Kitaizacja Kłopotowskiego
31/03/2011
498 Wyświetlenia
0 Komentarze
12 minut czytania
Krzysztof Kłopotowski staje się – obok Szymona Hołowni – moim ulubionym autorem. Napisał wczoraj tekst o zbawiennych skutkach judaizacji czyli nieuchronnego przemienienia się każdego z nas w Żyda. Osobiście jestem zdania, że jeśli coś jest nieuchronne to raczej przemienienie każdego z nas w Kazimierza Świtonia, ale nie o tym dziś chciałem pisać.
Przeczytałem ten tekst Kłopotowskiego
http://klopotowski.salon24.pl/ i miałem napisać odpowiedź w klimacie Wild Westu. Oto Kłopotowski, agent rządowy w rezerwacie Indian Paweene namawia wodzów i wojowników by porzucili dawna zwyczaje, by zgolili sobie te kretyńskie czuby, założyli kapelusze i zamienili się w farmerów, namawia ich by brali kredyty z banku, którego on jest współudziałowcem i posłali dzieci do szkół dla białych. Wszystko to da im szansę na przetrwanie w świecie, który nadchodzi, w świecie gdzie nie ma miejsca dla koni, wojowników i bizonów. Paweene słuchają agenta Kłopotowskiego, kiwają głowami, aż w końcu jeden, zniecierpliwiony nieco podchodzi doń od tyłu z tomahawkiem w dłoni. Kiedy agent rządowy Kłopotowski zapala się w swojej przemowie tak silnie, że aż przymyka oczy, wojownik za jego plecami wali go w ten pusty łysy łeb siekierką, aż mózg bryzga po twarzach zebranych i po całym wnętrzu tipi. Zebrani oddychają z ulgą. Mają to wreszcie za sobą i mogą powrócić do swoich zajęć, czyli do wyprawiania skór, przygotowywania kolejnego polowania i wojennej wyprawy na Siuksów, a jak się po drodze trafi jakiś farmer z kredytem w tym samym banku co to jego udziałowcem był św. pamięci agent rządowy Kłopotowski, to też mu się łeb rozwali. Tak to sobie obmyśliłem, ale zmieniłem zdanie, bo nieoceniony Kamiuszek podsunął mi koncept lepszy.
O tym, że pan Kłopotowski próbuje w „inteligentny” sposób przemycać nam tutaj do sieci propagandę – nie ma co ukrywać – obcej kultury i rasy – nie musimy się nawzajem długo przekonywać. Zatrzymać możemy się co najwyżej nad słowem „inteligentny:, które pan Krzysztof pieści wargami swymi w sposób wyrafinowany i daleki od zwyczajności. Zadeklarował wszak w jednej z poprzednich agitek, że chciałby Polski „wyrafinowanej intelektualnie”, czyli takiej, w której słowa jego i jego kolegów byłyby rozlepiane w charakterze odezw na murach i odczytywane z ambon, w sieci zaś włączałyby się w czasie przeglądania stron jak niegdyś program Stefana Martyki w polskim radio, który to program piętnował przeniewierstwa kapitalistów. Nic innego poprzez ten zwrot „wyrafinowana intelektualnie” Kłopotowski nie chce powiedzieć. Widać to po każdej jego kolejnej notce, zestandaryzowanej i boleśnie przewidywalnej, którą ekscytują się już tylko stare ciotki i studenci młodszych lat kulturoznawstwa w Zielonej Górze. Kłopotowski w „inteligentny” sposób chce nas przekonać, że judaizm jest lepszy od katolicyzmu i to on właśnie gwarantuje sukces, a katolicyzm zaś – według tego co chce nam przekazać Kłopotowski – jest gwarantem klęski oraz tego, że wszyscy skończymy jak Indianie Paweene.
Teraz nastąpi coś do czego wyrafinowanie intelektualne Kłopotowskiego nie sięga, stąd i to ostrzeżenie, by pan Krzysztof czytając poniższe zadyszki nie dostał. Otóż sukces jest gwarantowany przez potencjały związane z judaizmem, z katolicyzmem, z protestantyzmem, nawet z prawosławiem w sposób luźny. To są – podobnie jak przypisywane wiernym tych wyznań charakterystyki – takie opisy znaków zodiaku, obecne w każdej gazecie. One służą właśnie do tego, by Kłopotowski mógł nawracać Indian na kredyty bankowe i szkoły powszechne, do niczego innego. Gwarantem sukcesu organizacji i narodów jest stworzenie sztywnych, pionowych struktur o dużej mobilności i łatwym przepływie decyzji z góry na dół. W stuleciu XVIII i XIX takimi strukturami były europejskie imperia, w XVII zakon Jezuitów i Porta Ottomańska, a w XX i XXI są nimi USA, korporacje oraz organizacje niejawne. Ważąc proporcje pomiędzy tymi potencjałami można szacunkowo oceniać kto ma a kto nie ma szansy na sukces. Według Kłopotowskiego my nie mamy. Nie mamy nie ze względu na to, że nasza pionowa struktura, jest słaba i właśnie ulega destrukcji całkowitej, ale dlatego, że uparcie trzymamy się katolicyzmu. Gdybyśmy nauczyli się czegoś od Żydów, a jeszcze lepiej przeszli na Judaizm byłoby wspaniale i sukces byłby wręcz pewny.
