Może Tupolew jednak wylądował?
Oficjalna wersja mówi, że samolot Tu-154M-101 lądował od wschodu, w gęstej mgle i rozbił się podczas wykonywania tej karkołomnej ewolucji. Na stronach Livejournal.com znalazłem, pochodzącą z grudnia ub. roku, notkę pewnego Rosjanina, przedstawiającą inny przebieg wydarzeń. Pozwoliłem sobie przetłumaczyć ją, być może jest to właściwy ślad w odtworzeniu przebiegu tragedii.
Otóż, według autora o pseudonimie Vlad_Igorew, było inaczej…
Samolot z prezydentem wylądował spokojnie na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj od zachodu o 8.17. Przyleciał z małym opóźnieniem, więc następne etapy operacji musiały być szybko wykonane. O 8:23 już był w niebie (jak określił to reprezentant Kancelarii Prezydenta).
Widoczność na zachód była lepsza. Zasłona na wschodzie została wprowadzona nie dlatego, aby oślepiać pilotów, ale dla przykrycia operacji od "wścibskich oczu" i zrzucenia winy za "wypadek" na słabą widoczność.
Samolot wylądował na zamkniętym od zewnątrz lotnisku wojskowym. Moskwa nalegała na nieobecność polskiej ochrony na Siewiernym. Dziennikarzy (którzy przybyli wcześniej w Yaku-40), jak podano, bezpośrednio po przylocie przewieziono do hotelu.
Grupkę oczekujących ludzi (w chwili lądowania 101-go) grzecznie, ale stanowczo zaproszono do oczekiwania na prezydenta w jakimś budynku. Mgła, budynek oddzielony pasmem drzew, w czasie lądowania 101-go uruchomione zostają silniki w samolocie stojącym obok na lotnisku.
Po wylądowaniu, z końca pasa startowego samolot Tu-154M-101 zostaje przez ciągnik lotniskowy odholowany w boczną alejkę (patrz zdjęcie).
Następuje szybki szturm. I krótka potyczka między służbami. Do kabiny wpuszczony zostaje gaz obezwładniający.
Następnie poprzecinają samolot na kawałki, o wadze odpowiadającej nośności czekającego w pobliżu dźwigu. Duży terenowy żuraw samochodowy może przenieść ładunki do 90 metrów od parkingu. Udźwig przy zastosowaniu maksymalnego zasięgu gwałtownie spada, dlatego też kawałki muszą być odpowiednio małe. Dźwig przerzuca kadłub i resztę części na przygotowaną w nocy polanę. Spychacz przejeżdża przez kabinę pasażerów, zgarnia ich w jedną braterską mogiłę i rozprowadza części wraku w kierunku miejsca "upadku".
Gdy wszystko jest gotowe, kilka wystrzałów i syrena przyciągają powszechną uwagę.
Rozprasza się mgła, satelity NATO robią zdjęcia (np. zdjęcie z 12.04.2010), na których są widoczne fragmenty wraku w otoczeniu lasu (drogę do wraku zbudowano później). Żadne ślady nie łączą miejsca "rozbicia się" samolotu z lotniskiem, wszystkie ślady prowadzą do wąwozu.
Wszyscy są przekonani, że samolot nigdy nie był na lotnisku.
Bez próby, czegoś takiego nie zaczyna się, to pewne. A gdzie można nauczyć się tego?
Gdzieś daleko od ludzkich oczu? Okazuje się, że właśnie tam!
Ciekawostka – lotnisko Smoleńsk-Północny, na pół roku przed "wypadkiem", stało się głównym, podstawym miejscem utylizacji samolotów. Przed 10 kwietnia zostało tam zniszczonych dziesiątki IL-76! Oznacza to, że technika i doświadczenie w cięciu samolotów na Siewiernym do kwietnia były wystarczajace.
To zdjęcia ze smoleńskiego portalu www.smolgazeta.ru
Myślę, że pierwszą rzeczą, którą zajęła się ta maszyna było lewe skrzydło.
Ze względu na legendę o jego odłamaniu, trzeba było odwieźć je i ułożyć obok przesławnej brzozy.
Szczątki samolotu po raz drugi są niszczone przez koparki i spychacz na oczach dziennikarzy. W przypadku, gdyby eksperci znaleźli ślady uszkodzeń mechanicznych wraku samolotu, mogą one być tłumaczone pracami po wypadku.
Ciała niemal wszystkich pasażerów z pokładu 101 znajdowały się w jednym dole.
Oto ten dół wypełniony wodą i pianą, w pierwszych minutach po oficjalnym czasie katastrofy.
