Kaset nie rozbroją
19/12/2011
438 Wyświetlenia
0 Komentarze
13 minut czytania
Zawiodły genewskie rokowania w sprawie zakazu stosowania bomb pakietowych i pocisków kasetowych. Znów wygrały pieniądze, przegrają nieostrożne dzieci.
Tam, gdzie mówią pieniądze i czają się lęki, bardzo trudno rozmawia się o rozbrojeniu. Właściwie coraz trudniej. Wysiłki na rzecz traktatu o zakazie produkcji materiałów rozszczepialnych od wielu lat utkwiły w miejscu wskutek sprzeciwu Pakistanu. Ostatnio, 25 listopada w Genewie załamały się czteroletnie rokowania mające położyć kres, lub choćby ograniczyć produkcję bomb kasetowych i pocisków pakietowych najczęściej nazywanych z angielska cluster weapons, CBU. Są one od początku ważnym celem apostołów rozbrojenia ze względu na sposób działania, który razi wszystko, co żyje bez różnicy i to nie tylko podczas pierwszej i drugiej ich eksplozji. Bomb takich lub pocisków używa się zasadniczo jako broni przeciwpiechotnej dla „wymiatania npla z pola walki”. Kiedy taki pocisk rozerwie się nad celem, rozrzuca mnóstwo małych, wtórnych bombek na powierzchni wielkości piłkarskiego boiska i każda z nich wybucha zaraz potem rażąc gęsto odłamkami dookoła. Sięgają wszędzie i trudno się przed nimi ukryć. Po takim ostrzale w polu nawet pojedynczego rażenia praktycznie nie zostaje żaden cały żołnierz ani żywe stworzenie, są tylko zabici i ranni. Problem jednak również w tym, że nie wszystkie takie wtórne bombki wybuchają od razu. Nieraz i 15-20% z nich, zwłaszcza starych, topornych modeli o zawodnych zapalnikach, pozostaje i zalega potem w ziemi przez dziesiątki lat, rdzewieje i wybucha w chwili, gdy przypadkowo znajdą je dzieci albo inni zbieracze. Ich też wtedy „wymiata z pola walki”. Bron ta pojawiła się już podczas II wojny światowej i od tego czasu w ponad 50 krajach świata zgromadzono znaczne jej zapasy. Ocenia się że przez ostatnie 40 lat od niewybuchów tylko z tej kategorii na całym świecie zginęło lub zostało okaleczonych ok. 100.000 cywilów. Mimo moralnego potępienia żaden z czołowych producentów ani tym bardziej użytkowników tej broni nie pozwolił jak dotąd na żadne jej prawne ograniczenie.
Od wielu lat oenzetowska Konwencja o Szczególnych Rodzajach Broni Konwencjonalnej (Convention on Certain Conventional Weapons, CCW) z 1980 roku usiłuje specjalnym protokołem wprowadzić CBU na listę szczególnie odrażających i nieludzkich rodzajów broni, które już zwalcza, takich jak miny przeciwpiechotne, lasery tnące oczy, napalm i przylepne środki zapalające, itp. Wydawało się ze punkt zwrotny nastąpił w roku 2006 w związku z masowym użyciem tej broni przez Izrael w południowym Libanie i celowym zużyciu starych zapasów zawodnych pocisków po to, aby w praktyce zaminować ten obszar dla użytku partyzantów. Ocenia się, że ostrzał pociskami kasetowymi przeprowadzony przez Izrael przez ostatnie 72 godziny walk latem 2006 już po wynegocjowaniu zawieszenia broni pozostawił w południowym Libanie przynajmniej milion niewybuchłych bomb. Jan Egelund, ówczesny sekretarz ONZ ds. pomocy humanitarnej, określił te działania jako „szokujące i kompletnie niemoralne”. Agencje ONZ oceniają, że do maja 2007 zginęło tam od takich zaległych a wcześniej niewybuchłych bomb co najmniej 203 cywilów, przeważnie kobiet i dzieci. Nawet USA musiały w tych warunkach powołać specjalną komisję, a rzecznik Departamentu Stanu USA Sean McCormack stwierdził, że „there may likely could have been some violations” (możliwe że być może mogły mieć miejsce jakieś naruszenia), co jak na służalczą postawę Stanów Zjednoczonych wobec Izraela, jest i tak stwierdzeniem niesłychanie radykalnym. O tym, że Izrael także wcześniej nadużywał tej broni (o co był oskarżany) świadczy fakt, że Reagan dwukrotnie zawieszał jej eksport do Izraela w 1982 i 1988 roku, podczas wcześniejszych najazdów na Liban. Izrael jednak wciąż wzrusza ramionami i cynicznie przywołuje tu zakwalifikowanie swego głównego przeciwnika na tamtym terenie – szyickiej milicji Hezbollah, jako organizacji terrorystycznej , umieszczonej na liście ONZ.
Jak zwykle gdy chodzi o potępienie Izraela sprawa szybko ugrzęzła w jałowych utarczkach słownych i proces tym bardziej uległ spowolnieniu. Frustracja wokół tej sprawy doprowadziła do tego, że przy wsparciu międzynarodowych organizacji humanitarnych inicjatywę osobnych rokowań (poza CCW) podjęła grupa państw (Norwegia, Szwecja, Austria, Irlandia, Meksyk, Watykan i Nowa Zelandia) i w roku 2008 w Oslo doszło do podpisania dobrowolnej konwencji 94 państw, w tym większości członków NATO, o zakazie produkcji, stosowania, magazynowania i przekazywania broni CBU wszelkiego typu. Do dziś liczba państw-sygnatariuszy tzw. Deklaracji z Oslo wzrosła do 109.