Myślę sobie, że tej biednej piechocie morawskiej, która stała niegdyś pod Białą Górą też się wydawało, że to już koniec katolickiej monarchii, bo protestantyzm ma lepszą ofertę. Oferta może była i lepsza, ale termin płatności i dostawy towaru mocno rozciągnięte w czasie. Ludzie zaś zbyt łatwo ulegają złudzeniom. Kłopotowski tego nie widzi i stąd te jego druki ulotne zrzucane z trójpłatowca na okop św. Trójcy – poddajcie się, jesteście otoczeni. A całuj nas pan w dupę!
Wróćmy na chwilę do organizacji niejawnych. Trudno o strukturę mocniej skompromitowaną w oczach wszystkich niż Jezuici, trudno jednak odmówić im sprawności działania i efektywności. Trudno nie mówić o zazdrości jaką wywoływali oraz o sile jaką dysponowali. Żeby siłę tę zneutralizować potrzebny był sojusz wszystkich prawie światowych potęg i jeszcze postraszenie papieża. Udało się. Sukces, który otrąbiono brzmi nam w uszach jeszcze, brzmi tonem prawdziwym, choć powinien tym drugim, bo restytucja zgromadzenia w roku 1814 i jego późniejsze „przywrócenie do świetności” zalatuje zwycięstwem „Solidarności” w roku 1989 i obradami okrągłego stołu i to zalatuje już z wielkiej bardzo odległości. Majątek Jezuitów przejęty został jak wiadomo przez państwa narodowe, ku pożytkowi obywateli. Tak to przedstawiają podręczniki szkolne napisane przez mądrych autorów z jeszcze mądrzejszych ministerstw oświecenie publicznego. Napisałem: oświecenia publicznego?!!! A niech to szlag! Miało być oczywiście; ministerstw oświaty. O tym zaś co się rzeczywiście stało z majątkiem ojców Jezuitów dowiedzieć się po części możemy z dzieła pod tytułem „Pamiętniki czasów moich” Juliana Ursyna Niemcewicza. Zachęcam do lektury. Organizacje które partycypowały w podziale tego majątku zajęły się, w miejsce Jezuitów rzecz jasna, oświecaniem obywateli. Zwracam uwagę na daty; początek lat 60-tych XVIII wieku – kasata zakonu. 1764 koronacja Stanisława Augusta i podawany we wszystkich szkolnych podręcznikach początek doby Oświecenia w Polsce. Ach te zbiegi okoliczności.
Wracajmy do Kłopotowskiego. Nie powołuje się on w swoich rozważaniach na przedsiębiorczość, poczucie wspólnoty i religijność i praktyczny stosunek do życia, a także zmysł spekulacyjny i sposób nauczania dzieci właściwy Jezuitom, sprzed kasaty zakonu, co byłoby właściwsze, zażywszy na to, że przemawia do katolików w większości. On się powołuje – wyliczając powyższe i inne jeszcze, zbawienne cechy, na Żydów i judaizm. To jest według Kłopotowskiego właściwa droga. Inaczej klęska. On tego nie mówi wprost, bo nie kazali mu przecież nas straszyć, kazali zachęcać. Straszyć będzie kto inny i w innych terminach. No więc Kłopotowski zachęca – byśmy uczyli się od Żydów. Mam dla pana Krzysztofa lepszą propozycję. Oto jest w świecie jeszcze jedna potencja, której ani Jezuici, ani Żydzi, ani w ogóle nikt podskoczyć nie jest w stanie. To Chińczycy. Oni są na tyle daleko od nas i są na tyle dalece nie zainteresowani budowaniem tu nad Wisłą swoich kołchozów, kibuców czy czegoś tam innego, że możemy spokojnie zacząć uczyć się od nich, bez obaw że zechcą przeprowadzić nam egzamin. Chińczycy są jeszcze bardziej solidarni niż Żydzi, są pracowitsi od nich, wierzą co prawda w różne rzeczy, ale religia jak wykazałem to w rachunku sił pozór jedynie, mają silnie rozwinięty zmysł rodzinny, lubią dzieci, mężczyzna ma u nich zagwarantowaną, silną pozycję, potrafią zarabiać pieniądze i manipulują Ameryką. Może powinniśmy się więc skitaizować? Pan Kłopotowski będzie miał łatwiej niż ja, bo jest malutki i Chińczyk po drobnej kosmetyce będzie z niego jak ta lala. Mnie osobiście łatwiej byłoby udać Żyda, a jeszcze łatwiej Etiopczyka albinosa, ale ci akurat na żaden sukces widoków nie mają, więc to się wcale ale to wcale nie opłaca.