czyli hipokryci i Ludzie, czyli „który z nich dwóch spełnił wolę Ojca” – pytanie retoryczne w czterech scenkach. Nudne – nie czytać;).
Scenka (hipotetyczna): na ulicy upada człowiek. Co robisz:
1 – pytasz "upadniętego" czy jest biedny (i wtedy mu ew. pomagasz), czy może jest bogaty (wtedy olewasz go, niech go jego lokaje z chodnika zbierają)
czy
2 – pomagasz mu wstać bez zadawania pytań?
Nawet jak to będzie np. Kulczyk – pomożesz mu, czy zaczniesz prawić kazania o potrzebie wspomagania ubogich/uboższysz od niego? No, może podjerzanego o afery nie będziemy zbyt chętni ratować (i można to zrozumieć), ale pierwszym odruchem będzie mam nadzieję "skoczyć i pomóc". Mniejsza o okoliczności towarzyszące.
Scenka z życia: znowu mniejsza o okoliczności, w każdym razie jako turysta dewizowy wizytowałam raz pewien dość biedny kraj. Nagle zachorowałam. Zapomnijcie o prywatnym lekrzu, lekach z drugiego obiegu itp. – Było to w bloku wschodnim, więc tylko tubylec miał prawo do wracza a obcy niech zdycha pod płotem, "skora" bierze tylko nagłe wypadki lub choroby zakaźne, stwierdzać czy to zakaźne czy nie, "skora" NIE będzie i szlus. Powrót do kraju nie wchodził w grę, bo na bilety trzeba było czekać dwa tygodnie itp. przyjemności. A tu gorączka rośnie i zaczynam odpływać. Zgarnęła mnie dosłownie z ulicy obca kobieta. Nie pytała ile mam dolarów… Wyleczyła mnie sposobami biednych ludzi, bez lekarza i bez antybiotyków. Leczyła (nakładem wielu starań i pracy!), żywiła (dobrze!) przez kilka dni na swój wyłączny koszt, nie patrząc, żem od niej była bogatsza. Owszem, później jej zapłaciłam, ale ona widziała we mnie nie źródło dolców, lecz człowieka w potrzebie (i tak się wzdragała przed przyjęciem zapłaty). Z marszu udzieliła wszechstronnej pomocy nie pytając czy na tę pomoc "zasługuję". Był człowiek w potrzebie i jego problem. Nie było różnicowania. Zostało mi we łbie tamto doświadczenie… I te dolary z których se samolociki mogłam porobić (taka zerowa była ich użyteczność w danym momencie).
Inna scenka z życia – Duża impreza kościelna daaaawno temu (tu też mniejsza o okoliczności, kto się ma domyślić, to się domyśli). Chórzyści-ochotnicy fasują przydziałowe serki topione (+ mleko + temu podobne drobiazgi) w charakterze obiadu(!). Zaproszeni oficjele (kilka godzin w zamkniętej strefie) są… głodni. Jeden z nich (nasz) poczuł się odpowiedzialny za jeszcze bardziej głodnych gości zagranicznych. Podszedł zapytać co i jak.
-No, wie pan, panie admirale, tutaj to jest na przydział dla chóru. My tu po kilkanaście godzin od kilku dni spędzamy i to jedyne co mamy do jedzenia. I też jesteśmy głodni a zostaniemy tu jeszcze jutro i pojutrze…
-… rozumiem.
– Ale weźmie pan ten serek, monsionore nie ma kubka, to niech sobie z kartonu mleka chlapnie. Ja się po nim napiję. Smacznego i nie ma sprawy.
Jedna, druga, kolejna osoba dołożyła coś ze swej (małej!) porcji. – Przepraszamy, że tak mało i takie to skromne, ale sami mamy tylko tyle a już zielonego, to nic nie widzielim chyba od tygodnia.
