Kopiowanie końcóweczki
02/02/2011
459 Wyświetlenia
0 Komentarze
16 minut czytania
Podejrzewam, że mało kto już pamięta burzliwe perypetie wybitnego znawcy tematu (jeśli chodzi o tzw. dziwne szpule), min. J. Millera, który musiał się nieźle najeździć i nachodzić, by zdobyć ostateczną wersję kopii zapisów czarnych skrzynek. Jak tłumaczył nam Miller, sprawy miały się następująco: „czarna skrzynka rejestrująca dźwięk w rozbitym 10 kwietnia pod Smoleńskiem Tu-154M to bardzo stara technologia – magnetofon szpulowy. – A w związku z tym przy tzw. rewersie, czyli gdy szpula dochodzi do końca i cofa, mieliśmy kłopot z odczytaniem tej końcóweczki, więc jeszcze raz otwieraliśmy sejf, jeszcze raz kopiowaliśmy, żeby tę końcóweczkę jeszcze raz dokładnie sobie przekopiować. W czasie tego rewersu doszło do zmiany prędkości zapisu. To jest mechanizm, który ma swoje wady”. No więc z tą […]
Podejrzewam, że mało kto już pamięta burzliwe perypetie wybitnego znawcy tematu (jeśli chodzi o tzw. dziwne szpule), min. J. Millera, który musiał się nieźle najeździć i nachodzić, by zdobyć ostateczną wersję kopii zapisów czarnych skrzynek. Jak tłumaczył nam Miller, sprawy miały się następująco: „
czarna skrzynka rejestrująca dźwięk w rozbitym 10 kwietnia pod Smoleńskiem Tu-154M to bardzo stara technologia – magnetofon szpulowy. – A w związku z tym przy tzw. rewersie, czyli gdy szpula dochodzi do końca i cofa, mieliśmy kłopot z odczytaniem tej końcóweczki, więc jeszcze raz otwieraliśmy sejf, jeszcze raz kopiowaliśmy, żeby tę końcóweczkę jeszcze raz dokładnie sobie przekopiować. W czasie tego rewersu doszło do zmiany prędkości zapisu. To jest mechanizm, który ma swoje wady”
. No więc z tą końcóweczką, ponieważ szpula dochodziła do końca i cofała, były zrozumiałe problemy, jak zresztą w ogóle z ruską technologią, która należy do niezawodnych inaczej (http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Byl-klopot-techniczny-z-odczytem-czarnej-skrzynki,wid,12355250,wiadomosc.html?ticaid=1bb59&_ticrsn=3), (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/01/dziwne-szpule.html).
Jeśli wierzyć Millerowi – do czego chyba mamy jeszcze prawo, sama bowiem mina tego wybitnego specjalisty rozwiewa wszelkie wątpliwości sceptyków – to w trakcie każdorazowej sesji nagraniowej (kopiowanie w Moskwie zapisów VCR) słuchać on musiał czegoś, co Ruscy prezentowali mu jako oryginały czarnych skrzynek polskiego tupolewa: „wykryta usterka nie wpływa na dokonaną dotąd transkrypcję rozmów zarejestrowanych w kokpicie samolotu. – Wczoraj ponownie przesłuchaliśmy oryginał i ponownie stwierdziliśmy, że jest dokładnie tak samo jak w transkrypcji – ocenił Miller.
Wyjaśnił, że na usterkę natrafiono w trakcie "odszumiania" nagrania. – Ze względu na to, że ta kopia ma charakter dowodu rzeczowego, musieliśmy zadbać, żeby wszystkie elementy były bez zarzutu – podkreślił”.
Teraz powstaje jednak bluźniercze (vide przestroga Ławrowa) pytanie: czy Ruscy spreparowali oryginały, czy też mieli zduplikowane te oryginały i na duplikatach dokonali montażu, który potem prezentowali (oryginały ukrywszy w sejfach FSB/GRU)?Oczywiście teza, że Ruscy sfałszowali zapisy VCR może być tylko stawiana przez smoleńskich paranoików, no bo już dawno wykluczono możliwość manipulowania tymi zapisami. Wykluczono, ponieważ, jak wieść niesie, przy tworzeniu kopii pracowali polscy i ruscy eksperci (
http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/czarne-skrzynki-tupolewa-prawie-odczytane-eksperci_147609.html). Możemy zatem, wiedząc to, zasadnie podejrzewać, że owoce ich kooperacji, czyli efekty w postaci „
wkurzy się, jeśli…”, czytanie instrukcji przez śp. gen. Błasika (siedzącego w kabinie lub za sterami – tu były różne wersje wydarzeń), brak komendy „Odchodzimy” wypowiedzianej przez dowódcę statku i tym podobne wypowiedzi, których, jak się potem okazało „przy kolejnych fonoskopijnych analizach”, jednak NIE było – to przykład profesjonalizmu tychże śledczych oraz ich fachowej roboty.
