Dzisiaj zwiedzamy Kamakurę, czyli łącznie widzieliśmy cztery byłe i obecne stolice Japonii, poza Nikko, na które już nie starczyło czasu.
Ale zanim o Kamakura, napiszę o wizycie w banku, gdzie wymienialiśmy w sumie drobne kwoty w dolarach i euro. Cała operacja trwała ponad pół godziny, zaangażowane było:
– dziadek w drzwiach który powiedział irrasshaimase
– pani przed okienkami która powiedziała to samo i wskazała nam właściwe okienko
– pani w okienku, która kazała mi wypełnić trzy płachty papieru formatu A4, musiałem wpisać dane osobowe, nazwę hotelu i prywatny numer telefonu
– cztery podobne panie (wszystkie były tak samo ubrane) które zerwały się i podbiegły gdy ta która mnie obsługiwała zawołała passupoto kopy onegaishimasu (czyli proszę o kopię paszportu)
– pani która zaniosła koszyczek z dokumentami do działu autoryzacji transakcji
– pan który autoryzował transakcję, w Japonii proste prace, (jak wypełnienie formularza) wykonują kobiety, bardziej odpowiedzialne (jak menedżer sali lub autoryzacja transakcji) wykonują mężczyźni
– pani która przyniosła mi pieniądze (była inna niż ta która mnie na początku obsługiwała)
W sumie straciłem ponad pół godziny i obsługiwało mnie 10 osób.
Czy marża od sprzedaży 400 dolarów może pokryć koszty obsługi tych osób?
W Japonii widać niesamowitą konkurencyjność przemysłu i nowych technologii komputerowych, ale w dziedzinie usług finansowych są za murzynami.
A teraz Kamakura. Na dworcu widzimy robotnika szykującego się do remontu esukareta (czyli schodów ruchomych, albo jak w języku Janglish Japończycy nazywają escalator). Zdziwiło nas, że zanim remont się zacznie, to teren jest dokładnie zabezpieczony, a potem nakleja się nawet tymczasowe żółte pasy z wypukłościami dla osób niewidomych …
Najpierw jedziemy do dzielnicy Hase, kolejką, która mija domy o kilkanaście centymetrów, to jest dopiero precyzja wykonania, ale chyba nie chciałbym mieć okna, które co kilka minut pociąg mija pociąg w takiej odległości. Potem z powrotem do centrum. Wszędzie piękna sakura, którą można podziwiać w takim stanie tylko kilka dni w roku. Mamy prawdziwego farta, co widać na zdjęciach.
W jednej ze świątyń trafiliśmy do ławek szkolnych.
Na koniec kolejne śmieszne plakaty.
Jutro wizyta na rynku rybnym Tsukiji, ogrody cesarskie, ostatnie zakupy i w piątek rano powrót do kraju. Piątek, trzynastego, mam nadzieję że Koreańczycy z Północy nie trafią w nasz samolot.