Jak wiadomo, nihil novi sub sole, czyli wszystko już było: były też w literaturze fachowej długie i namiętne debaty nad tym, czy rolnictwo należy mechanizować czy nie i w jakich wypadkach użycie koni mimo dostępności ciągnika jest dalej opłacalne, a w jakich nie. Debaty te rozstrzygnęły się siłą faktu, a nie siłą argumentu: po prostu najbardziej zainteresowani, czyli rolnicy, gremialnie przesiedli się na ciągniki. Które też są o wiele doskonalsze od tych, jakie porównywano z końmi w latach 60. ubiegłego wieku. Przede wszystkim dość trudno już znaleźć na wsi ciągnik o mocy zaledwie 25 KM (chyba że u sadowników, albo u biedniejszych gospodarzy dobijających ciągle jeszcze stare „Władymirce“ – bo Ursusa C-325 to przyznam, nigdy jeszcze nie widziałem!). Wprowadzenie ciągników z napędem […]
Jak wiadomo, nihil novi sub sole, czyli wszystko już było: były też w literaturze fachowej długie i namiętne debaty nad tym, czy rolnictwo należy mechanizować czy nie i w jakich wypadkach użycie koni mimo dostępności ciągnika jest dalej opłacalne, a w jakich nie. Debaty te rozstrzygnęły się siłą faktu, a nie siłą argumentu: po prostu najbardziej zainteresowani, czyli rolnicy, gremialnie przesiedli się na ciągniki.
Które też są o wiele doskonalsze od tych, jakie porównywano z końmi w latach 60. ubiegłego wieku. Przede wszystkim dość trudno już znaleźć na wsi ciągnik o mocy zaledwie 25 KM (chyba że u sadowników, albo u biedniejszych gospodarzy dobijających ciągle jeszcze stare „Władymirce“ – bo Ursusa C-325 to przyznam, nigdy jeszcze nie widziałem!). Wprowadzenie ciągników z napędem na obie osie rozwiało też zdecydowaną większość obaw związanych z rozmiękłą ziemią, nieprzejezdnymi drogami i tego typu przeszkodami na drodze zwycięskiego pochodu motoryzacji.
Czy odwracanie tego trendu ma w ogóle jakiś sens? Czy warto odgrzebywać te stare bajędy i znowu wdawać się w jakieś nikomu do niczego niepotrzebne dyskusje?
Oczywiście że nie warto! Rozstrzygnięcie bowiem wszelkich dylematów w tej sprawie nastąpi nie w drodze dyskusji, tylko siłą faktu – jakaś opcja będzie bowiem po prostu najwygodniejsza dla zainteresowanych i tę – niezależnie od tego, czy to się komuś podoba czy nie – wybiorą. O ile tylko będą mogli naturalnie.
W kontekście Peak Oil problem siły pociągowej dla rolnictwa i transportu lokalnego może zostać rozwiązany na cztery sposoby:
1) Zanim skutki wzrostu cen pali kopalnych staną się dla tych branż dotkliwe ludzkość opanuje i zastosuje na masową skalę nowe źródło energii, które pozwoli nam funkcjonować jak dotychczas, a może nawet i lepiej, tj. wygodniej (niewątpliwie możliwość używania do napędu wszystkich maszyn, bez wyjątku, czystej energii elektrycznej – czy to wytwarzanej dzięki np. zimnej fuzji, czy to dzięki użyciu źródeł odnawialnych – tylko by zwiększyła uniwersalność maszyn i pędników jakie wykorzystujemy – dla wszystkich byłoby wygodniej!),
2) Cały wzrost kosztów paliw zostanie przerzucony na konsumentów w postaci wzrostu cen żywności – i konsumenci ten fakt zaakceptują.
3) Część dostępnej pod uprawy ziemi zostanie zużyta do wytwarzania paliw.
4) Część dostępnej pod uprawy ziemi zostanie zużyta do wytwarzania paszy dla koni.
Krytyczny rzut oka na powyższą listę od razu nam mówi, że te opcje nie są bynajmniej rozłączne. W istocie bowiem, będą zachodziły – mało tego: już zachodzą – wszystkie cztery procesy jednocześnie. Oczywiście że poszukuje się alternatyw dla obecnie używanych do napędu naszych maszyn paliw kopalnych. Jak to już wielokrotnie było podkreślane w dyskusji, silnik elektryczny, dzięki stałemu momentowi obrotowemu, idealnie nadaje się do pracy na roli. Dodałbym jeszcze, że równie dobrze nadaje się do tego… silnik parowy! Której to opcji w żadnym razie nie należy lekceważyć.
