Przyszło nam żyć w świecie, gdzie naprzeciw siebie usiadły zawstydzona bieda i pyszne bogactwo
Od napisania pierwszego postu o sprawie Adriana (http://www.kontrowersje.net/tresc/inaczej_niz_dotad_i_z_innej_trudniejszej_perspektywy i http://www.kontrowersje.net/tresc/sprawa_adriana_musi_pan_zostac_menelem) minęło już sporo czasu. Wpierw był długi weekend – urzędy nieczynne, ludzie na „dodatkowych” urlopach, bo kto nie skorzysta, aby sobie poleniuchować tym bardziej, że wystarczyło wziąć dwa, trzy dni własnego urlopu i cieszyć się wolnym przez dziewięć dni.
Podobnie jak inni, i ja wpisałem się w podobny stan letargu, tym bardziej, że od dłuższego czasu jestem na chorobowym. Spoglądam na kalendarz, to już trzy miesiące poza pracą. Dlatego mogę więcej pisać i więcej czytać, i bardziej się martwić o to, czy o tamto.
Z tego czytania kolejnych kart historii i przebiegu choroby – a jest to opasły tom zatytułowany:„ Akta osobowe”, wszystko uruchomiło się na nowo.
Emocjonalnie wrzuciło mnie znowu na tamten brzeg, w przedział czasu, który jak mi się wydawało przepracowałem i potrafię się z tematem dramatu naszego dziecka pogodzić.
Niestety, obrazy same się wyświetlają, wszystkie myśli wracają do tamtego zdarzenia. Gdzieś w głowie szukam odpowiedzi, zadaję sobie pytania, jak do tego doszło? Próbuję pewne przypuszczenia zepchnąć poza myślenie.
Natrafiam na nieznany mi dotąd dokument z 23 sierpnia 1994 roku – Karta informacyjna Państwowego Szpitala Klinicznego, Klinika Neurologii Rozwojowej. Z uważnej lektury wynika, że po zabiegu operacyjnym obustronnych wodniaków podtwardówkowych po przebytym zakrzepowym zapaleniu żył mózgu oraz krwawieniu podpajęczynówkowym pourazowym, doszło do infekcji, która postępowała szybko i doprowadziła do kolejnych poważnych następstw…
Punkcję wykonano w powiatowym szpitalu bez mojej/naszej zgody. Po niej zaczęły się prawdziwe komplikacje. Adrian ze zdrowego radosnego dziecka staje się roślinką.
Wydaje mi się, że już wiem dlaczego szpital rejonowy, w pieprzonym powiatowym miasteczku chciał tak szybko pozbyć się (i pozbył) Adriana.
Przypuszczam, że wiem również dlaczego dokumentacja długo była niekompletna i dopiero teraz po prawie 19 latach trafiła do mnie wraz z decyzją, że mam się już sam opiekować Synem.
Nie chcę nikogo obwiniać, bo część tej winy, jak przypuszczam, została starannie ukryta za drzwiami tamtego domu, w którym wtedy mieszkaliśmy wszyscy razem. Kiedy rano wychodziłem do pracy Adrian i jego rodzeństwo mieli się dobrze. Adrian był radosny i śmiał się.
Dziś też się śmieje, kiedy do Niego mówię, kiedy Go trzymam za ręce, kiedy unoszę i przytulam. Jednak jest to inny śmiech – śmiech dziecka, które ma swój świat, świat, do którego (jeszcze) nie potrafię wejść.
Teraz, kiedy kreślę te słowa zdałem sobie właśnie sprawę z faktu, że ta moja aktywność na blogach, to nic innego jak tylko rodzaj ucieczki, próba zepchnięcia natręctwa myśli, odwrócenia uwagi od problemu, być może po to, aby zebrać się w sobie, nabrać sił, bo instynkt, i wszystkie znaki na niebie, a raczej te na ziemi w realnych bezdusznych zapisach litery prawa, wskazują, że z problemem zderzyć się dopiero będę musiał w całej rozpiętości i z całym ciężarem poczuję moc wszystkich doznań.
(…)
Długi weekend i moja (chwilowa) poważniejsza niedyspozycja minęły. Zgodnie z ustaleniami wyruszyłem w drogę, aby odebrać stosowne zaświadczenia lekarskie i zdjęcia do dowodu osobistego dla Adriana. Dokumenty były. Pana fotografa nie było – robił reportaż w terenie. Drugi raz w tygodniu. Widać artysta i ma wzięcie.
Reasumując. Wyjazd, to strata czasu i pieniędzy. Dokumenty szpital mógł mi przysłać pocztą: dwa zaświadczenia, jedno do sądu, drugie do urzędu, oba na pojedynczej kartce formatu A4.
Z fotografem udało mi się dogadać. Obiecał przysłać zdjęcia pocztą. Po kilku dniach przysłał. Zdjęcia faktycznie wyglądają super. Jak takie wkleją do dowodu, to już żaden urzędnik nie uwierzy w żadną chorobę Adriana.
W sądzie okręgowym w Opolu dowiedziałem się, że wniosek o ubezwłasnowolnienie musi być złożony w czterech egzemplarzach (miałem w trzech) i w tym wniosku nie może być żądania o wyznaczenie opiekuna prawnego, albowiem to rola sądu rejonowego, który taki wniosek rozpozna po przeprowadzeniu postępowania ubezwłasnowolnienia.
Pani w pokoju nr 9 poinformowała mnie również, że trzeba dołączyć wszystkie dokumenty z przebiegu choroby, bo sędzia i tak ich sobie zażyczy i każde wezwanie o uzupełnienie akt przedłuża czas postępowania.
