Kadafi w narożniku
23/08/2011
423 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
Wobec coraz trudniejszej sytuacji Kadafiego, któremu liczą się już nie tylko dni ale godziny, mnożą się spekulacje na temat jego losu. Dokąd mógłby uciec?
Seria kontrolowanych rewolucji na Bliskim Wschodzie stawia problem azylu dla obalanych dyktatorów. Wydaje się, że prawo międzynarodowe w ciągu ostatnich lat stworzyło tu sytuację bez wyjścia, która sprawia, że przewroty są coraz bardziej krwawe, a wywołane nimi zniszczenia i zamęt coraz większe i bardziej długotrwałe. Przykładem, który rozgrywa się na naszych oczach jest Libia.
Dawniej sytuacja obalonych władców była o wiele prostsza, bo możliwość ucieczki za granicę była prawie nieograniczona. Takie miejsca jak Riviera francuska, miasteczka w Szwajcarii albo Waterloo w Belgii były pełne byłych tyranów, którym dobrze się żyło za zrabowane i zdeponowane tam lub wywiezione z kraju pieniądze. Państwa takie jak Francja lub Belgia, przeważnie właśnie francuskojęzyczne, głosiły to jako swoją cnotę, że oferując łatwy azyl dyktatorom zapobiegają rozlewowi krwi i ułatwiają ich szybsze odejście ze zbuntowanego kraju. Dziś jest to już niemożliwe. Powołanie w 1998 roku Międzynarodowego Trybunału Karnego (MTK) w Hadze oraz cała gama międzynarodowych praw, traktatów i umów o ekstradycji sprawia, że miejsc do ucieczki dla znienawidzonych tyranów zostaje bardzo mało. Powstał obowiązek wydania zbiegłych dyktatorów nowym władzom w ich krajach albo doprowadzenia ich przed MTK w Hadze. Z tego względu niektórzy z nich niebezpiecznie z tym zwlekają, szukając – tak jak Mubarak – złudnego schronienia w swej rezydencji w Sharm el-Sheikh na egipskim Synaju, skąd jednak został wyjęty, wsadzony do klatki i wydany pod sąd, który prawie na pewno będzie także organem zemsty ludu. Inni, jak Assad z Syrii, Saleh z Jemenu lub właśnie Kadafi z Libii, wolą w tej sytuacji bronić się do końca. Odżywa myślenie „Apres nous le deluge”, a może nawet mściwa chęć zadania maksimum strat zbuntowanym poddanym.
Assad i Saleh mogą rozważać ucieczkę do Arabii Saudyjskiej, gdzie schronił się niedawno obalony prezydent Ben Ali z Tunezji. Arabia Saudyjska jako opiekun świętych miejsc islamu przyjęła na siebie formułę obowiązku religijnej solidarności ze współwyznawcami, i podobnie jak Izrael w stosunku do przestępców żydowskich, nie wydaje zbiegłych dyktatorów muzułmanskich pod obce sądy, bez względu na to, co nabroili. Swego czasu zwiał tam nawet Idi Amin, legendarny i prymitywny krwawy tyran z Ugandy. Wprawdzie nie dostał oficjalnego azylu, ale pozwolono mu przez 23 lata koczować wraz z liczną rodziną w luksusowych willach i hotelach, przeważnie w Dżiddzie nad Morzem Czerwonym, upalnym porcie będącym bramą do Mekki. Niestety, dla Kadafiego ta droga jest zamknięta, ponieważ swego czasu zawiązał on szybko zresztą wykryty i udaremniony spisek na życie ówczesnego następcy saudyjskiego tronu, księcia Abdullaha, który obecnie jest tam królem. Azyle saudyjskie mają jeszcze i to do siebie, że są kosztowne: mile widziani są raczej tylko tacy goście, którzy za polityczną niewygodę ich ochraniania są gotowi dużo zapłacić. Żona prezydenta Ben Alego z Tunezji wwiozła do Arabii półtora tony złota, głównie w sztabkach, ocenianego na 71 mln $. Kadafi ma dużo więcej, ale prawie wszystko zamrożone w bankach zachodnich, którym swego czasu nierozważnie zaufał, a więc dziś nie do ugryzienia.
