Mamy do czynienia z seryjnym samobójcą, seryjnymi zderzeniami z tirami i podobnymi niecywilizowanymi metodami utrwalania władzy, tymczasem ci co to robią, najmują dziennikarzy by potępić karę śmierci i mieszając tym w głowach,
bo jak to, tu znikają ludzie, a tu niby nie ma KŚ. Pierwsze pytanie zadane mi przez psychologa w więzieniu dotyczyło kary śmierci-za czy przeciw. Widać dla władzy to ważne. 70% społeczenstwa jest za karą śmierci.
Kara śmierci
Wbrew wielkim wysiłkom dziennikarzy, bardzo często czasopisma – z powodów sobie tylko znanych – nie reprezentują prawdziwej opinii publicznej.
Problem kary śmierci jest jednym z tych przypadków, w których rozbieżność między obywatelami a środkami masowego przekazu wydaje się najgłębsza. Te ostatnie, niemal bez wyjątku, ze zgorszeniem odrzucają zwykłą możliwość debatowania nad kwestią uważaną za anachroniczną i barbarzyńską, nawet nie zasługującą na uwagę.
W czasopismach, w których miałem okazję pracować, widziałem, z jaką odrazą wrzucano do kosza listy czytelników, poruszających ten temat. A przecież wszystkie sondaże wskazują na to, że gdyby przeprowadzić referendum ludowe, bez cienia wątpliwości, zwyciężyliby zwolennicy przywrócenia plutonu egzekucyjnego lub kata, przynajmniej za najbardziej odrażające zbrodnie.
Roczne sprawozdanie Amnesty International dostarcza nam konkretnego dowodu, a mianowicie że kara śmierci istnieje w kodeksach karnych 99 państw (80% egzekucji ma miejsce w krajach, które uważają się za wzór postępowania, jak Stany Zjednoczone, Związek Radziecki lub Chiny) i nie notuje się tam poważniejszych ruchów, zmierzających do jej zniesienia. W niemal trzydziestu stanach USA, w których zachowano karę śmierci, wola ludu sprzeciwiła się wszelkim próbom jej zniesienia. Co więcej, w niektórych przypadkach sami mieszkańcy postarali się o jej przywrócenie.
Postawy niektórych głośnych przywódców demokratycznych, polityków i dziennikarzy znane są z selektywności stosowanych kryteriów: dla nich większość opinii i głosów stanowi „szlachetną manifestację wolności ludu” tylko wówczas, kiedy współbrzmi z ich własną orientacją, natomiast kiedy większość jest przeciwna ich przekonaniom i planom, staje się „godnym pogardy głosem reakcji”.
W rzeczywistości zaś od najdalszej starożytności, dopóki jakiś osiemnastowieczny intelektualista z Zachodniej Europy nie zaczął manifestować swoich wątpliwości, kara śmierci była spokojnie akceptowana we wszystkich kulturach wszystkich społeczeństw na świecie.
Nie jest prawdą, jakoby osobliwa postać, zwana Cesare Beccaria, prosiła o zniesienie tej kary. W rozdziale dwudziestym ósmym Dei delitti e delle pene86 pisze: „Śmierć obywatela można uznać za konieczną jedynie w dwóch przypadkach…” Przede wszystkim Beccaria odrzuca tortury, a następnie to, co nazywa „łatwą” śmiercią, w takiej formie, w jakiej ją stosowano w jego czasach, ale nie chce jej kategorycznego zniesienia ani też nie uważa jej za niedozwoloną; nawet w niektórych przypadkach uważa ją za „konieczną”. Z drugiej jednak strony alternatywną wersją proponowaną przez Beccarię, mającą na celu wywołanie jak największego lęku, miało być, jak on sam to określa, „wieczne niewolnictwo”. Czyli coś, co nie wydaje się korzystne ani dla społeczeństwa, ani dla skazańca.
Fałszywe jest także utrzymywanie opinii, że za karą śmierci byłaby „prawica”, zaś za jej zniesieniem – „lewica”. Istnieją w tym względzie pewne paradoksy, jak choćby ten, że Ludwik XVI zniósł karę śmierci na kilka lat przed Rewolucją Francuską, a ta z kolei przywróciła ją z inicjatywy „lewicy” jakobińskiej, używając jej tak często, że w świadomości ludzi gilotyna i Rewolucja stały się synonimami.
Owi „progresiści” całkiem otwarcie poprosili doktora Guillotina o udoskonalenie swojej maszyny tak, aby z wyrobu rzemieślniczego mogła się stać produktem przemysłowym. W ten sposób powstał mrożący krew w żyłach instrument zdolny obcinać sześćdziesiąt głów równocześnie.
Jakby dla wprowadzenia większego zamieszania wśród tercermundystów, którzy korzenie wszelkiego zła upatrują w białym człowieku, tak szybko jak tylko kraje afrykańskie i azjatyckie uzyskały niepodległość, wprowadziły karę śmierci – czasem wykonywaną miejscowymi „tradycyjnymi” sposobami, takimi jak wbijanie na pal, wieszanie, zanurzanie we wrzątku, powolne duszenie itp. – nawet w tych krajach, w których Europejczycy ją znieśli, respektując prawo swojej ojczyzny-matki.
