Historia krwawych walk komunistów ze zbrojnym podziemiem w powojennej Polsce kryje w sobie liczne przypadki współpracy żołnierzy ludowego Wojska Polskiego z partyzantami.
Z oficjalnych źródeł wynika, że do 1948 roku zdezerterowało aż 24 109 żołnierzy i oficerów (w samym 1945 roku było ich blisko 14 tysięcy). Zazwyczaj żołnierze dezerterowali pojedynczo lub w małych grupach, ale zdarzały się też sytuacje, że do lasu szły całe plutony, kompanie i bataliony.
Uciekają bataliony
Jeszcze przed końcem wojny, w 1944 roku, z 2 Armii LWP zdezerterował cały 31 Pułk Piechoty z większością kadry oficerskiej. W marcu 1945 roku ze szkoły oficerskiej w Chełmie jednej nocy „ubyło” blisko 300 podchorążych. Całe bataliony i kompanie drezdeńskiej 9 Dywizji Piechoty wybierały latem 1945 roku lasy zamiast koszar. Władze komunistyczne najpierw zreorganizowały, a następnie rozwiązały 3 Brygadę Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Bynajmniej nie z powodu strat w walce – całe bataliony tej jednostki znikały z bronią. Dezerterzy wstępowali do organizacji podziemnych i w ten sposób tworzyły się zalążki nowych oddziałów leśnych i siatek konspiracyjnych. W maju 1945 roku dotarła w Białostockie do 5 Wileńskiej Brygady AK 70-osobowa grupa dezerterów z 6 Zapasowego Pułku Piechoty 2 Armii LWP z Torunia i poprosiła o wcielenie w szeregi formacji. Trzy dni później przybyło kolejnych 25 żołnierzy z Samodzielnego Batalionu Ochrony Lasów Państwowych z Hajnówki.
Bardzo wielu dezerterów miało już za sobą służbę konspiracyjną w okresie okupacji. Najczęściej wywodzili się z szeregów Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych, stąd politycznie oraz ideowo byli dalecy od nowej władzy. Spora część brała czynny udział w operacji „Burza” i była następnie internowana oraz rozbrajana przez formacje NKWD. Ludzie ci widzieli swoich dowódców rozstrzeliwanych przez oddziały Smierszy. Sami stali przed wyborem – służba w LWP albo nieznany grób lub zsyłka do ZSRR. Dlatego też przy pierwszej nadarzającej się okazji uciekali do lasu. Powszechna w tamtym czasie była świadomość nieuniknionego konfliktu pomiędzy Wschodem i Zachodem. Panowało przekonanie, że sojusz aliantów z ZSRR nie będzie trwał długo i że III wojna światowa prędzej czy później musi wybuchnąć. Lepiej więc było znaleźć się po właściwej stronie, to znaczy dochować wierności prawowitemu rządowi polskiemu w Londynie.
Niechęć do walki
Ale nawet ci, którzy nie odważyli się na dezercję czy jawny bunt wobec swoich zwierzchników, starali się unikać walki z rodakami. Nastawienie dowódców partyzanckich często było podobne. Jeśli już dochodziło do konfrontacji zbrojnych z LWP, to wzięci do niewoli żołnierze w wielu przypadkach byli rozbrajani i puszczani wolno. Jeżeli nie dopuścili się zbrodni wobec partyzantów czy miejscowej ludności i nie współpracowali z aparatem bezpieczeństwa, to nie ponosili żadnych konsekwencji swojego wyboru.
Partyzanci starali się pozyskiwać przychylność dowódców i żołnierzy LWP. Na przykład kontaktowali się z nimi za pomocą listów czy plakatów wywieszanych na drogach i w miastach. W lutym 1946 roku do dowódcy jednostki LWP stacjonującej w Sokołowie Podlaskim dotarł list podpisany przez podchorążego Stanisława Białowąsa „Boruta” (Armia Krajowa – Wolność i Niezawisłość), który zapewniał, że podziemie nie chce walczyć z wojskiem. Żądał zaprzestania aresztowań dokonywanych przez armię: „Zaniechajcie aresztowań Polaków, bo aresztujecie najlepszych synów ojczyzny, a nie bandytów i złodziei, których sami tępimy”.
