Publikacja niemieckiej gazety na temat narkotyków we krwi chorążego Musia to nic innego jak kolejna próba sprowokowania Jarosława Kaczyńskiego.
Wczoraj na kilka godzin na czołówki mediów trafił artykuł z niemieckiej prasy, z którego wynikało, że we krwi chorążego Musia znaleziono środki odurzające. Nie było jasne skąd niemiecki dziennikarz miał takie informacje. Prawdopodobnie wyssał sobie je z palca, gdyż krew chorążego Musia zostanie dopiero zbadana, a wyniki badań toksykologicznych będą znane za 2-3 tygodnie. I jeśli okaże się, że lotnik był pod wpływem narkotyków to wersja o "seryjnym samobójcy" będzie coraz barziej prawdopodobna.
O co chodziło w publikacji niemieckiej? O sprowokowanie Jarosława Kaczyńskiego. Po publikacji Cezarego Gmyza w "Rzeczpospolitej", Jarosław Kaczyński nie szczędził gorzkich słów pod adresem rządu Tuska. Powiedział o "zbrodni smoleńskiej", morderstwie prezydenta i odpowiedzialności moralnej. Po dementi ogłoszonym przez prokuraturę, Kaczyński wyszedł na wariata. A ta część elektoratu, która zaczęła się odwracać od PO po katastrofalnych rządach tej partii, zobaczyła, że alternatywą dla PO jest szaleniec Kaczyński obłąkany wizją wojny z Rosją pod hasłem wyjaśniania katastrofy smoleńskiej. I ta część elektoratu dostała sygnał: "Jak nie PO to Kaczyński". Temu samemu służyła też publikacja w niemieckiej gazecie.
Na szczęście tym razem Jarosław Kaczyński nie dał się nabrać.