Oczywistym jest również, że konsumenci muszą zaakceptować wzrost cen kompensujący rosnące koszty paliwa. Czy mają jakieś inne wyjście?
Jasnym jest też, że w miarę jak ceny paliw będą rosły, dla coraz to większej liczby rolników kuszące będzie przeznaczenie części gruntu pod uprawy czy to rzepaku na biopaliwo (ta opcja akurat o tyle jest nieszczęśliwą, że sens – jak się zdaje – ma tylko w ramach obecnego, dotacjami podtrzymywanego systemu, z chwilą więc nadejścia prawdziwego kryzysu wynikającego z Peak Oil, odejdzie w niepamięć), czy to roślin potrzebnych do wytworzenia biogazu. Ponieważ biogaz można też produkować z resztek wszelkiego rodzaju, jest to z pewnością rozwiązanie które ma przed sobą wielką przyszłość.
Jednak biogazowania, nawet prymitywna, jest jednak dość poważną inwestycją. Dość poważną inwestycją jest też – mimo wszystko – przerobienie ciągnikowego silnika tak, aby mógł być napędzany gazem. Co najważniejsze zaś: nawet, jeśli stać nas na wszystkie te inwestycje, to należy pamiętać i o tym, że stając się producentami nie tylko żywności, ale i paliwa, takimi Rockefellerami w wersji kieszonkowej, stajemy przed dylematem – zużyć wyprodukowane paliwo samemu, czy też choć część z tego paliwa sprzedać..?
Nasze paliwo, czyli biogaz, powstaje jako skutek uboczny produkcji roślinnej i zwierzęcej w naszym gospodarstwie: wykorzystujemy do jego wytwarzania gnojowicę, obornik, resztki wyplenionych chwastów, liście, trociny czy opiłki po zużytym drewnie, odpady z własnego domu, nie dojedzone przez zwierzęta resztki karm i wszelkie inne śmiecie, w tym również, nasze własne odchody. Czy tego wystarczy, czy też jednak, aby utrzymać w ruchu potrzebne nam maszyny, będziemy musieli oprócz tego poświęcić także część pól na których wytwarzamy żywność obsiewając je np. kukurydzą którą zużyjemy potem w naszej biogazowni – na razie jeszcze nie wiadomo. Nikt takiego eksperymentu do tej pory nie przeprowadzał. Nie było takiej potrzeby. Wynik zresztą zapewne będzie bardzo silnie uzależniony od zmiennych i nie dających się łatwo uogólnić warunków lokalnych. W tym na przykład od wielkości areału jakim dysponujemy, od struktury upraw czy hodowli jaką posiadamy.
Prawie na pewno pojawią się gospodarstwa dla których wytwarzanie paliwa będzie zajęciem podstawowym. Ponieważ jednak ceny żywności oczywiście też wzrosną, bynajmniej nie wszyscy rolnicy zdecydują się na takie przebranżowienie! Rynek sam ustali poziom równowagi między tymi rodzajami produkcji.
Jak kiedyś pisałem na swoim blogu – posiadanie siły pociągowej w postaci dobrego ciągnika jest z całą pewnością lepszym zabezpieczeniem emerytalnym niż wszystkie OFE razem wzięte (wielka szkoda, że niektórzy odebrali wówczas mój tekst niewłaściwie…). Na taką siłę pociągową zawsze bowiem będzie popyt. Co dopiero zaś – na siłę pociągową wraz z paliwem..?
Na tym tle posiadanie pary, a jeszcze lepiej czwórki perszeronów czy belgów – najlepiej: kobył, bo wtedy (choć musimy się liczyć z przerwami w pracy na czas wyźrebienia i w początkowym okresie odchowu źrebięcia: na szczęście, przy właściwie prowadzonej hodowli, jest to okres wczesnowiosenny, kiedy nie mamy do wykonania jakichś bardzo ciężkich czy dramatycznie pilnych prac, ot – włóką przejechać czy zabronować…) nasza siła pociągowa posiada zdolność do samopowielania się – wcale nie jest opcją archaiczną, niemodną czy też zasługującą na tak dramatyczne wyrazy oburzenia, z jakimi moja propozycja spotkała się gdy ją przedstawiłem po raz pierwszy!