Czy zatem kraje „realnego socjalizmu”, kraje, w których rządzili marksiści i w których w najbardziej gorliwy sposób wykonywano karę śmierci, były krajami pierwszego, drugiego czy trzeciego świata? Nie mamy tutaj na myśli odległych czasów stalinizmu: w pierwszych pięciu latach pierestrojki Gorbaczowa, sowieckie trybunały skazały na śmierć ponad dwa tysiące osób, oskarżonych o pospolite przestępstwa.
W związku z legislacją cywilną, problem staje się delikatny dla człowieka patrzącego na karę śmierci z religijnego punktu widzenia. Kościół katolicki, podobnie jak prawosławny i protestancki (wyjąwszy niektóre małe, heretyckie sekty od nich pochodzące), nigdy nie zaprzeczył, że prawna władza ma moc karania śmiercią. Propozycja papieża Innocentego III, potwierdzona na Soborze Laterańskim IV w 1215 roku, według której władza świecka „może bez grzechu nakładać karę śmierci zawsze wtedy, kiedy motywem działania jest sprawiedliwość, a nie gniew czy zemsta, działając roztropnie i bez próby dyskryminacji”, stanowi przedmiot de fide88. Ta deklaracja dogmatyczna potwierdza całą wcześniejszą tradycję Kościoła i określa jego postępowanie na przyszłość. Co więcej, do dziś nie została zmodyfikowana żadnym innym uroczystym orzeczeniem Magisterium Kościoła.
Kościół nigdy nie chciał sam wykonywać wyroków śmierci, i to nie tylko w Państwie Kościelnym jako instytucji politycznej, gdzie dobrze znany był zwyczaj przekazywania uporczywych heretyków w ręce „władzy świeckiej”. Kościoły wyrosłe z reformacji postępowały bardziej bezpośrednio i zazwyczaj same wykonywały wydawane przez siebie wyroki śmierci, bez przekazywania skazańca władzy świeckiej w celu wykonania egzekucji. Co więcej, jeśli dla Kościoła katolickiego kat był złem koniecznym, w hierarchii represyjnego „Miasta Chrześcijańskiego” utworzonego w Genewie przez Kalwina, kat był osobistością wysokiej rangi, człowiekiem szanowanym, który nosił tytuł „Sługi Świętej Ewangelii”. I nie brakowało mu pracy: zaledwie w latach 1542-1546 Kalwin skazał na śmierć czterdzieści osób wyłącznie z powodów religijnych.
Ostatnio jednak, jak wiemy, coraz częściej inaczej ocenia się karę śmierci. Mimo iż w sensie dogmatycznym nic się nie zmieniło, to jednak nie tylko teolodzy, ale całe konferencje episkopatów poszły tak daleko, że każdy rodzaj kary śmierci zaczęto uważać za „przeciwny duchowi chrześcijańskiemu” lub „niezgodny z Ewangelią”. Jak zwykle nie brak wierzących wyróżniających się gorliwością; stoją oni niejako ponad tymi polemikami: jedni z nich krytykują „barbarzyński obskurantyzm”, drudzy zarzucają Kościołowi „brak wierności Chrystusowi”, albowiem tenże Kościół przez dwa tysiące lat nigdy nie uznawał kary śmierci za bezprawną.
To jedna z uprzywilejowanych sytuacji w „strategii wyrzutów sumienia”, o której już wspominaliśmy, pobudzanej przez antychrześcijańską propagandę, liczącą na pomoc entuzjastów ze świata „dojrzałych i wykształconych” katolików. Sprawa jest rzeczywiście bardzo poważna, bo jeśli jakakolwiek egzekucja jest bezprawnie zalegalizowanym morderstwem (jak to dziś deklarują niektórzy teolodzy, a także biskupi), to Kościół przez wiele wieków miałby udział w tym procederze. A więc wszyscy, którzy poświęcali się niesieniu duchowej pociechy skazanym, jak np. św. Józef Cafasso, byliby jedynie obłudnymi obrońcami niesprawiedliwej przemocy. Co więcej, także księgi Starego i Nowego Testamentu, które zalecają albo przynajmniej nie zabraniają kary śmierci, zostałyby „zaciągnięte na ławę oskarżonych”. Jeśli w tej kwestii rzeczywiście pomyliliśmy się, odpowiedzialny za pomyłki byłby autorytet Kościoła i Pisma Świętego. Trzeba więc przyjrzeć się temu bliżej.
cdn.
Skąd ten artykuł? Poszukajcie sobie.
Iza Rostworowska. Crux sancta sit mihi lux / Non draco sit mihi dux Vade retro satana / Numquam suade mihi vana Sunt mala quae libas / Ipse venena bibas