Idź z dzieckiem na spacer, w ręku miej kartę zbliżeniową i postaraj się kupić soczek. Ja tak zrobiłam i …. moje odczucia dalekie były od tych, pokazywanych w reklamie.
Do napisania kilku słów na ten temat skłoniło mnie samo życie. Być może żyłabym nadal w błogiej nieświadomości, gdyby nie przypadek. A właściwie … zwykłe pragnienie. Otóż, któregoś pięknego kwietniowego popołudnia wybrałam się z dzieckiem na spacer. Miało być krótko i w pobliżu domu, a było długo i od domu daleko. I właśnie w tym momencie, gdy rodzinne siedlisko za horyzontem, w pobliżu żadnej znajomej twarzy, a portfel i choćby złotóweczka równie daleko jak dom – moje dziecko zapragnęło pić. I nie była to prośba, tylko wrzask i błagalne szeptanie… pić. Coby nie wyjść na wyrodną matkę przetrząsnęłam wszystkie kieszenie w nadziei na znalezienie jakiegoś maleńkiego klepaczka. Nic! Ale hurra – znalazłam kartę! Jakim cudem ostała się w jednej z przepastnych kieszeni nie wiem, a raczej nie pamiętam. Niestety, bardzo często zastaję u siebie taki stan umysłu! Nie raz już portfel odnalazłam w zamrażalniku, a klucze od samochodu w szufladzie ze sztućcami. W każdym udałam zaskoczenie i pomyślałam optymistycznie, że jesteśmy uratowani. W końcu po raz pierwszy miałam okazję przeprowadzić transakcję za pomocą karty bezstykowej.
W pierwszym napotkanym sklepie pani ekspedientka wzięła mnie za oszustkę twierdząc że pewnie chcę coś zakombinować pytając czy mogę zapłacić kartą zbliżeniową. W drugim o czymś takim w ogóle nie słyszeli, w trzecim, tak jak w dwóch poprzednich nie mieli czytnika, w czwartym wzruszyli ramionami ( czytaj – wariatka czy co?). Innych sklepów po drodze nie było, więc nie musiałam robić z siebie kretynki. I takim oto sposobem i z dzieckiem ciągnącym jęzor po ziemi udało mi się dotrzeć do ciotki. Była w domu! Ufff… dała soczek! Ufff… A ja – mogę śmiało powiedzieć, że w myślach wysłałam do mojego banku wysłałam wszystkie przekleństwa jakie znałam. Oj, dużo tego było… Ale wracając do meritum, czyli do karty bezstykowej – poczytałam coś niecoś na ten temat i okazało się, że takie usługi oferuje kilkanaście banków, kilka milionów Polaków takie karty posiada. No i najważniejsze mają ułatwiać życie i oszczędzić czas. Jakim cudem mnie utrudniły? A może miałam pecha znaleźć się w miejscu, gdzie nikt o kartach nie słyszał? Taki Trójkąt Bermudzki bankowości polskiej.
Wgłębiając się dalej w szczegóły wyczytałam, że choć karty zbliżeniowe umożliwiające dokonywanie małych transakcji do 50 zł (a transakcja nie musi być potwierdzana PIN-em), zostały po raz pierwszy w Polsce wprowadzone w 2007 roku, to niewiele osób o nich słyszało. A przynajmniej do czasu pojawienia się reklam. Wówczas niemal wszyscy o tym usłyszeli, ale i tak nie używali. Chyba Polscy mają nosa do tego typu nowości. A, dosłownie kilkanaście godzin temu, wpadł mi w oko materiał, z którego wynika, że największą przeszkodą w używaniu kart są wysokie prowizje (nawet do 20 procent) i mała liczba sieci akceptantów. Dalej zaś czytam, że banki nadal uważają tę usługę za przyszłościową, wciąż ją lansują i tylko czekają na olbrzymi boom! Na dodatek Polska jest pierwszym krajem Europy Środkowej, w którym banki wprowadziły karty umożliwiające dokonywanie płatności poprzez ich zbliżenie do czytników.
Dopóki jednak nie znikną dwa elementy, które hamują rozwój tej usługi – czyli wysoka prowizja i brak sklepów z czytnikami, banki mogą pomarzyć o wyśnionym boomie. Szkoda, bo pomysł z zasady dobry, ale możliwość wykonania słabiutka.
swiat pedzi gdzies z wywieszonym jezykiem, ale czy w dobrym kierunku? Lepiej sprawdz. Masz przeciez swój jezyk. Bogaty smak zycia podpowie ci, dlaczego warto sie zatrzymac i spojrzec na wszystko z dystansu.