ku jego pamięci zasadą nieoznaczoności Heisenberga). Związana ona była z próbami usystematyzowania i opisania tego czym tak naprawdę jest światło, które wykazuje zarazem właściwości falowe (tak jakby było falą) i korpuskularne (tak jakby było materią). Przeprowadzane eksperymenty potwierdzały zarówno właściwości falowe światła, jak i jego właściwości korpuskularne. Problem określać zwykło się mianem tzw. dualizmu korpuskularno-falowego.
Zasada nieoznaczoności wprowadziła tezę, że nie ma możliwości jednoczesnego stwierdzenia jaki jest pęd cząstki i jej położenie, a to z tego powodu, że akt pomiaru jednej z wielkości wpływa na drugą wielkość – takie sprzężenie zwrotne;-) Jednak nie wszyscy od razu w lot chwycili o czym Heisenberg peroruje, dlatego z pomocą im przybył pewien spryciarz, który zwał się Schrödinger… Przeprowadził on pewien eksperyment myślowy zaprzęgając do niego kota – zwanego od tamtego czasu "Kotem Schrödingera" ku pamięci jego "patrona". Tu od razu muszę uspokoić osoby o słabych nerwach i obrońców zwierząt, że tenże uczony swój eksperyment przeprowadzał jedynie w głowie, nie znęcał się nad Kotem w żaden sposób, choć po zapoznaniu się z przebiegiem eksperymentu niektórzy psychologowie mogliby poczuć pewien niepokój co do stanu ducha eksperymentatora:)
Schrödinger mianowicie (w swej wyobraźni oczywiście) wpakował Kota do pudła w którym uprzednio zainstalował przemyślne urządzenie. Umieścił tam mianowicie materiał promieniotwórczy, detektor promieniowania, który w momencie wykrycia cząstki uwalnia wajchę, do której przymocowany jest młotek. Z chwilą gdy wajcha zostanie zwolniona – młotek spada prosto na ustawioną pod nim butelczynę z silną trucizną, której uwolnione opary w kilka chwil odbiorą Kotu życie…
Schrödinger zamknął przemyślnie skonstruowane pudło z pomiaukującym żałośnie Kociakiem w środku – i zapewne wyskoczył z kolegami na… herbatę. I tak siedząc przy tej herbacie począł się zastanawiać – czy Kot żyw jest jeszcze, czy też biedaczysko już leży martwy w oparach trującego gazu…? Przy pierwszej herbacie pewnie Kot jeszcze żył, miotał się po pudle, ale pewnie cały i zdrów był, przy drugiej herbacie sprawa się skomplikowała, bo czasu upłynęło już sporo, detektor pracuje, młotek wisi nad butelczyną… Przy trzeciej herbacie Schrödinger począł już poważnie obawiać się o życie Kota, ale jak wykoncypował – zupełnie nie miał jak sprawdzić, czy też wyliczyć bez powrotu do domu i otworzenia pudła czy Kot dycha, czy też już nie… Zdawał on sobie sprawę, że możliwości są tylko dwie: albo po otwarciu pudła Kot radośnie wyskoczy, albo będzie już biedak leżał bez ruchu – ale jak to sprawdzić bez zaglądania do pudła? A może nawet gdy wajcha zostanie zwolniona, to młotek nie trafi w butelkę z trucizną? A może nawet jeśli trafi, to butelki nie stłucze?
Pozostawmy na chwilę Schrödingera z jego nierozwiązanym problemem i powróćmy do spraw zasadniczych. Otóż kiedy podnosiłem kwestię tego czy możliwe jest jednoczesne ścięcie brzozy przez skrzydło i ścięcie skrzydła przez brzozę wskutek jednego "zdarzenia o charakterze tetycznym" zwanego impaktem skrzydła z brzozą posypały się gromy. Z jednej strony słusznie zauważano, że na skrzydło działają siły aerodynamiczne (i to one wyłamały skrzydło), a na brzozę działa siła grawitacji (i to ona powaliła brzozę), a także, że na brzozę działają strugi gazów wylotowych z silników przelatującego obok samolotu (te same strugi, które nie wiedzieć czemu nie zadziałały na altanki, śmieci, ptasie gniazdo i drzwi od kibla oparte o siatkę)… No dobrze, ale czy to zmienia postać rzeczy?