"Ratownicy" natychmiast zdecydowali, że wśród stosów ciał nie ma rannych. Że można po nich chodzić, a także utopić zalewając wodą i warstwą piany, dodatkowo ukrywając w ten sposób przed wzrokiem ciekawskich. A następnie można zrobić przerwę na papierosa (nie zwracając uwagi na ogień obok). Do podjęcia pracy skłania ich dopiero widok polskiego operatora.
Z zeznań pracowników pogotowia ratunkowego:
"Biegliśmy wśród szczątków, ale nikogo nie mógliśmy znaleźć" i "Potem wyniesiono pięć ciał. Ani się obejrzeliśmy, nie minęło pięć minut, a już było dziewięćdziesiąt, ratownicy wynieśli na noszach ciała przykryte prześcieradłami".
90 ciał w pięć minut! Których nikt nie mógł znaleźć!
Dlaczego ciała chowali pod pianą, a następnie tak błyskawicznie wynieśli pod prześcieradłami i odwieźli do Moskwy? Dlaczego Polaków nie dopuszczono do badania ciał, do sekcji zwłok, a tylko do identyfikacji?
Być może, w ciszy moskiewskich kostnic spokojnie nadano ciałom wygląd zwłok, które przeszły straszny wypadek.
Dlaczego w Rosji zaginęła broń funkcjonariuszy, którzy przylecieli na pokładzie 101-go?
Okazuje się, że na pokładzie było dziewięciu!!! funkcjonariuszy BOR.
Oto przedmioty należące do nich, przedstawione dziennikarzom.
Problem w tym, że w służbach ochrony najwyższych urzędników państwowych zgodnie ze specyfikacją istnieje technologia oznaczania pocisków i łusek (innymi słowy, są one numerowane). Wszystkie te dane mocno dokumentuje się.
Tak więc, po prostu dołożenie do magazynków nabojów podobnych i powiedzenie, że strzelania nie było, nie będzie działać.
To, że brakuje wszystkich dziewięciu!!! pistoletów dowodzi, że wszyscy strażnicy żyli i do końca bronili pasażerów.
Do Polski powróciły puste kabury.
Teraz, dlaczego wybrano ten sposób zamachu na polskich przywódców?
Manipulacja sprzętu nawigacyjnego lotniska, nawet we mgle, nie tylko nie daje 100% gwarancji sukcesu, ale także stwarza zagrożenie niepowodzenia akcji i w efekcie wielki skandal.
Przy tym, polski samolot numer 1 jest wyposażony w nowoczesne urządzenia do nawigacji i sterowania lotem, dwóch doświadczonych pilotów i nawigatorów. Dlatego sytuacja podczas złego naprowadzania mogła rozwinąć się na trzy sposoby:
1) (pożądany) pilot i nawigator niczego nie zauważają i samolot rozbija się w odpowiednim miejscu.
2) (niepożądany, ale do zaakceptowania) pilot i nawigator w pewnym momencie orientują się, że ich samolot nie jest tam, gdzie powinien, i odlatują.
3) (niedopuszczalny) pilot i nawigator zbyt późno zauważają problem, ale udaje im się wyciągnąć uszkodzony samolot i leci on w czasie "N", oraz rozbija się w nieznanym miejscu "X". I co robić? Wysłać śmigłowce ich szukać? Ale do tego czasu połowa świata będzie wiedziała, co się stało i kto przeżył. To nie tajga, ani dżungla, w pobliżu mnóstwo niepotrzebnych świadków.
Tak więc powodzenie całej operacji jest ograniczone do 35%, przy 65% możliwości niepowodzenia i skandalu. Oczywiste, że takie działanie jest nieprawidłowe.
Zestrzelić samolot rakietą? Ale wszystkie pociski przeciwlotnicze mają nie tylko ograniczenia zasięgu, ale również ograniczenia dotyczące bliskości celu. W wielu takich wypadkach samolotom udawało się wrócić na macierzyste lotnisko. To także niedopuszczalny przebieg wydarzeń.
Jedynym sposobem, aby kontrolować wszystko na 100% jest "utrzymać samolot w swoich rękach", a zatem należy pozwolić mu wylądować.
Otrzymuje się przy tym duży bonus w postaci nienaruszonych notebooków polskich wyższych urzędników, prawdopodobnie zawierających kody dostępu do poufnych baz NATO i UE. Także i sami generałowie mogą być przewiezieni do Moskwy na przesłuchanie, a następnie oddani Polakom, jako ofiary strasznej katastrofy.
Źródło: http://vlad-igorev.livejournal.com/