Pan admirał był dużo bogatszy od kupy studentek-chórzystek razem wziętych. Monsigniore to w ogóle był chyba jednym z tych ze starej włoskiej arystokracji (ręcznie szyte buty z gatunkowej jagnięcej skórki, osiemnastowieczne koronki, stare złoto, rubin o starym szlifie, zabytkowy krucyfiks). Świta "monsiniora" – mniej bogata z domu, ale też niezła. Ale w tamtym momencie byli po prostu zmęczonymi i głodnymi ludźmi. Nieważne, że za same tylko zabytkowe koronki kardynała można by przyzwoicie utrzymać rodzinę przez kilka miesięcy…
Inna sprawa, że pan admirał zrewanżował się przysyłając na drugi dzień ciężarówkę świeżutkich jabłek w prezencie "od wojska". Smakowały jak nie przymierzając hesperyjskie jakieś;), czy coś (dziękuję!). Było go stać na zakup trzech ton (coś koło tego?) świeżych owoców pierwszego gatunku i tylko on był w stanie załatwić ich przewóz do "strefy zero" i to "na cito". Zrewanżował się nam z nawiązką. Był "bogaty" i miał gest. Ale przecież nie o to wtedy chodziło…
Jeszcze lepszy "numer" zrobił monsigniore:) – nieśmiałym gestem pobłogosławił całe nasze zgromadzenie i nagle się okazało, że z tych deficytowych porcji jakoś dla wszystkich starcza – my nie byliśmy głodni i goście się najedli (przyjmując ze szczerą wdzięcznością nader skromne dary i jedząc je w radości i prostocie ducha). Cud rozmnożenia? Możliwe. Warunkiem takiego cudu jest jednak zwykły ludzki odruch dzielenia się, jakaś tam wspaniałomyślność… i jeszcze parę innych cech nie wymienionych jako cnoty kardynalne i z tego powodu katolicy je praktykują a "katoliki" nie (ot, różnica drobna…). – Kiedyś była dychotomia faryzeusze i uczniowie Tego Człowieka od Znaku sprzeciwu. Obecnie są wierzący, "wierzący niepraktykujący" i niewierzący praktykujący. – Są RÓŻNE wady, cechy i charyzmaty;). – Duch tchnie kędy chce a ja się z Nim nie spieram:). Pamiętam jedynie nasz tamtejszy cud rozmnożenia serka topionego:).
Potem się jeszcze dowiedziałam, że zasiedziały w dobrobycie kardynał "z dobrego domu" głęboko przeżył doświadczenie dzielenia się niedoborem… L’humanita… Beati… Benedicat vos… Benedicat? VOS?? – Kto kogo pobłogosławił i błogosławić powinien?! – jakoś w ten deseń medytował ponoć ten książę Kościoła:). Ale wychodził od nas radosny i pokrzepiony na duchu i ciele i tylko to się liczyło:).
Scenka czwarta (takoż autentyk): Razu jednego jednej babie w trudnej sytuacji zabrakło na ziemniaki (nic nie chciała więcej, aby ziemniaki z wody i z solą, by dziecku zapchać pusty brzuch) na ostani obiad przed wypłatą. Baba pracuje, utrzymuje się sama, sypia też sama (to ważne dla dalszego toku narracji – uciekła od męża socjopaty i żyje samotnie z dzieckiem, w dodatku chorym). Jakieś wydatki nagłe jej wypadły i jeszcze ją okradli, no i na ten ostatni obiad zabrakło. Ze wstydem poszła po prośbie po sąsiadach (znają sytuację, pewno pomoga, zresztą mogę im te ziemniaki odkupić, ale dopiero jutro. No i nic więcej nie chcę. Same ziemniaki starczą). Ktoś nie otwrorzył (w porządku – jego wola). Ktoś inny odmówił (w porządku – jego wola). Kogoś w domu nie było (normalne).
Ktoś zbluzgał, dodając potok nie majacych pokrycia w rzeczywistości pierdół (wsio w kontekście, jaka ona grzeszna, bo od męża uciekła!!! Wstyd, sromota, obraza boska i słuszna teraz kara za grzechy). Została już tylko prostytutka. Otwarła. MIAŁA akurat cztery ziemniaki i cebulę. To było WSZYSTKO co akurat miała. Dała spontanicznie. ("Obiad już jadłam, wieczorem idę na balety, potem mi zapłacą, to sobie odkupię, nie wygłupiaj się z oddawaniem, na zdrowie niech Wam idzie, żal m tylko że nie mam nic więcej, bo kto to widział same ziemniaki dziecku dawać.") – "Który z tych dwóch spełnił wolę Ojca?"
Inna sytuacja: w bogatej Japonii trzęsienie ziemi PLUS katastrofa nuklearna (tsunami już pomijam, bo po tym tylko śmierdzi i jest zagrożenie epidemiologiczne, czyli mały pikuś wobec skutków skażenia radioaktywnego). Jedni informują o rozmiarach klęski, inni próbują znaleźć rozwiązania dla pojawiających się problemów – każdy na swoim "poziomie kompetencji". Inni? Zostawmy makolntentów. Skupmy się na konkretach.