Dowódcy LWP zdawali sobie sprawę z nastrojów panujących wśród żołnierzy. Szef Głównego Zarządu Politycznego WP generał Konrad Świetlik w sprawozdaniu za sierpień 1946 roku stwierdzał między innymi: „Wojsko nasze, które jest w defensywie, upada na duchu, czując swą bezsilność […]. Występuje przygnębienie i upadek wiary we własne siły na skutek bezkarnego grasowania band, mimo akcji wojska”. Doniesienia nie były bezpodstawne. Tajemnicą poliszynela było współdziałanie Wojsk Ochrony Pogranicza z „królem Podhala” Józefem Kurasiem „Ogniem”.
Za fenomen można uznać współpracę żołnierzy LWP z partyzantami podziemia antykomunistycznego w Bieszczadach. W powiatach sanockim, leskim i brzozowskim operowało zgrupowanie NSZ majora Antoniego Żubryda „Zucha”. W tym samym rejonie stacjonowały oddziały 8 Dywizji Piechoty, w tym budziszyński 34 Pułk Piechoty. Z oficerami i żołnierzami tej właśnie jednostki „Zuch” nawiązał serdeczne i przyjacielskie stosunki. Dochodziło nawet do tego, że członkowie oddziału majora Żubryda przyjeżdżali do koszar 34 Pułku w Sanoku, żeby wyremontować, naprawić czy wymienić broń! Oficerowie z różnych jednostek stacjonujących w tym czasie w Sanoku spotykali się
z żubrydowcami niemalże oficjalnie w restauracjach, wymieniali informacjami i organizowali wspólne akcje przeciwko Ukraińskiej Powstańczej Armii. Gdy wojsko przeczesywało ukraińską wieś, partyzanci osłaniali te operacje.
Śmierć za współpracę
Niechęć do walki z podziemiem często kończyła się dla żołnierzy i dowódców tragicznie. 2 lipca 1946 roku jednostki LWP przeprowadziły obławę przeciw partyzantom koło wsi Poraż. Żołnierze podeszli pod las, zdjęli mundury i opalali się na słońcu. Po paru godzinach wrócili do rejonu koncentracji i stwierdzili, że żadnych partyzantów nie napotkali. Dopiero aresztowania dokonane przez funkcjonariuszy Informacji Wojskowej i sprowadzenie w ten rejon „nieskażonych” jednostek przerwało współpracę żołnierzy i partyzantów. Aresztowani oficerowie i żołnierze skazywani byli na długoletnie więzienia i kary śmierci.
Zwykli żołnierze LWP bardzo często okazywali jawną niechęć wobec funkcjonariuszy UB. Do takiej sytuacji doszło 8 lipca 1946 roku, gdy grupa operacyjna 53 Pułku Piechoty natrafiła koło wsi Pieszowola na oddział podporucznika Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego”. Jeden z oficerów LWP rozkazał żołnierzom otworzyć ogień do partyzantów, ale nie padł ani jeden strzał. Partyzanci spytali żołnierzy, kto z ich grupy jest z UB. Ci od razu wskazali trzech funkcjonariuszy, którzy zostali zatrzymani przez partyzantów. Niestety, jednemu udało się uciec i zdać relację z tego, co się wydarzyło. Sąd wojskowy skazał potem siedmiu żołnierzy LWP (w tym czterech oficerów) na śmierć,
a pozostałych członków grupy na długoletnie więzienie lub kompanię karną.
W połowie lipca 1946 roku doszło do wydarzenia bez precedensu. Ten sam oddział „Żelaznego” na szosie z Siedliszcza do Chełmna zatrzymał auto, którym jechała rodzina prezydenta Bolesława Bieruta: siostra Zofia Malewska z mężem i synem. Mieli pozostać do dyspozycji komendanta obwodu WiN. Wiedziano, że za takich zakładników można będzie negocjować z bezpieką zwolnienie z więzień wielu towarzyszy broni. Postanowiono jednak puścić wolno pasażerów auta w obawie przed represjami, które mogłyby dotknąć miejscową ludność. Na wieść o zatrzymaniu członków rodziny Bieruta władza wysłała w ten rejon 72 wagony z żołnierzami KBW. Decyzja partyzantów sprawiła, że obławę odwołano.
za:
http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/kainowe-znamie,1,5352854,kiosk-wiadomosc.html
Zagladam tu i ówdzie. Czesciej oczywiscie ówdzie. Czasem cos dostane, ciekawsze rzeczy tu dam. ''Jeszcze Polska nie zginela / Isten, áldd meg a magyart'' Na zdjeciu jest Janek, z którym 15 sierpnia bylismy pod Krzyzem.