Sporty walki. Dla niezbyt okazałego.
Dzieckiem byłem raczej mizernej postury. Nikt mnie się nie bał. Nawet młodsi ode mnie koledzy. Ale byłem wysportowany. Dobrze biegałem. Mało kto był w stanie zrobić mi krzywdę. Były małe szanse, aby mnie ktoś złapał.
Nie lubił mnie zwłaszcza pewien wyrośnięty uczeń. Był ode mnie o co najmniej dwie głowy wyższy. Może dlatego, że w mojej klasie przebywał już tak dawno, że nawet najstarsi nauczyciele nie pamiętali od kiedy. Aż dziw bierze, że go nie zatrudniono w tej szkole. Na przykład w charakterze woźnego.
No, więc nikogo nie lubił, a mnie nie znosił wyjątkowo. Chciał się codziennie ze mną bić. Udawało mi się przez jakiś czas robić uniki.
Aż kiedyś zostałem okrążony. Przez starszych uczniów. I nie mogłem już nigdzie uciec. Konfrontacja stała się więc nieunikniona.
Udało mi się go co prawda parę razy trafić. Jak powiedział Woody: „Raz szczęką w kolano, a raz nosem w jego pięść”. Jednak ostatecznie uległem.
A on zamiast pławić się w chwale zwycięzcy postanowił na drugi dzień mnie znowu zlać. Zaczął od wykręcenia mi ręki. Tak mnie tym wkurzył, że obiłem mu tego paskudnego ryja. Do dziś pamiętam jego zdziwioną minę. Gdyby nas nie rozdzieliła nauczycielka… Po tym zdarzeniu się przeprowadziliśmy.
W nowym miejscu zamieszkania, w nowej klasie, porządek był już ustalony: ten jest najsilniejszy, ten drugi, a jeszcze inny trzeci. Ja nie byłem w ogóle sklasyfikowany.
Postanowiłem zacząć ćwiczyć sporty walki. Ale jakie? Kolega ćwiczył kendo. Taka walka mieczem. Właściwie kijem. Do tego był pomocnikiem swojego mistrza. Sempaja czy jakoś tak. Jednym z trzech. Tak to kendo zachwalał, że się zapisałem.
Na rozpoczęciu kursu pojawiło się wielu adeptów. Mistrz zrobił wprowadzenie. Poprosił żeby ktoś zgłosił się na ochotnika. Coś nam pokaże. Ktoś wystąpił. Machnął mieczem. Kijem. Z całych sił. Zatrzymał przed samą głową. Potem wystąpił następny. Jemu też nie zrobił żadnej krzywdy.
Zachęcony tymi pokazami też się zgłosiłem na ochotnika. Tym razem umiejętnościami miał się wykazać pomocnik. Niezbyt mi się to spodobało, ale nie miałem śmiałości się wycofać. Tym bardziej, że ten zaszczyt spotkał mojego kolegę.
Uderzył mieczem. Kijem. Naprawdę mocno. Niestety, nie zdołał go zatrzymać. Tak mi przywalił w tą durnowatą łepetynę, że wywaliłem się jak długi. Podbiegł do mnie wystraszony mistrz.
– Nic Ci nie jest?
Odpowiedziałem:
– Nic.
Zgodnie z prawdą. Bo zapomniałem jak się nazywam i gdzie jestem. Co mi się stało też nie pamiętałem. Ale ta troska w oczach innych! Rozczuliła mnie. Nie wypadało być niewdzięcznikiem.
Tym bardziej, że mistrz okazał się swój chłop. Nawet zagrał za mną w tenisa stołowego. Żebym tylko puścił w niebyt przeżytą traumę. Niepotrzebnie.
I tak sobie jakiś czas graliśmy. Jak równy z równym. Dopóki mu nie wypadła z ręki paletka. I nie uderzyła mnie w głowę. Dopiero wtedy się przebudziłem i dostałem takich spazmów, że nikt już nie był w stanie mnie uspokoić. Na następne zajęcia kendo nie poszedłem.
Pod choinkę dostałem książkę, ”Judo mistrzów”. Naprawdę dobra. Na kilka lat mnie to judo zauroczyło. Nigdy w klubie nie przegrałem. Ani razu.
Na zawody zostałem dopuszczony chyba tylko raz. Nadciśnienie. Lekarze myśleli, że z emocji. Ale nawet w czasie tego mojego jedynego występu nie obyło się bez nieprzewidzianych zdarzeń.
Do końca pojedynku pozostawało kilka sekund. Ja byłem zielony, a mój przeciwnik był utytułowanym zawodnikiem. I wygrywałem! Trener powiedział: „Tylko spokojnie. Przetrzymaj”. Ale ja już byłem pewny zwycięstwa. Zaatakowałem. A mój doświadczony przeciwnik zastosował duszenie. Na tętnice. Nawet nie wiem kiedy odpłynąłem.
Gdy już mnie docucono, kazano wrócić na miejsce. Celem ogłoszenia werdyktu. Przedtem sędzia pokazał mi gestem, abym uporządkował swoją katanę.
Źle ten gest zinterpretowałem. Może nie całkiem byłem przytomny? Odebrałem to jako sygnał do ataku.
Wszyscy się sporo namęczyli zanim mnie odciągnięto od przeciwnika. Co prawda wygrał, ale nie był już w stanie dalej walczyć.
W każdym bądź razie na tych zawodach.
………………………………………………………………………………………………………………………………………..
Choruję na chorobę neurologiczną. O pracy nawet nie ma mowy. Napisałem wspomnienia o swoich przeżyciach w więzieniach. Niemieckich i polskich. http://wydaje.pl/e/wiezienia5
………………………………………………………………………………………………………………………………………………….