Nie bardzo byłem zorientowany kiedy i jakim sposobem moja córka dowiedziała się i wkręciła na zajęcia szkolnego kółka religijnego. To znaczy pewnego dnia wróciła ze szkoły podpalona na to kółko i przyniosła do podpisu bumażkę pod tytułem „zgoda rodziców”. Okazało się, że jako jedyna w klasie zgłosiła chęć uczestniczenia w tego typu zajęciach pozalekcyjnych, nawet w paru już wzięła udział. Bardzo jej się one podobały. Zwłaszcza podkreślała fakt, iż uczą się tam ciekawych wierszyków i piosenek, oraz spotkała fajne starsze dzieci.
– Od najmłodszego jestem młodsza o 2 a nawet trzy lata… – podkreślała z dumą.
Po nawiązaniu kontaktu z panią prowadzącą te zajęcia, dowiedzieliśmy się, że dzieci wykonują na nich różne prace plastyczne, przygotowują się do ciekawych konkursów, uczą piosenek – nie tylko religijnych i przygotowują całkiem poważne przedstawienia. Podpisaliśmy zgodę. Przeważyło to, że zajęcia są zsynchronizowane z planem lekcji, nic nie kosztują, odbywają się w tej samej szkole i nie trzeba będzie specjalnie na nie dziecka prowadzać. Wystarczy odbierać ucznia ze szkoły godzinę później.
Wcześniej już rozważaliśmy inne modne wśród rodziców oferty np.: karate, kurs tańca, czy choćby kurs tzw „dobrych obyczajów”. Znaliśmy paru kursantów studiujących te „dobre obyczaje” więc nie mieliśmy żadnych oporów żeby z nich zrezygnować, kurs tańca był za drogi, a karate… cóż z bólem serca musieliśmy wybić je dziecku z głowy gdyż treningi odbywają się na drugim końcu miasta i to w godzinach wieczornych. Zdezorganizowałoby nam to cały rozkład dnia. Że innym rodzicom to nie przeszkadza? Cóż, coś za coś…
Za darmo nie ma nic. Widocznie my bardziej niż inne rodziny cenimy sobie czas wolny i wspólne spędzanie tego czasu. Rodzinne spacery, posiłki…
Dlaczego piszę o tak banalnych sprawach? Cierpliwości 🙂 zaraz będzie mniej banalnie.
Pewnego dnia pani prowadząca kółko religijne zwróciła się do nas z dylematem, otóż wszystkie starsze klasy oraz jej kółko od jakiegoś już czasu przygotowywały się do ogólnoszkolnego konkursu wiedzy na temat życia świętego Jana Pawła II, patrona szkoły. Oczywiście nasza Justysia też postanowiła wziąć udział w tym konkursie, ale pani miała wyraźnie mieszane uczucia na ten temat. Już nawet nie chodziło o to, że od niedawna uczęszcza na zajęcia i nie ma potrzebnej wiedzy, ale że jest dopiero w drugiej klasie i najprawdopodobniej nie da sobie rady z odczytaniem i zrozumieniem pytań z pisemnych testów. To może być dla siedmiolatka za trudne.
Po zastanowieniu ustaliliśmy, że należy mimo wszystko pozwolić dziecku spróbować się sprawdzić. Zobowiązaliśmy się w związku z tym, że postaramy się przygotować i uodpornić córkę na nieuchronność porażki w takiej rywalizacji.
Ku zaskoczeniu wszystkich żadnej porażki nie było. Justysia zajęła drugie miejsce i w wojowniczym nastroju już szykowała się na wzięcie szturmem etapu międzyszkolnego.
Pani miała jeszcze bardziej mieszane uczucia, a my uświadomiliśmy sobie, że to całe przygotowywanie na ewentualną porażkę traktowaliśmy do tej pory trochę z przymrużeniem oka. Lecz żarty się skończyły. Trzeba było wytłumaczyć dziecku, że tym razem to już będzie poważna sprawa, że w drugim etapie wezmą udział laureaci wyselekcjonowani z kilkunastu szkół, że wszyscy będą od niej starsi i lepiej przygotowani.
