Kilka uwag o kradzieży w Gnieźnie
27/03/2011
391 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
Nie wszyscy pamiętają, że kradzieże w Katedrze Gnieźnieńskiej to pewnego rodzaju sport, któremu oddają się złodzieje z niezrozumiałym dla postronnych zapałem. Są to w dodatku złodzieje pospolici, jacyś buce spod budki z piwem co szpanują starymi mercedesami. Wchodzą po prostu co jakiś czas do katedry i coś tam sobie wybierają, co ich akurat interesuje.
Kilkanaście lat temu był to relikwiarz św. Wojciecha, który został z katedry wyniesiony, następnie połamano go i usiłowano sprzedać w kawałkach. Można się do woli oburzać barbarzyństwem, chamstwem, głupotą tego złodzieja, ale nic na to nie da, nie da nam nawet najmarniejszej satysfakcji, bo ludzie którzy mają tymi skarbami zawiadywać, ludzie odpowiedzialni za ich bezpieczeństwo oraz tacy, którzy winni o ich istnieniu i wadze przypominać co jakiś czas, mają te przedmioty, nas i w ogóle wszystko w dupie. Dostałem kiedyś od pewnego policjanta w prezencie książkę, bardzo mądrą i fachową, o zabezpieczeniu kościołów przed kradzieżą. Czegóż tam nie było! Systemy takie, systemy śmakie i owakie. Do małych kościołów, do dużych, do takich drzwi i do całkiem innych. Mam tę książkę gdzieś na półce. I co? I nic.
Złodziej, który wyniósł z Katedry Gnieźnieńskiej relikwiarz św. Wojciecha został schwytany i osadzony w więzieniu. Z więzienia tego wyszedł po kilku latach za dobre sprawowanie. Zamieszkał w Jugowie pod Nową Rudą, gdzie i ja bywam co jakiś czas w celach odmiennych od tych, które on deklarował, ale co miejsce, to miejsce. Dodać mogę tylko na marginesie, że mieszkała tam także kiedyś pisarka Tokarczuk. Siedząc w tym Jugowie zaplanował i przeprowadził serię napadów na niestrzeżone kościoły w województwie Lubuskim, w pobliżu Żagania. Brali głównie rzeźby i małe obrazy. Sporo tego było, ale policja ich przyskrzyniła. Wypadki te miały miejsce jakieś sześć lat temu. Nie wiem, co dzieje się dziś z tym panem, ale przypuszczam, że niedługo wyjdzie na wolność i znowu coś ukradnie. Taki fach. Rzeczy, które człowiek ten wynosił z kościołów są prawdopodobnie poważnie zdewastowane, musi się nad nimi pochylić konserwator, być może nigdy nie wrócą do kościołów, z których zostały zabrane. Niektóre pewnie znajdą się w muzeach. I teraz pytanie – kto z was drodzy był ostatnio w jakimś muzeum, tak z potrzeby serca i umysłu. W muzeum gdzie jest sztuka, przedmioty natury artystycznej, a nie stare samochody, choćby nie wiem jak piękne, zabawki, choćby nie wiem jak piękne, czy jakieś ubrania. Kto? Chodzi mi o takie muzeum do których niegdyś zaganiano młodzież. Takie, jak choćby Łańcut czy Kozłówka. Ja sam nie byłem, ale to z tego powodu, że uważam eksponowanie przedmiotów znajdujących się w tych placówkach za skandal. Może jednak ktoś był i znalazł w tym przyjemność?
Obawiam się, że nie, bo muzea państwowe wypełnione są ludźmi realizującymi zadania statutowe i dzielącymi budżety, a także prowadzącymi działalność badawczą. Zwiedzanie, popularyzacja, budowanie legendy czasów dawnych i świetnych mocno w tym przeszkadza i przerzucone zostało na barki tygodników, które co jakiś czas przypominają o czymś tam z historii przykrawając fakty te na potrzeby doraźnej akcji propagandowej.
O działalności konserwatorów zabytków nie chce mi się nawet pisać. Poznałem kiedyś księdza, który zebrał sam przy niewielkiej pomocy urzędu konserwatorskiego pieniądze na renowację barokowego ołtarza w swoim kościele. Było to w województwie Lubuskim. Ksiądz, z zachowaniem wszelkich reguł sztuki, pod nadzorem specjalistów wyremontował ołtarz za 23 tysiące złotych. Nie wiem czy za te pieniądze zgodziłby się zrobić cokolwiek człowiek odpowiedzialny za zabezpieczenie skarbca katedry w Gnieźnie. No bo jak to jest możliwe, że jacyś ludzie wynieśli stamtąd pierścień kardynała Wyszyńskiego? Jak to jest możliwe, że zrobili to po tych wszystkich wyczynach związanych z kradzieżą relikwiarza św. Wojciecha? Ktoś liczył na to, że więcej się taka akcja nie powtórzy? A może tam po prostu nie ma żadnego ciśnienia, które kazałoby tym ludziom strzec skarbów narodowych jak źrenicy oka? Może siedzą sobie ci panowie przy kartach i mówi jeden do drugiego – Wojciech srojciech, a ten drugi odpowiada – Wyszyński – sryszyński i śmieją się potem do rozpuku rzucając te karty na skrzynkę od jabłek. Może to właśnie tak wygląda. A to jest do cholery katedra w Gnieźnie! Pierwsza stolica, serce kraju, początek tej zasranej zjednoczonej Europy, na którą się powołują wszyscy urzędnicy jak kraj długi i szeroki. Dlaczego nie potraficie tego upilnować? Drzwi wam się nie chce zamknąć czy jesteście w zmowie ze złodziejami? Ciekawym problemem byłaby obecnie inwentaryzacja skarbca i zestawienie jego obecnych zasobów z tym, które są na liście po poprzedniej inwentaryzacji. Przeczucie mówi mi, że przeprowadzający taką inwentaryzację może się nieźle zdziwić tym, jak krótka będzie ta nowa lista. No, bo nie jest do cholery możliwe, że dwójka ochlapusów kradnie pierścień Wyszyńskiego. Nie jest i już, a jeśli jest to ludzie powinni ich zadeptać, a oni – ci wierni, nawet nie raczą wzruszyć ramionami.