Hiobowskich zmroziła wiadomość podana w wieczornych wiadomościach. Otóż w lesie, koło maleńkiej miejscowości Kocioszczyny, miała miejsce katastrofa kolejowa.
Hiobowskich zmroziła wiadomość podana w wieczornych wiadomościach. Otóż w lesie, koło maleńkiej miejscowości Kocioszczyny, miała miejsce katastrofa kolejowa.
– Do zdarzenia doszło o dwudziestej pierwszej pięćdziesiąt siedem – oznajmił z przejęciem spiker dziennika. I tak tą informację podawano przez cały wieczór. Co więcej, podawano też, że zderzyły się trzy pociągi: towarowy, osobowy i pospieszny. I to czołowo.
– Jak trzy pociągi mogą się zderzyć czołowo? – dziwił się tata Łukaszka.
– Czy ktoś zginął? – denerwowała się babcia.
– A teraz nadajemy materiał z akcji ratunkowej! – zaanonsował spiker.
Akcja ratunkowa wyglądała o tyle dziwnie, że jej w zasadzie nie było. Nie było żadnych karetek, żadnych lekarzy. Po leśnym pobojowisku kręcili się strażacy niedbale ćmiący papierosy.
– Dlaczego nikogo nie ratujecie? – emocjonował się jakiś reporter.
– A po co? – wzruszył ramionami jakiś strażak. – Wszyscy zginęli!
– A skąd pan o tym wie?
– Stąd, że nikt się nie uratował!
Na miejsce ściągnęły tak zwane czynniki oficjalne. Paru ważnych polityków przyjechało do dymiącego jeszcze katastrofą lasu i po obejrzeniu szczątków oznajmiło, że państwo polskie zdało egzamin.
Następnego dnia gruchnęła sensacja: w szczątkach rozbitych składów doliczono się tylko dwóch elektrowozów! A było to tak: śledztwo przejęła spółka PKP Katastrofy i od razu ogrodziła teren zabraniając komukolwiek wstępu. Ale do internetu wyciekł filmik zrobiony przez jakiegoś przerażonego grzybiarza. Chodził on wzdłuż torowiska i mamrocząc coś do siebie trząsł niemiłosiernie kadrem. Natychmiast ruszyły blogerskie analizy. Na filmie doliczono się bowiem wśród zmasakrowanych szczątków tylko dwóch elektrowozów!
– Siła uderzenia była tak wielka, że trzeci elektrowóz rozpyliło! – dowodzili zwolennicy teorii oficjalnej. Ale wkrótce okazało się, że jednak naprawdę zderzyły się tylko dwa pociągi.
– Widzicie! – ucieszyła się część blogerów. – Film grzybiarza był prawdziwy!
– Co robi w lesie grzybiarz w marcu? – pytała inna część blogerów.
– Od zawsze mówiliśmy, że w katastrofie brały udział tylko dwa pociągi! – oświadczyły zgodnym chórem media. – Co więcej, zawsze też twierdziliśmy, że do katastrofy doszło o dwudziestej pięćdziesiąt siedem! Cóż jednak mogło być przyczyną tej katastrofy?
Zaczęły się mnożyć przyczyny. "Wiodący Tytuł Prasowy" uparcie donosił, że jeden z pasażerów jednego pociągu wywierał nacisk na maszynistę, aby ten jechał naprzód pomimo czerwonego światła na semaforze. W Najlepszej Telewizji podano, że anonimowy świadek idący wzdłuż torów widział, jak maszynista jednego z pociągów spożywa w kabinie alkohol. Zapis ostatnich słów z czarnych skrzynek w drugim elektrowozie brzmiał: "tak maszyniszczą debeściaki". Ruszyły prace nad wyjaśnieniem przyczyn tej katastrofy, śledztwo prowadziła spółka PKP Katastrofy.
– Mają racje, to były ich pociągi – przyznał minister od kolei na konferencji prasowej.
– Ale chyba nie spółki PKP Katastrofy, prawda? – spytał jakiś dziennikarz radiowy, i więcej nikt go już w tym radio nie widział.
– Ostro współpracujemy z komisją PKP Katastrofy! – chwaliła się inna pani minister. – Ziemię wokół katastrofy przekopano na metr głęboko! I przesiano!
O dziwo parę dni później gazeta "To, Co Jest" zamieściła wielki fotoreportaż z miejsca katastrofy. Okazało się, że nikt niczego nie przekopywał, bo szczątki ofiar nadal leżą na wierzchu. Gazetę poinformowali krewni ofiar, który jeździli na te odległe pustkowie, aby na miejscu katastrofy zapalić znicze. Aż pewnego razu z lasu wynurzyła się liczna grupa młodych ludzi. Byli to młodzi, którzy skrzyknęli się na Fejsbuku i specjalnie tu przyjechali, aby zaprotestować, przeciwko zawłaszczeniu przestrzeni publicznej w środku pustego lasu przez rodziny ofiar.
– Dość tego epatowania martyrologią!!! – krzyczeli młodzi z Fejsbuka. – Od tego kredyty się nie spłacą!
Po czym zadeptali znicze, te które jeszcze się paliły oblali moczem i przegonili rodzin ofiar pohukując na nie spod krzyża zrobionego z puszek po piwie.
– Tak dalej być nie może! – zareagowała policja i wystawiła mandaty rodzinom ofiar, bo mogły zniczami podpalić las.
Dochodzenie w sprawie katastrofy powoli dobiegało końca. Rodziny otrzymały zwłoki swoich najbliższych. Na szczęście w papierach napisano w miarę dokładnie co w każdej trumnie jest. I tak dzięki temu rodzina studentki, która otrzymała trumnę ze zwłokami siedemdziesięcioletniego mężczyzny mogła drogą wymiany z innymi rodzinami otrzymać trumnę z kimś, kto w przybliżeniu mógł być ich krewną. Bo trumny były zalutowane i nie wolno ich było po żadnym pozorem otwierać. Jako przyczynę śmierci wszystkim wpisano to samo: zgon.
Nie ogłoszono żałoby narodowej.
– Ciągle mamy się smucić? – spytał radośnie prezydent. – Przecież zginęło kilkadziesiąt osób tylko! A kilkadziesiąt milionów żyje! Gdybyśmy z powodu każdej katastrofy mieli mieć żałobę, to musiałaby trwać ona cały rok!
Rodziny ofiar domagały się rzetelnego śledztwa.
– Przecież śledztwo trwa – tłumaczył przedstawiciel Polski akredytowany przy spółce PKP Katastrofy, który sam się akredytował.
– Niszczone są dowody! – krzyczały rodziny.
– Jakie tam dowody… – wzruszał ramionami akredytowany. – Przecież już wszystko wiemy o tej katastrofie! Co tu jest niejasnego? Się zderzyło, to się zmiażdżyło!
W telewizji najrozmaitsi eksperci dowodzili prawdziwości miażdżenia blach, nacisków psychicznych oraz alkoholizmu maszynistów. PKP Katastrofy zezłomowała oba składy. Wycięto wszystkie semafory i całą infrastrukturę techniczną. Tory rozebrano, teren zaorano.
Wreszcie opublikowano raport, na który czekała cała Polska. Prawda była arcyboleśnie prosta. Katastrofa nastąpiła z powodu… zderzenia pociągów.
Poznaniak. Inzynier. Kontakt: brixen@o2.pl lub Facebook. Tom drugi bloga na papierze http://lena.home.pl/lena/brixen2.html UWAGA! Podczas czytania nie nalezy jesc i pic!