Oczywiście nigdy też nie powinniśmy zapomnieć o fonoskopijnej pracy polskojęzycznych dziennikarzy zajmujących się KOŃCÓWECZKĄ, którzy nawet bez odsłuchu oryginałów VCR (u tych dziennikarzy uaktywnia się tu tzw. szósty zmysł) byli w stanie dotrzeć do przechwałek typu „patrzcie, jak lądują debeściaki” (http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,8144302,_Patrzcie__jak_laduja_debesciaki____zaloga_Tu_154.html) tudzież innej rewelacji: „jak nie wyląduję, to mnie zabiją…” (http://www.tvn24.pl/0,1664953,0,1,jak-nie-wyladujemy–to-mnie-zabijeja,wiadomosc.html (proszę koniecznie posłuchać „analizę” na antenie TVN24)) itd. – to bowiem już jest efekt wieloletniej służby na odpowiedzialnych stanowiskach w Ministerstwie Prawdy. Do takich przełomowych rezultatów pracy dochodzi się po wyjątkowo żmudnych, nasłuchowych ćwiczeniach na „zebraniach redakcyjnych” w Centrali (mieszczącej się gdzieś, podejrzewam, w okolicach Kremla). Wszystkie te niezwykłe nasłuchowe osiągnięcia należy bezwzględnie zarchiwizować do późniejszych prac związanych z nową ustawą prawo prasowe wykluczającą dożywotnio z zawodu dziennikarskiego ludzi związanych z agenturą. Z prezenterkami/prezenterami, operatorami kamer i niewinnymi fotoreporterami włącznie.
Wróćmy jednak do kwestii samych czarnych skrzynek. Otóż nasuwają mi się dwa rozwiązania: 1) Ruscy mieli gotowe (uzyskane np. z podsłuchu zainstalowanego po remoncie w kabinie załogi) nagrania PRZED zamachem; zostały one jedynie uzupełnione o fragmenty z 10 Kwietnia, 2) zapisy VCR tupolewa zostały spreparowane już po 10 Kwietnia. Wersja z „niezmanipulowaniem” VCR nie wchodzi w grę, sądzę.
W jaki sposób można było dokonać tych wszystkich manipulacji? O ile w przypadku rejestratorów lotu, które można było umieścić w innym statku powietrznym, symulującym katastrofalny przelot tupolewa (od punktu ASKIL do XBUS albo ściślej: od momentu, kiedy Moskwa zaczęła kierować tupolewa na inne lotnisko, a inna maszyna miała „dolecieć” za tupolewa na Siewiernyj)), sprawa była stosunkowo prosta – o tyle sfałszowanie zapisów VCR wydaje się zajęciem dość skomplikowanym ze względu na możliwości wykrycia ingerencji w zapis. Naturalnie Ruscy zabezpieczyli się przed tego rodzaju weryfikacją zapisów „przejęciem” oryginałów VCR, a więc już na starcie byli na wygranej pozycji, tym niemniej, by skonstruować zapis potwierdzający wersję z głupim wypadkiem, musieli jednak trochę się napracować. Jak?
Na różne sposoby. Poprzezwklejanie/sklejanie kwestii lub fragmentów wypowiedzianych w różnych momentach; montowanie wypowiedzi; kasowanie wypowiedzi (jest to łatwe, ponieważ każdy głos nagrywa się na innym kanale); wklejanie ciszy lub szumu; zagłuszanie jakiejś wypowiedzi; zwielokrotnianie; no i wreszcie poprzez wycięcie/ucięcie ostatnich fragmentów zapisu. Co do „końcóweczki” zapisu, jak był łaskaw się wyrazić Miller, to jeszcze w maju 2010 r. twierdzono, że piloci mieli świadomość zbliżającej się tragedii i wołali „Jezu, Jezu” (
http://www.fakt.pl/Piloci-krzyczeli-Jezu-Jezu-,artykuly,71784,1.html). Nie minęło jednak wiele czasu, gdy „końcóweczka” zapisu skurczyła się do paru przekleństw.
Przypomnę może, co w maju jeden z zaufanych ruskich prokuratorów miał zapamiętać po odsłuchu zapisów VCR: „– Daj drugi, drugi… W drugą! – słuchać podniesiony głos w kabinie. Rosyjski prokurator nie jest pewny, co to znaczy. Przypuszcza, że może to być polecenie wykonania jakiegoś manewru na podstawie poprzedniej, pierwszej komendy, np. ze smoleńskiej wieży kontrolnej. Polscy specjaliści, którym opisaliśmy tę wypowiedź, nie wykluczają też, że to może być wykrzyczane polecenie przestawienia jakiegoś przełącznika. To będzie można ustalić dopiero po nałożeniu zapisu z rozmów w kabinie z zapisem parametrów lotu, czyli dokładnego czasu uruchomienia każdego urządzenia w kokpicie.
– Zawracaj! – kolejny okrzyk. Tu specjaliści sądzą, że rosyjski prokurator coś źle zrozumiał. Mało prawdopodobne, by chodziło po prostu o zawrócenie samolotu.