Oczywiście, że jest to rozwiązanie niewygodne. Sam znam całkiem wielu ludzi, którzy prędzej z głodu umrą niż przesiądą się z wygodnej kabiny ciągnika na przodek konny! Choćby: druh mój serdeczny Radek, który już cierpi na skutek zabagnienia części swoich pól, ale sugestie że rozwiązaniem jego problemu mogłoby być posadzenie żywopłotu kontrolującego poziom wody gruntowej zbywa wzruszeniem ramion – po prostu nie lubi, jak mu jakieś gałęzie czy liście na pole padają i przeszkadzają w wygodnej jeździe ciągnikiem.
Nikt tu jednak nie zamierza nikogo do niczego zmuszać. Jeśli w ogóle nie ma żadnego problemu bo nim się nam ropa skończy nasze pola będą uprawiać w pełni zautomatyzowane wielofunkcyjne roboty sterowane przez satelitę i napędzane bezprzowodowym przesyłem energii, a cała ziemia rolna w Polsce należeć będzie do 100 farmerów – to OK. Bardzo pięknie. Tym więcej będę sobie mógł hobbystycznie wcale nie roboczych koni trzymać, bo siano, słoma i owies będą tańsze!
Bardzo proszę Czytelników o zrozumienie intencji twórców tego portalu. My tu nie planujemy żadnej anty-rynkowej i anty-kapitalistycznej rewolucji. Zgoła wprost przeciwnie! W pełni się zgadzamy z tezą, że w warunkach normalnych, tj. nie zakłóconych działaniem rządów, kwestia tego, co jest źródłem napędu dla maszyn nie miałaby większego znaczenia – nieskrępowana inicjatywa i pomysłowość ludzka powinna dać sobie z tym radę, a wszelkie dostosowania w zakresie popytu i podaży nastąpiłyby automatycznie.
Kłopot w tym, że nie żyjemy w Nibylandii, tylko w Polsce. Która w żadnym razie NIE jest krajem wolnorynkowym, nie krępującym prywatnej inicjatywy i pozwalającym ludziom na samodzielne podejmowanie decyzji, choćby w takich sprawach jak to, gdzie i jak zbudują sobie dom. Co dopiero mówić o nowych źródłach energii? Że co, że jacyś „starsi i mądrzejsi“ nam powiedzą co robić? Wybaczcie Państwo, ale ja tam jakoś wolę polegać na sobie. Nieufny jestem z natury widocznie!
Podstawowym, fundamentalnym problemem związanym z Peak Oil wcale nie jest to, że kończy się tania ropa naftowa. Podstawowym, fundamentalnym problemem wynikającym z tego faktu jest reakcja klasy pasożytniczej, czyli biurokracji rządowej z przyległościami, na kurczenie się dostępnych jej żerowisk.
I tu właśnie leży też podstawowa przewaga konika nad ciągnikiem. Żadna armia świata nie przejdzie z powrotem na trakcję konną. Nasze perszorny czy belgi (a choćby i konie rasy włodzimierskiej czy nawet – „radzieckiej pociągowej“!) mogą zatem interesować rząd tylko wtedy, gdy zacznie wysyłać na wieś lotne kolumny w celu rabowania żywności – jako kupa mięsa po prostu. Nawet wtedy jednak, łatwiej będzie je schować w lesie i przeczekać pacyfikację niż schować w ten sam sposób ciągnik z zapasem paliwa. Choćby dlatego że na kamerze termowizyjnej ich ślad termiczny będzie nie do odróżnienia od takich samych śladów łosi czy jeleni. A jakoś sobie nie wyobrażam, żeby okupującej nas niemiłościwie władzy starczyło śmigłowców do odstrzeliwania wszystkiego co w lesie żyje: nie będzie miała do tego głowy raczej…
Tym obrazkiem p. Anna Stachurska zilustrowała swój artykuł “Troska o konie pociągowe” w szacownym piśmie “Koń Polski” z lipca 2008 roku. Przedstawia nowoczesny przodek konny – taki, przy którym można używać tych samych maszyn i narzędzi, jakich używa się razem z ciągnikiem! Więcej przykładów można znaleźć na tej francuskiej stronie.