"Bogaty z domu" Japończyk MOŻE potrzebować wsparcia. Na prawdę. Bogactwo nie znaczy, że nie jest człowiekiem, że nie cierpi. Inna sprawa, że w przypadku wielu Japończyków to bogactwo jest tylko propagandą;). Jak u nas. – Dokładnie tak samo. Kto był w Japonii, albo ma kontakt z tym krajem wie o tym i może potwierdzić moje słowa. Także dot. tego, że "Rząd? Rąd mospanie kiep" (to nie ja, to pewien hrabia wymyślił).
Kto ma awersję do pomagania "bogatym" czy "bogatszym od siebie" niech weźmie pod uwagę inny mocno niemedialny fakt. Są otóż w Japonii chrześciajnie a nawet katolicy. Państwo pomoże w odbudowie zabytków, infrastruktury, dopomoże(?) rolnikom i rybakom, którzy utracili swe źródła utrzymania w zw. z katastrofą nuklearną ale kościoły to sprawa prywatna… (Mówiąc brutalnie: na odbudowę kościołów kasy NIE będzie.) A wierzącymi są tam ludzie przeciętni, nie bogacze. Dodatkowo ci przeciętni będą obarczeni kosztami odbudowy domów itp. Można zatem swoją pomoc skierować właśnie do nich. "Tubylcy" też im raczej nie pomogą… A cóż to komu przeszkadza, by w tej "bogatej" (znając realia życia tamtejszych ludzi uporczywie używam cudzysłowiu)Japonii stanął nowy kościół "na świadectwo im i poganom"?!
Media donoszą o niemowlętach karmionych radioaktywnym mlekiem matek. Albo o dzieciach (a cóż one winne?! I nie, nikt im nie pomoże, jakoś się na to nie zanosi), które zostały narażone na zwiększone ryzyko raka. Zwykli ludzie oferują zwykłą pomoc – dach nad głową i miskę żarcia (to wystarczy by oczyścić organizm z radionuklidów i w efekcie ocalić zdrowie). Japończycy preferują jarzyny (stąd "miska ryżu i marchewki"). Przyzwyczajeni są do ścisku i tłoku;) i maleńkich mieszkań. Na ofertę willi poczuliby się niezręcznie, mocno niezręcznie. (Nie dla wszystkich jasne, po co o tym truję, adresat powinien zakumać, chyba żeby znowu zaszło zjawisko o jakim z wdziękiem napisał raz Torin:).)
Owszem, jest na świecie dużo biedy. W Zimbabwe. Wśród Romów w Polsce. Wśród Polaków w Polsce. Wsród Polaków za granicą. "Człowiek nie słoneczko, wszystkich nie ogrzeje" mawiała moja prababcia kierując swoją (ubogą) pomoc do AKTUALNIE poszkodowanych/najbardziej potrzebujących doraźnej pomocy (dla przetrwania). – Każdy pomaga jak mu serce dyktuje i wara innym od tych wyborów. Kazdy ma swój charyzmat. Swój sposób na pomoc. Liczy się wyjście do potrzebującego.
Inna sprawa, że ja osobiście wolę pomóc np. zaradnemu Węgrowi czy pracowitemu Japończykowi niż ochlaptusowi notorycznie pijanemu (tylko dlatego, że to Polak i z biednejszego kraju!). Jest bowiem kwestia celowości pomocy, marnowania jej środków lub skutecznego ich wydatkowania. Ale to już odrębne zagadnienia. W kazdym razie patriotyzm nie ma tu akurat nic do rzeczy.
Tak to w sytuacji nagłego kryzysu ktoś próbuje coś robić, zaradzić, pomóc (względny niedostatek nie jest ku temu przeszkodą), ktoś umoralnia i gromi, w dodatku sposobem "nie halo". "Który z tych dwóch spełnił wolę Ojca?" Aaaa, tak tylko pytam.
O hipokryzji nic (więcej) nie będzie, bo mnie to brzydzi. Zresztą przeciętny Ekranowicz ma oczy w głowie i zjawiska otaczającego świata da rady postrzegać samodzielnie. Kto nie da rady, niech nie czyta;).
Zaznaczam, że nie jest moją intencją pouczanie, umoralnianie, przekonywanie, czy broń Boziu ubliżanie. Jedno co usiłowałam to przedstawić różne postawy wobec potrzebujących. – Przeczytaj i idź dalej. Nie oczekuję tu dyskusji.
Zwyczajnie. Po ziemi:). Na prosty chlopski rozum baby:). [Grafika pochodzi z galerii obrazów Aleksandra Horopa www.horopgaleria.bloog.pl (za zgoda Autora)]