Udało się przekonać córkę, że już sam udział w konkursie będzie dla niej sukcesem, a dla nas powodem do wielkiej dumy, że doświadczenie takiego egzaminu jest o wiele cenniejsze na przyszłość niż krótkoterminowe laury zwycięstwa i sława z tym związana.
Trochę mi się żal zrobiło mojej kruszynki kiedy ją prowadziłem na ów egzamin. Różnica wieku pomiędzy nią a innymi uczestnikami wyraźnie rzucała się w oczy. Liczba uczestników onieśmielała. Mieliśmy trochę kłopot ze znalezieniem właściwej sali, całe piętro szkoły było zajęte na potrzeby konkursu. Po zakończeniu egzaminu Justynka wyszła nieco oszołomiona, nie potrafiła jednoznacznie ocenić jak jej poszło. Chyba dobrze – odparła. Czy było trudno? Potwierdziła, że bardzo było trudno, ale napisała coś tam na każde pytanie. Kiedy zostaliśmy poinformowani, że wyniki będą podane dopiero za kilka dni, trochę byłem zawiedziony. Po co te ceregiele? Dostałem informację, że wyniki ogłoszone zostaną w trakcie uroczystej akademii. Nie lubię takiego czekania. Dzieci jeszcze gorzej je znoszą – ale co robić?
Organizatorzy przygotowywali się do finału konkursu z rozmachem. W końcu był to element umacniania pozytywnego wizerunku szkoły i popularyzacji jej znamienitego patrona w pokoleniu najmłodszych Polaków. Na zakończenie konkursu miała być zorganizowana prawdziwa akademia z artystycznym programem uświetniającym uroczystość oficjalnego ogłoszenia laureatów i wręczenia im cennych nagród.
Nie byłem na tej akademii. Rodziców raczej nie zachęcano do wzięcia w niej udziału. Podobno ze względu na liczbę zaproszonych gości. Rzekomo mieli być nawet dziennikarze z lokalnych mediów… Ubrałem tylko córkę na galowo i zaprowadziłem w umówione miejsce.
Żona miała ją odebrać po całej imprezie.
Proszę sobie wyobrazić zdziwienie kiedy moje dziewczyny przyniosły do domu wiadomość, że Justysia zajęła pierwsze miejsce! A na dowód okazały dyplom oraz starannie wydaną księgę – wielką i bogato ilustrowaną. Podobno był to szok dla wszystkich kiedy moje maleństwo stawiło się po nagrodę.
Kilka dni później moja żona starannie przejrzała skierniewicką prasę w poszukiwaniu jakiejkolwiek wzmianki na temat wspomnianego konkursu. Spodziewała się znaleźć w któreś z gazet zdjęcie naszej czempionki. Nic nie znalazła. Skomentowałem to, że przecież takich konkursów w mieście jest wiele i trudno oczekiwać żeby prasa wszystkimi nimi się interesowała.
Na to moja żona z przekąsem zaczęła mi cytować prawdziwe bzdury którymi lokalna prasa jednak się zainteresowała.
Tego było mi za wiele. Wklepałem w googla adres szkolnej strony i faktycznie niczego nie znalazłem. Na Facebooku również nie. Dziwne, tydzień mija…
Za to były tam wzmianki o wycieczkach do biblioteki, nawet o jakichś konkursikach wewnątrzklasowych, były listy laureatów tych konkursików i zdjęcia wszystkich uczestników.
Faktycznie, komuś wpływowemu w tym mieście bardzo musi przeszkadzać nasze nazwisko.
Może nawet samemu prezydentowi, który zdecydował się wspierać tutejszych MOPR-yszków kosztem prawdy i dobra swoich wyborców? Bo przecież dyrektor szkoły nic do nas nie ma.
(zainteresowanych szczegółami zapraszam na portal salon24.pl na mój blog: „Godny Ojciec”http://godnoscojca.salon24.pl )
Od tamtego czasu codziennie zaglądamy na stronę szkoły. Minęły już dwa tygodnie od wydarzenia.
Rzeczywiście dziwne to… wciąż żadnej wzmianki o międzyszkolnym konkursie dotyczącym patrona szkoły nr 5, żadnych nazwisk laureatów. Nic!
Nie było żadnego konkursu…
Po prostu NIC!
Jestem ojcem. Bronię rodziny przed pedofilią instytucjonalną
3 komentarz