Znowuż: wcale nie twierdzę, że na pewno czeka nas jakaś partyzantka i konieczność chowania się w lesie przed Donaldem Tuskiem, czy kto go tam do tego czasu zastąpi. Choć – czy wielu z nas już teraz aby tego nie robi w taki czy w inny sposób? Czym się – jakościowo – różnią lotne kolumny konfiskujące żywność od lotnych kolumn konfiskujących „dopalacze“? Skoro wolno łamać prawo w pogoni za popularnością, to niby jakim cudem nie wolno będzie łamać prawa w pogoni za środkami przeżycia dla głodujących miast..? Widzę tu tylko różnicę stopnia, a nie istoty czynu!
W czasach, gdy głównym problemem „najbardziej postępowego odłamu ludzkości“ było zdobycie kawałka świńskiego ryja czy kubańskich pomarańczy na Święta (w przeciwieństwie do dziś powszechnie dostępnych pomarańczy z supermarketów te kubańskie miały pestki – w dzieciństwie wyhodowałem w doniczkach dwa całkiem już spore drzewka z takich pestek!), relatywne zalety i wady użycia koni do obróbki roli przedstawiano następująco:
Dodatniki cechami konia są:
Ujemnymi cechami konia są:
Nie sądzę, aby konie ponownie zastąpiły ciągniki przy pracach najcięższych (jak orka jesienna) i wymagających najwięcej pośpiechu (jak żniwa, zwłaszcza: zbiór zbóż!).
Małe gospodarstwa, szczególnie te oparte o założenia permakultury (która, jak rozumiem, dość drastycznie zmniejsza zapotrzebowanie na ciężkie prace polowe), nie wymagają siły pociągowej niemal w ogóle. Jeśli potrzebujemy sprzężaju, można do tego celu wykorzystać krowy. Nie wiem co prawda, co na to powiedzą wypieszczone, wysokomleczne, holenderskie „HV-łki“ – ale w końcu nikt nie zmusza rolnika gospodarującego na tych góra 4 ha, żeby akurat tak wymagającą pod względem warunków utrzymania rasę krów hodował! Trzeba tu znaleźć pewien kompromis. Do małego wózka, w sam raz do zwózki owoców czy warzyw potrzebnego, da się zresztą także, przy odrobinie cierpliwości, zaprząc kozy, owce czy psy. Nie mówiąc już o tym, że mając rower, możemy też taki sam wózek ciągnąć sami, byleby droga nie była nadmiernie piaszczysta czy rozmiękła. W tym ostatnim przypadku, pozostaje nam pchać nasze brzemię na piechotę.
Zarządzając wysokotowarową farmą o dostatecznie wielkiej powierzchni, możemy sobie siłę pociągową zdywersyfikować. Ciężkie prace będą dalej wykonywały ciągniki napędzane biogazem, który sami wyprodukujemy lub kupimy u sąsiada. Konie pozwolą nam ewentualnie oszczędzić to cenne paliwo – jeśli wykorzystamy je do transportu i do lżejszych prac, nie wymagających przy tym szczególnego pośpiechu. Jak np. bronowanie, włókowanie, podorywki. W takim przypadku prawdopodobnie nie będzie się nam opłacało trzymanie ciężkich stępaków w rodzaju wspomnianych już perszeronów, belgów czy ciężkich koni rosyjskich o wadze rzędu 800 kg i ogromnej sile uciągu, ale za to – niewielkiej prędkości osiąganej w pracy. Lepszym wyborem mogą być nasze krajowe konie śląskie, lub jakieś inne konie półkrwi, które możemy niemal równie dobrze zaprząc do wozu, jak wykorzystać pod siodłem (brak środków na utrzymanie dróg lokalnych łatwo sprawić może, że do wielu miejsc inaczej niż na piechotę lub wierzchem dotrzeć się i tak nie da…).
Cennym i pożądanym „produktem ubocznym“ będzie oczywiście koński obornik. Niezależnie od tego, czy zużyjemy go do nawożenia pól, czy też… w ogródku różanym upiększającym nasze obejście!
