Jak tresowałem rybę.
Wynajmowałem kiedyś pokój w domku jednorodzinnym. Wchodzę do łazienki, a tu wanna zajęta. Przez karpia. Żywego. Niezadowolony skorzystałem z prysznica.
Jako, że czas był przedświąteczny to i tematy w gazetach były takowe. Gdzieś wyczytałem, że karp to jedna z najinteligentniejszych ryb. Postanowiłem informację zweryfikować. Osobiście. Podszedłem do wanny i zamieszałem ręką wodę. Karp uciekł w popłochu. Tyle, że niezbyt daleko. Bo nie miał gdzie. Dalej merdałem w wodzie. Po jakimś czasie karp się do tego merdania jakby przyzwyczaił. W każdym bądź razie tak się już nie rzucał jak na początku. Ciągle merdałem. Karp podpłynął bliżej jak gdyby zaciekawiony. Powoli go przyzwyczajałem. Do siebie. Zgasiłem światło w łazience. Wyszedłem. Kiedy wróciłem następnym razem karp był jeszcze mniej wystraszony. Po jakimś czasie doszedłem do tego, że się zaczął zachowywać jakby był nawet zadowolony: okrążał wkoło moją dłoń zanurzoną w wodzie przebierając płetwami niczym pies ogonkiem. Pomyślałem: każdy widzi to co chce zobaczyć.
Po paru dniach opowiedziałem o wszystkim gospodarzom. Gospodyni ucięła krótko: bzdura. Gospodarz też nie bardzo wierzył w tresowaną rybkę, ale dał się namówić na dalszą część eksperymentu: wchodziliśmy do łazienki na przemian raz ja raz on. Wynik za każdym razem był ten sam. Gdy wchodziłem ja karp podpływał do brzegu wanny i nic nie się nie bał. Z kolei jak wchodził gospodarz i się zbliżał to mało rybka nie wyskoczyła z przerażenia z wanny. Eksperyment powtarzaliśmy wielokrotnie. Z tym samym skutkiem. Nawet gospodyni się w końcu zaciekawiła. Gdy minęła pierwsza fala ekscytacji naszła nas refleksja: co dalej? Gospodyni wyraziła to dobitniej odzywając się do męża w te słowa:
– Jak jesteś taki mądry, to teraz ty będziesz ją czy tam jego zabijał.
Bo do tej pory to gospodyni uśmiercała drobne domowe i jadalne stworzenia. Gospodarz twierdził, że jest na to za delikatny. Lubił alkohol i ciągle chodził narąbany, ale serce miał wrażliwe. Zbliżała się wigilia, a karp żył. Gospodyni chodziła po całym domu wściekła i robiła przygotowania do świąt i mruczała ze złością pod nosem, wszystko wyładowując na mężu:
– Taki stary, a głupi. Powinien jeszcze karpiowi dać imię i adoptować.
Zanosiło się na wigilię bez karpia. Dopóki nie odwiedził nas sąsiad. Ten wysłuchał historii lecz nie miał takich moralnych dylematów: wziął karpia pod pachę i pomaszerował do swojego domu. Wrócił z gotowym na wigilijny stół. I tak gospodyni była wściekła. A przy stole zamiast świątecznego panował nastrój stypy. Nie muszę chyba pisać, że karpia nikt nawet nie skosztował. Od tej pory wszystkie moje wigilie muszą się obejść bez tego jakże polskiego rarytasu.
P.S.
Kuzyn miał dwa stawy z rybami. Karpiami. Nie raz przyjeżdżaliśmy do niego ze szwagrem połowić. Kuzyn dawał nam wędki ale sam z nami nie szedł. Raz go spytał dlaczego. Tylko się uśmiechnął i skinął na nas ręką byśmy za nim poszli. Podszedł do pierwszego stawu i włożył dłoń do wody. Zaraz podpłynęła do niego cała masa ryb. Nie potrzebował wędki by móc je łowić.