Kokony bogów.
06/03/2012
466 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
Pojawiło się dzisiaj w moim sercu pytanie: dlaczego Pan Bóg wygonił Adama i Ewę z Raju? Czy na pewno było to Dobre, tak samo jak wszystko, co stworzył? I kto wraca do Raju? Zacząłem pisać. Oto tekst.
Adam po wygnaniu z Raju
Cóż począć zaczął płodzić
Cóż począć Ewie poza Rajem
Jej przyszło rodzić.
Bóg w Raju
Za zasłoną Cherubów
Z ognistymi mieczami u bram ustawionych
Nie wiemy co poczyna
Pewnie przechadza się pośród drzew rodzaju
Źródełek strumyków pagórków zagajników dolinek
Uchowanych uchowaj o Panie
Dla niewygnanego stworzenia
Dla powracających pielgrzymów
Namalowanych ręką na skrawku płótna ikony
Zapewne duma kogo stworzył.
Nie moja wina ukradli jabłko
Nie moja wina pożądali drugiego zakazanego stosu całopalenia
Nie moja wina cierpią w grzech upadają
Nie moja wina mordują stawiają ołtarze
Nie moja wina forsują bramy kreują raje nicości
Nie moja wina syna ukrzyżowali poszli czynić z tego hołd
Nie moja wina wyrzynają się o mnie zabijają mnie w czaszkach golgoty
Depczą rozszarpują znaki moich stóp na ziemi wygnania
Gdy nie mogę już ścierpieć plugastwa
I opuszczam mój dom w poszukiwaniu sprawiedliwego
Przyprowadzam do raju następnego abla
Podła rasa panów
Koronuje sobie królów
by miecz żądz przemienić w berło boskich wyroków
Stroi w szaty kapłanów
by żywe słowo przerobić w śmiertelne ukąszenie węża
W togach sędziowskich waży zyski bezprawia
by obozy niewolników po buntach rewolucjach zadrutować mocniej kolcami
W komórkach uczonych kruszy ząb za zębem
by złamać kod nieba w rydwanach nieśmiertelności
Wojowników wyprowadza jak psy na święte wojny o mamonę
by z łupem medalu wrócili dumni pod skarbiec ojczyzny
Bankierom każe rozmnażać złotego barana
by stał się bogiem obroży pod każdą strzechą
Spasiona niezaspokojona rasa panów
Wstrętna podstępna karłowata sotnia
Karmi przez wszystkie pokolenia węża
Co wypełzł za nią z raju pobierać nauki
Od mistrzów złego smaku pochłaniać smród
W pokusach grzechach karmiących jego ciało.
Rasa zaślepiona rasa w kokonie nędzy gasnąca
Degeneruje dla postępu bogactwa w mroku opętania genotyp raju
Zatruwa drzewo matryc miłości potencjał wzrastania na czas wygnania
Obcina mu korzonki korzenie do samego pnia
Na gałązkach wiesza miraże uwiedzenia lusterka uroku
Dba o pogorzeliska spalone w czarnym ogniu nienasyconej modliszki
Aniołom odgryza skrzydła wiesza w gablotach chwały na gwoździach niedowiarków
Wrzuca zgniłe jabłko do koszyka narodzin każdego niemowlaka
Bo ta ziemia ma gnić pod jej panowaniem.
Nie moja wina dałem adamowi ewie
Każdemu pokoleniu daruję winę ojców wkładam pod zastawkę serca
Ziarno pole dla ziarna iskrę dla zapłonu ikonę pszczołę motyla
Zaglądam do komnat serca w nadziei ogrodnika puls gruntu wieczności
Wykiełkuje urośnie przetrwa burze pogromy umartwienia
Ziarno mojej pamięci w oddechu mojego ducha.
Nic pustka nie odradza formy w zakutym kokonie
Nic próżność wysusza dzwonki rosy porannej z dźwięku
Nic pogromca motyla emituje program wprost do brzucha jasia i małgosi
Nic nienawiść hałasem chwastów zagłusza głos gabriela
Nic gniew trąb jerychońskich grzmi wewnątrz murów obronnego bunkra
Nic żadza ogród przetrawia w śmietnisko cyrkowych mutantów
Nic orgie przemocy nawałnice kruków wydziobują oko
Mego miłosierdzia.
Nie ma nadziei dla ziarna gleby darowanego źródła strumienia oceanu
Drzewo miłości nie rozsadzi kokonu bogów w tym pokoleniu
Z nasion wyrzuconych nie wyrośnie dębowy zagajnik połączenia dusz
Drwale wiary kosiarze sprawiedliwości najemnicy pychy
Sprawnie gwałtownie bez mrugnięcia powieką
Wytną w pień najskromniejszy sakrament najcichsze amen
Według planu magicznego pudełka za zasuwą piekieł
Mózg w formalinie projekcji to zachipowany odbiornik technologii
Anastezjolog psychiki znieczuli dotyk spojrzenie marzenie denata
Chirurg zatamuje krew w żyłach do tętnic wcisnie tampon blokady
Fali serca
Bo drzewo umiłowania wolności trzeba wyrąbać
Wypalić wszelki ślad do miłowania mądrości
Zakryć pod maskami twarz wzruszoną łzą uśmiechniętych ludzi
Do siódmego pokolenia wstecz na siedem pokoleń naprzód
Bogowie zakuci w kokonach potrzebują czasu
By pożreć historię nim zostaną wyrzygani z ust
Nie zazna to pokolenie radości
W koncentracyjnym oświeceniu nowego porządku świata
Burdel cyborgów nie przetrwa
Zawali się pod grawitacją czarnej chuci cierpienia
Zanurzy w aborcji aż po karną odpłatę upadku
Zatruje w odchodach maszyn korporacji
Pośród chichotów celebransów dzwoniących na msze ogonami
Odetną od godnej śmierci hospicja starości
W akcie ostatecznego potępienia
Nie dopuszczą ostatni raz przy ostatniej próbie spotkania
Drzewo tajemnic ma umierać niezauważalnie w osobie
Rozpuścić osobę w narkozie gawiedzi
Bogowie w kokonie wznoszą cybernetyczne oko dybią pełzają
Zapładniają w embrionalnych stanach upadłe światy pojękującej ohydy
Nie wystrzeli nic bujnie do obłoków poza skorupę bezprawia w kodeksach
Nie zapuści nic korzeni do raju
W piekle okrutnych baranów karawana popędzi oklep ośliniona oślepiona zaczadzona
Psy nie zaszczekają wpatrzone w magnetyczną kość w wirtualnym oknie
Do labiryntu który gubi drogę
Do niezapisanych na kartach proroctw alternatywnych.