Konwencja taka nie nakłada jednak żadnych sankcji ani nie wymaga kontroli, a politycy podpisują niekiedy takie akty, bo to ładnie wygląda, a nie wiąże rąk, często dla mydlenia oczu opinii publicznej, która nie odróżnia mocy różnych międzynarodowych instrumentów prawnych. Niemniej, nawet i to przydało wigoru wiążącym rozmowom w ONZ. Pojawiły się pewne formalne ustępstwa nawet ze strony USA, które są głównym producentem i promotorem tej broni na świecie. Jednym jest ogółny szlaban na broń wyprodukowaną przed rokiem 1980, kiedy technologia była jeszcze toporna, co pozostawiało szczególnie wiele małych niewybuchów w polu rażenia. Drugim jest poparcie przez duże kraje (USA, Rosja, Chiny) projektu inwentaryzacji zapasów tej broni na świecie. To by obejmowało także kraje, które i tak nigdy nie podpiszą Deklaracji z Oslo, czyli ujawniło ponad 85% światowych zapasów i mogłoby doprowadzić do kontrolowanego zniszczenia większej ilości tej broni. W tekście tej propozycji Waszyngton umieścił nawet obietnicę, że w przyszłości można by wprowadzić bardziej restrykcyjne standardy. Ponadto Stany Zjednoczone, które mają największe światowe zapasy tych pocisków, szacowane na 5,5 mln sztuk (co oznacza setki milionów wtórnych bombek), przyjęły standard technologiczny zobowiązując swoich producentów do takiej jakości, aby odsetek niewybuchów zmniejszyć do poniżej 1%.
Oczywiście, takie postawienie sprawy nie może zadowalać zwolenników zakazu broni CBU. Międzynarodowe stowarzyszenie pozarządowych organizacji na rzecz tego rozbrojenia, nazwane CMC (Cluster Munition Convention) oraz ponad 50 mniejszych państw wypowiedziało się przeciwko amerykańskiemu projektowi, a Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża wręcz oświadczył, że konwencja w takiej postaci, gdyby ją przyjęto, byłaby zachętą do rozwoju nowej generacji bomb kasetowych w majestacie przyzwolenia ONZ. Podkreślił, że celem jest całkowity zakaz taki jak przyjęty w Oslo, tylko objęty kontrolą i obwarowaną sankcjami ONZ. Odejście od tego celu byłoby bardzo niedobrym precedensem. Ponieważ decyzje w CCW podejmowane są na zasadzie konsensusu, veto grupy z Oslo w zasadzie uwaliło amerykański projekt „mniejszego zła”.
Duże kraje są z tego sprzeciwu wyraźnie niezadowolone. Amerykański orzeł zakwilił, że jest nim „deeply disappointed”. Rosyjski niedźwiedź zamruczał, że u przeciwników projektu „pozycja cziotko nieracjonalnaja”. Chiński tygrys dodał nawet, że będą oni pośrednio odpowiedzialni za przyszłe cywilne ofiary takiej broni. Ale nawet wśród krajów, które formalnie stoją po stronie Deklaracji z Oslo i zwolenników radykalnego rozbrojenia choćby tylko w tym zakresie, z pewnością są i takie, którym po cichu odpowiada ówże klincz w sprawie CBU oraz to, że mogą nadal taką broń mieć i produkować. Z pewnością niektóre z nich weszły do klubu przeciwników CBU na użytek własnej opinii publicznej, ale wiedząc z góry, że z zakazu i tak będą nici. Polityka międzynarodowa jest pełna takiej hipokryzji.
Fiasko rokowań o zakazie CBU odzwierciedla jednak słabnącą pozycję formalną wielkich państw i możliwość narzucania przez nie swej woli mniejszym, przynajmniej w ONZ. Ujawniło ono także rosnącą trudność techniczną takich drażliwych rokowań z uwagi na coraz większą możliwość ich kontroli przez opinię publiczną. Zdumieni delegaci zauważali, że ich wypowiedzi były upowszechniane na świat i komentowane poprzez Twitter jeszcze zanim skończyli przemawiać. Niektórzy ostrzegają, że tak daleko posunięta jawność i przejrzystość ogranicza pole dyplomatycznego manewru. A w przypadkach, gdy „lepsze jest wrogiem dobrego” brak manewru może przynieść dużą szkodę.
Fiasko genewskich rokowań w sprawie zakazu CBU oznacza, że w przewidywalnej przyszłości nie będzie do nich powrotu ani nie da się włączyć tej kategorii broni do CCW. W praktyce oznacza to wiele dalszych pogrzebów dzieci, wiele urwanych rąk i nóg, wypalonych oczu, zmasakrowanych ciał… Sam spór podświadomie odzwierciedla zresztą filozofię przyszłych i spodziewanych działań wojskowych. Wielcy i silni stawiają w nim na swą przewagę techniczną i potrzebują broni, która pozwoli im kontrolować „bunty tłumu” oraz liczebną przewagę zdesperowanych, ale zawsze słabiej uzbrojonych przeciwników. Takich jak ty i ja.
Bogusław Jeznach