Wróciłem do Wrocławia i mozolnie zacząłem kserować kartę za kartą. Wszystko w pięciu egzemplarzach. Dziś już wiem, że to jeszcze nie koniec.
Musiałem też wyciągnąć oryginały odpisu skróconego aktu urodzenia. Dla potrzeb postępowań potrzebuję ich kilka.
Ja jestem tutaj, na południowym zachodzie, właściwy urząd stanu cywilnego jest oddalony o 410 km na północ. Inna instytucja – sąd okręgowy w Gdańsku jest jeszcze dalej, gdzie, jak się okazało, muszę pojechać odebrać orzeczenie o ustaniu małżeństwa.
To, że jestem ojcem, to jeszcze nie załatwia niczego, nawet adnotacje szpitala, że Adrianem interesuję się tylko ja, nie są dla sądu wystarczające. Formalności i biurokratyczne postępowanie. A to, podobno, dopiero początek.
Wszystko wymaga nakładu czasu i środków. Słupek po stronie „ma” topnieje szybciej niż śniegi na wiosnę, a ten po stronie „winien” chyba oszalał – najwyraźniej zmówił się z zegarem polskiego długu publicznego. Kiedy tam zaglądam zwyczajnie zaczynam kląć. Choć to mi wolno, i nic nie kosztuje.
Sprawa wygląda tak. W tej chwili muszę (tylko) czekać na pierwsze postępowanie, o ubezwłasnowolnienie, potem na drugie, o ustanowienie opiekuna prawnego. Dopiero potem będę mógł oficjalnie wystąpić z wnioskiem, o orzeczenie niepełnosprawności i przyznanie renty socjalnej lub zasiłku pielęgnacyjnego.
W tej chwili nie ma to sensu, albowiem w świetle prawa i obowiązujących przepisów, Adrian jest dorosły i zanim bym wytłumaczył np. ZUS-owi, że nie jestem wielbłądem, mógłbym trafić na oddział zamknięty.
Każdego dnia zasypiam i budzę się z obawą, czy przypadkiem jutro nie zadzwonią z Hospicjum Szpitala w Ozimku z informacją, że skończył się „nielegalny” pobyt mojego Syna, że już mam Adriana zabrać do siebie. Do jakiego siebie, pytam się sam siebie w duchu?
Muszę stwierdzić, bez żadnej złośliwości i satysfakcji żadnej, wręcz przeciwnie – z żalem, że szpital postawił mnie niekomfortowej sytuacji. Dobrze, że mnie w niej do końca nie pozostawił, dobrze, że udało się wynegocjować jakieś warunki brzegowe na „nielegalny” pobyt na oddziale dziecięcym Hospicjum.
Kiedy dwa lata temu, po pięciokrotnym pobycie w szpitalu w Koźlu, gdzie Adrian umierał od lutego do maja 2010, udało się zdobyć miejsce w Hospicjum szpitala w Ozimku, byłem zapewniany, że mój Syn zostanie tam już do końca.
Widać, że życie życiem, pewne ustalenia się zmieniają, a wszystko rozbija się o kasę.
Do 16 maja tego roku NFZ refundował Adrianowi pobyt i opiekę (bardzo dobra opieka – nigdy nigdzie nie spotkałem się z takim profesjonalizmem i oddaniem) w szpitalu w Ozimku w kwocie 250 złotych za dobę. Gdyby miał tam zostać nadal, to koszt poza refundacją wynosi 120 złotych dziennie, który byłbym zobowiązany ponosić. Gdybym miał takie pieniądze nie byłoby sprawy – opłaciłbym wszystko, bo warto, bo tak trzeba.
Na trzech innych blogach mój poprzedni wpis najwyraźniej musiał być na tyle „wstydliwy” społecznie, że szybko trafił do archiwum postów raczej niechcianych.
Owszem był odzew – wpierw korespondencja PW, potem telefon – z Niepoprawnych. I na tym się zakończyło. Najwyraźniej w którymś z kolejnych postów musiałem znowu coś chlapnąć, albo o ulubionym polityku, albo o księdzu. Chyba nigdy już się nie nauczę trzymać palca prosto…
Studiując przepisy dochodzę do przekonania, że są tak ułożone, że bardzo łatwo nimi manipulować w ramach i granicach prawa. I to nie jest dobra nowina, ale o tym, że nie jest, nie ja pierwszy zdążyłem się przekonać, i pewnie nie będę ostatnim, którego ciężar gatunkowy prawa uwali, niczym wprawny torreador byczka na arenie pośród oklasków i zachwytów zebranej gawiedzi.
W tym miejscu pragnę podziękować tym kilku osobom, które okazały serce i wsparły mnie i Adriana w walce o Jego dalszą bezpieczną przyszłość. Dziękujemy za 1350 uśmiechów. Jeśli to nie problem, to proszę w imieniu swoim i Syna o kolejne. Adrian ma się dobrze, nawet bardzo dobrze i bardzo bym sobie życzył, aby tak zostało do końca. Dość już wycierpiał. Należy się Jemu spokój i dobra opieka, dobrych ludzi.
(…)
Jeszcze w grudniu ubiegłego roku było inaczej. Miałem możliwości dorabiania – co chwilę przyjmowałem jakieś zlecenie wykonania remontu, adaptacji mieszkania, lub wykonania łazienki. Teraz, oprócz oznak wyraźnego kryzysu – na moje ogłoszenia od lutego nie ma żadnej reakcji – doszła inna przeciwność, bieganina po urzędach i, w tzw. międzyczasie, reperowanie własnego zdrowia.
Deutsche Bank PBC S.A.
27 1910 1048 2944 0414 3990 0001
Dla Adriana
______________________________________
PS
Szczególne podziękowania należą się Czytelnikom www.kontrowersje.net