Byłbym ostrożny w otwieraniu szampana po śmierci Kim Dzong Ila, przywódcy Korei Północnej.
Nowy, młody, wykształcony Kim Dzong Un choć ma przed sobą wiele lat życia i zapewne nie ma najmniejszej ochoty na tarzanie się w popromiennym popiele, to jednak nie gwarantuje, że świat pozostanie spokojny.
Po pierwsze dlatego, że ma naród wychowany w nieustannej traumie wojny, pod drugie dlatego, że ma politycznych dziadków wokół siebie, których kariery gwarantowała wieczna wojna a nie społeczny dobrobyt. Po trzecie w końcu dlatego, że lepiej się rządzi reżimowymi instrumentami a nie demokratycznym chaosem.
By przekonać świat, że nie ma co popadać w euforię, jako salwę pogrzebową Korea Północna wystrzeliła ze swojego terytorium testową rakietę krótkiego zasięgu. Zbiegło się to z ogłoszeniem śmierci północnokoreańskiego przywódcy Kim Dzong Ila. Agencyjne sformułowanie „zbiegło” brzmi zabawnie. Raczej rakietę odpalono celowo by dać wyraźny sygnał – „hola, hola u nas wszystko w porządku”. Północnokoreański porządek znamy zaś nazbyt dobrze. Sygnał ma odstraszyć wszelkiej maści demokratycznych „mieszaczy” by trzymali się z dala od kraju, w którym wszystko robi się na baczność a autorytet władzy wspiera się na jakże dobrze znanych nam Polakom mechanizmach.
Agencja Reutera pisze, powołując się na niewymienionego z nazwiska przedstawiciela władz Korei Południowej, że ta próba rakietowa raczej nie miała związku ze śmiercią Kima. A skoro tak, to po co na wiadomość o śmierci północnokoreańskiego przywódcy rząd Japonii polecił siłom zbrojnym „wzmożoną czujność" oraz przystąpił do konsultacji z Waszyngtonem i Seulem? Cudów nie ma powiedział opacznie pewien ksiądz… no właśnie. Cud przemiany Korei w gołąbka pokoju nie nastąpi jeszcze bardzo długo.
"staram sie poznawac delikatna siec powiazan laczaca pozornie nieprzystajace do siebie zjawiska. Niedawno wydalem powiesc "Kod Wladzy", która serdecznie polecam."