– Ustawienie? – pada pytanie. – Wysokość? – za chwilę kolejne. Ale te słowa są już wykrzyczane. Mieszają się z odpowiedziami, ktoś krzyczy jakieś liczby, słuchać szum, dużo niezrozumiałych słów…
Nasz rosyjski rozmówca opowiada, że zamieszanie sięgnęło zenitu. – Trudno było cokolwiek zrozumieć, słychać było tylko krzyki – opowiada. – I wtedy usłyszałem wyraźne, przerażające okrzyki: „Jezu, Jezu!”. I było po wszystkim. I koniec, tyle. Tylko tyle… – mówi smutno prokurator.”
Oczywiście ta wersja ma się nijak do tej, którą znamy ze „stenogramów”. Podana jest zresztą z zastrzeżeniem „specjalistów” (znowu znanych tylko redakcji), którzy „sądzą, że coś źle zrozumiał” ów prokurator, mówiąc o zawracaniu. A jeśli polscy piloci, tam gdzie lądowali (bo, jak już od jakiegoś czasu twierdzę, niekoniecznie na Siewiernym) dostrzegli coś, co jednoznacznie wskazywało na czekistowski zamach?
Podsłuch w kabinie, który manipulatorom mógł dostarczyć odpowiednich próbek głosów polskich pilotów, mógł być zamontowany podczas niesławnego remontu 101. Wklejanie/montowane mogło być pod jednym względem ułatwione, nagranie – przez to, że miało być rejestracją rozmów w lecącym i lądującym statku powietrznym, dawało się ZASZUMIĆ, zabrudzić dodatkowymi dźwiękami (w kabinie ryczą silniki, więc wklejek nie będzie słychać).
Do ustalenia skali fałszerstw, jeśli chodzi o zapisy VCR należałoby nie tylko uzyskać dostęp do oryginałów czarnych skrzynek, lecz i dokonać dokładnego porównania stenogramów z materiałem rzekomo skopiowanym z oryginałów i ustalić, czy wypowiedzi, które są „zrekonstruowane” nie są też „nagrane” czy „dograne” pod kątem „dopasowania ich” do ruskiej „wersji wypadkowej”, bo może faktycznie na kopiach są wypowiedzi takie, jakie widnieją w stenogramach, a których to wypowiedzi nie mogła znaleźć grupa ekspertów pracująca dla komisji Millera? Gdyby bowiem cała ta kwestia „rewelacji” z kabiny, którymi karmiła nas promoskiewska prasa, to była wyłącznie swobodna twórczość „moskiewskich fonoskopów”, że się tak wyrażę, to byłoby to naprawdę nędzne i świadczące o kompletnej ruskiej prowizorce, fałszerstwo. Jeśliby jednak ktoś w Moskwie podczas remiksu zapisów VCR… dograł polskie głosy, by stanowiły „dowód w sprawie”? To byłaby dopiero rewelacja, zwłaszcza gdyby można było nazwiska tych aktorów poznać.
Sprawa „kopiowania końcóweczki”, czyli manipulowania zapisami VCR pojawiła się, też, co ciekawe, w przypadku katastrofy CAS-y (
http://wiadomosci.onet.pl/raporty/katastrofa-samolotu-casa/ktos-manipulowal-przy-nagraniach-z-casy,1,3730010,wiadomosc.html): „
Wojskowa prokuratura okręgowa w Poznaniu, która prowadziła śledztwo ws. katastrofy samolotu CASA C-295 w Mirosławscu zleciła prof. Stefanowi Grocholewskiemu z Politechniki Poznańskiej zbadanie zbadanie nagrań prowadzonych pomiędzy załogą samolotu a wieżą. System ten nagrywał także rozmowy telefoniczne prowadzone przez służbowe telefony stacjonarne na terenie portu lotniczego. Prof. Grocholewski zauważył, że fragment pewnej rozmowy pomiędzy dwoma oficerami został zarejestrowany w dwóch różnych miejscach – informują dziennikarze "Superwizjera".
Na zlecenie śledczych biegły miał spróbować opisać, do kogo należą głosy nagrane w kabinie, który z pilotów rozmawiał przez radio z kontrolerami, a który pilotował samolot. Prokuraturę interesowało także, czy w kabinie był ktoś jeszcze oprócz załogi.
Ekspert z Politechniki Poznańskiej nie umiał jednak wyjaśnić, skąd wzięło się powtórzenie. Nie wykluczył manipulacji przy nagraniach, ale nie mógł tego stwierdzić ze stuprocentową pewnością, bo prokuratura do badań dała mu kopie, a nie oryginał zapisów.
Kto i po co miałby manipulować nagraniami? Sprawa jest zagadkowa, bo rozmowa dotyczyła liczby ofiar (rozmówcy jeszcze wtedy nie wiedzieli, ile osób zginęło). Czy prokuratura zajęła się tą sprawą? Z informacji "Superwizjera" wynika, że nie. Ekspertyzę zrobiono kilka miesięcy po wypadku, a jej autor zmarł pół roku temu. Nowego biegłego fonoskopa śledczy nie powołali (…)”.
Jak widzimy jednak tejże sprawie błyskawicznie ukręcono łeb. Teraz też wielu ludzi się uwija jak w ukropie, by możliwie najszybciej zamknąć sprawę Smoleńska.