Gospodarstwa o średniej wielkości, jakich jest w Polsce najwięcej, nie będą miały takiej swobody wyboru. W ich przypadku najprawdopodobniej będzie musiało dojść do (nieodwracalnej w praktyce) decyzji: czy produkujemy paliwo, czy też przeznaczamy część naszej – ograniczonej – powierzchni upraw dla koni? Moim zdaniem żadne ekonomiczne rozważania w tej sprawie nic nie mają do rzeczy. Ogromna większość rolników podejmie bowiem takie decyzje – kiedy już przyjdzie na nie pora – kierując się głosem serca, nie rozumu: wedle własnych, indywidualnych upodobań.
Jedyne co mogę w tej materii z czystym sumieniem doradzać, to unikanie kompromisów. Jeśli mamy 10 czy nawet 20 ha do dyspozycji, to nie ma tu miejsca na wyrafinowaną dywersyfikację upraw. Mając – do spółki z sąsiadami na przykład – biogazownię, prawdopodobnie damy radę „uciułać“ dość paliwa na wykonanie niezbędnych prac. Trzymając parę koni także damy sobie radę – nawet z orką czy żniwami, jeśli będzie taka konieczność, a na zakup usług kombajnisty nam akurat w tym roku pieniędzy czy innego środka wymiany nie wystarczy. Próbując się zabezpieczyć podwójnie łatwo jednak możemy się znaleźć w sytuacji, gdy zabraknie nam i „wsadu“ do biogazowni i paszy dla koni.
Myślę, że większość rolników jednak wybierze maszyny. Obytych z końmi jest na wsi coraz to mniej – i są to w większości ludzie starzy. Pomijam już, że to „obycie“ nie wolne jest od licznych błędów, narowów i przesądów – w końcu tradycja hodowli koni na polskiej wsi jest, wbrew powszechnemu w tej materii mniemaniu, bardzo krótka. Sięga ledwie drugiej połowy XIX wieku (przed uwłaszczeniem chłopi koni niemal nie mieli!). Boję się też, że ten instynktowny wybór może się okazać w perspektywie tych 30 czy 40 lat o które tutaj się troszczymy, akurat niekoniecznie najlepszy. Nie z powodu trudności technicznych (choć i te będą: ciągnik to w końcu duża, skomplikowana i droga maszyna, która potrzebuje stałego serwisu – nie wszystko jest w stanie zrobić wiejski tokarz czy mechanik, nawet prawdziwa „złota rączka“!). Te trudności byłyby w warunkach normalnych możliwe, a nawet łatwe do pokonania. Tylko – czy my mamy prawo wierzyć w normalność? Póki wszystko będzie szło własnym torem, a przemiany ekonomiczne takie, jak wzrost cen paliw, części zamiennych i maszyn będą zachodziły w dającym się ogarnąć z ludzkiej perspektywy tempie, wszystko będzie w porządku. Nagłe załamanie, wojna lub polityka rządu łatwo jednak może sprawić, że dokonane wybory nagle i niespodziewanie stracą swój dotychczasowy sens. W tym i tylko w tym sensie – konie są opcją bezpieczniejszą niż ciągniki!
Chciałbym tym wpisem rozważania ogólne o sile pociągowej w rolnictwie i transporcie lokalnym zakończyć. Zapraszam Państwa oczywiście do dyskusji. Jednak temat hodowli koni i sposobu ich optymalnego wykorzystania wolałbym już rozwijać wyłącznie dla osób zainteresowanych – sądzę bowiem, że wobec mnóstwa innych zagadnień, jakie trzeba jeszcze tutaj poruszyć, ten arcyważny oczywiście, ale przecież nie jedyny związany z Peak Oil problem, nie może dalej zajmować uwagi wszystkich Państwa – a przecież nie wszyscy jesteście rolnikami, śmiem nawet sądzić, że rolników jest tu naprawdę niewielu…
[1] Witold Pruski, Jan Grabowski, Stanisław Schuch, „Hodowla koni“, Powszechne Wydawnictwo Rolnicze i Leśne, Warszawa, 2006 r. (reprint wydania z 1968 roku), t. II, str. 514
Autorem wpisu jest Jacek Kobus, współtwórca Projektu Agepo.
Inaczej Zielony Karzel Reakcji. Na blogu pisze o Peak Oil, rolnictwie, diecie czlowieka i hodowli zwierzat ekologii stosowanej, ochronie srodowiska, permakulturze. Ostatni coraz czesciej równiez o relacjach damsko-meskich http://permakultura.n