I tu zabrał głos twórca hipotezy zderzenia samolotu z brzozą, czyli niejaki "Fotoamator Specnazu" S.A. Otóż argumentował on, że sterty śmieci zostały właśnie "nawiane" w to miejsce poprzez huragan za samolotem (i zapewne ułożone w zgrabną stertkę kokardkami do góry…). Argumentował on także, że w wyniku tetycznego zdarzenia jakim miało być zderzenie skrzydła z brzozą skrzydło odpadło, a brzoza wyszła ze zderzenia zwycięsko (powalona została później wskutek zassania poprzez wiry powietrza za samolotem). Koronnym dowodem na "zwycięskość" brzozy miała być drzazga. Drzazga, która sterczała sobie pięknie do góry w miejscu przełomu. Istnienie tej drzazgi miało być dowodem, że skrzydło straciło swą integralność i odpadło na brzozie od samolotu – no bo przecie gdyby nie odpadło, to ścięłoby tę drzazgę!!! CZYLI KOT NIE ŻYJE 🙁
Ale kiedy Profesor Binienda ujawnił wyniki swych badań, z których wynika, że w "zdarzeniu o charakterze tetycznym" jakim jest impakt skrzydła z brzozą zdecydowanie wygrywa skrzydło, a ponadto sformułował znakomite spostrzeżenie, co do tego, że gdyby skrzydło odpadło na brzozie, to nie doleciałoby dalej niż 12 metrów (już nawet nie mówiąc o kępie drzew za brzozą jako przeszkodzie, do której nie miałoby szans nawet dolecieć) teza o utracie skrzydła na brzozie zachwiała się w posadach i runęła. Potwierdził to dziś Tommy Lee w swym bardzo ważnym tekście dokumentującym fakt, że kawałek skrzydła spadając – spadał w zasadzie pionowo, a składowa pozioma była pomijalnie mała:
http://tommy.lee.salon24.pl/374098,fizyka-smolenska-eksperymentalna
I nie trzeba było długo czekać – otóż pod notką ujawnili się nagle "fizycy", którzy zapomnieli już o swym guru S.A., który dowodził, że stercząca ze złamanego konaru brzozy drzazga nie przepuściła skrzydła w całości. Zapomnieli i "dowodzili", że skrzydło przetrwało zderzenie z brzozą i (mimo kępy drzew za nią) poleciało dalej razem z samolotem (zapewne wisząc i powiewając na wietrze), aby "urwać się" dopiero tam, gdzie powinno, czyli w okolicy ulicy Gubienki. Nic to, że gdyby tak było, to pewnie nie spadłoby już tak pionowo jak to wynika ze spostrzeżeń Tommy’egoLee – nad tym "fizycy" już się nie zastanawiali… CZYLI JEDNAK KOT ŻYJE !!! ;-)))
Ufff!!! Tego Schrödinger nie przewidział! Dopijając piątą herbatę i zastanawiając się czy Kot żyw jeszcze, czy też już nie – rozważał jedynie w istocie swej dychotomię zjawiska. Ale nie wpadł na to, że po powrocie do domu i po rozpieczętowaniu pudła jednocześnie z radosnym MRAUUUU!!! wyskoczy z niego Kot i jednocześnie Kot będzie leżał bez życia na dnie pudła…
Schrödinger doznał olśnienia! Czy możliwe jest zatem aby po otwarciu pudła okazało się, że Kot jednocześnie jest żywy i nieżywy? A może jeden Kot zmieni się w dwa Koty? Schrödinger czym prędzej pobiegł do domu nie mogąc się doczekać co ujrzy po otwarciu swej skrzyni i jak zakończy się eksperyment…
Jakież było zdziwienie Schrödingera, gdy zbliżając się do domu ujrzał na werandzie spokojnie wygrzewającego się na słońcu Kota… Czym prędzej pobiegł do pracowni, otworzył pudło i…
… i ujrzał, że z tyłu skrzynki znajduje się niewielki otwór, przez który Kot czmychnął zapewne zaraz po tym jak został w niej zamknięty…
http://el.ohido.siluro.salon24.pl/278842,arcybolesnie-prosta-sprawa-czesc-1
http://el.ohido.siluro.salon24.pl/296243,arcybolesnie-prosta-sprawa-czesc-2
http://vod.gazetapolska.pl/758-tu-154m-nie-zderzyl-sie-z-brzoza-w-smolensku
http://tommy.lee.salon24.pl/374098,fizyka-smolenska-eksperymentalna
http://bokehot.blox.pl/2009/05/Kot-Schrdingera-8211-w-mechanice-kwantowej-slynny.html
http://arkadiusz.jadczyk.salon24.pl/66456,po-nitce-do-klebka-reinkarnacje-kota-schr-dingera