Starzy kumple Kadafiego z obozu jadowicie antyamerykańskiego – prezydenci Hugo Chavez z Wenezueli i Daniel Ortega z Nikaraguy – poparli Kadafiego werbalnie, ale raczej nie posuną się dalej i nie zaoferują mu azylu, który byłby zresztą niewiele wart, bo ani ich kraje nie są dość zabezpieczone przed infiltracją obcych agentur, ani ich władza niedość pewna, zwłaszcza że Chavez leczy się na raka. To samo można powiedzieć o paru przyjaciołach w Afryce, którym Kadafi sporo przecież pomagał. Są to przeważnie słabiutkie państewka, z których mógłby go wygarnąć zwykły pluton „psów wojny”. Jeden z afrykańskich władców, 67-letni dyktator Ugandy Yoweri Museveni (od 1984) już zoferował Kadafiemu taki azyl, ale może być pewny, że Kadafi go nie przyjmie. Museveni był przez dziesięciolecia pupilem Londynu i Waszyngtonu, pomógł im w opanowaniu Ruandy, a zwłaszcza bogatego w rudy Konga, a teraz, gdy się już wszystkim mocodawcom znudził i jest kompromitujący jako satrapa, szuka sobie sposobu, by ponownie wkupić się w łaski Zachodu. Można się założyć, co by zrobił mając w ręku takiego uciekiniera.
O wiele bardziej wiarygodny byłby pod tym względem Robert Mugabe, prezydent Zimbabwe, panujący tam od 1987 i przez Zachód znienawidzony za wywłaszczenie i wypędzenie białych z rodezyjskiego raju. Od 1991 roku jego oficjalnym gościem jest Mengistu Haile Mariam, krwawy komunistyczny dyktator Etiopii w latach 1977-78, skazany w roku 2006 w swoim kraju na śmierć za ludobójstwo. Z punktu widzenia Kadafiego Mugabe ma jednak dwie wady. Po pierwsze jest zażartym komunistą i nie czuje do Kadafiego doktrynalnej sympatii, a po drugie ma już 87 lat i nie pociągnie długo. Pojawiła się też plotka, że azylu Kadafiemu mógłby udzielić prezydent Białorusi Łukaszenka, który jakoby dostarczał jeszcze w lutym broń do Libii. Plotka raczej czcza i z palca ssana, a poza tym mało realistyczna w praktyce.
Wygląda więc na to, że Kadafi nie ma wyjścia i jest skazany na to by bronić się do końca w obwarowanej dzielnicy Bab al-Azizija w Trypolisie, gdzie zginie. Wydaje się, że już buduje sobie pośmiertną legendę; Lew Pustyni będzie walczyć do końca. Może to jeszcze potrwać i pociągnąć za sobą wiele ofiar i zniszczeń, tym bardziej że wraz z Kadafim będą się bronić do końca nie mający nic do stracenia jego najbliżsi zwolennicy. Zagoniony do narożnika pies (nie lew) kąsa po desperacku i potrafi być groźny. To zła wiadomość dla Libii i wielu ludzi, którzy będą musieli tam umrzeć.
Na tle tej sprawy także na Zachodzie wróciła kwestia bezpiecznego azylu. Profesor Bruce Bueno de Mezquita, politolog z Uniwersytetu Nowego Jorku, który przygotowuje książkę pt. „Podręcznik dla dyktatorów” (ma się ukazać we wrześniu) uważa, że takie instytucje jak MTK, organizacje jak Europejska Komisja Praw Człowieka, oraz rządy, które je popierają, robią złą robotę i powinny przemyśleć swoje stanowisko. Gdyby obalanemu dyktatorowi zapewnić bezpieczną drogę ucieczki w zamian za powstrzymanie się od rzezi i zniszczeń, skutek kontrolowanego przewrotu byłby dużo lepszy. Niektóre państewka, takie jak Naddniestrze (nominalnie część Mołdawii) albo Abchazja (nominalnie część Gruzji), prawie przez nikogo nie uznawane, a przez to wolne od międzynarodowych zobowiązań i na dodatek dość stabilne wojskowo, mogłyby służyć za taki port dla tyranów. Saddam Hussain – twierdzi prof. Bueno de Mezquita (ciekawe: to hiszpańskie nazwisko znaczy „Dobry z Meczetu”) – z pewnością wyjechałby w porę z Iraku, aby nie dopuścić do inwazji. Także Baszir Assad wyjechałby z Syrii, gdyby miał lepszy wybór niż Trybunał w Hadze. Uczony politolog zakłada, jak z tego widać, że celem wojen i rewolucji dookoła Izraela jest dobro tamtejszych krajów i ich muzułmańskich mieszkańców, a nie ich wyniszczenie i destabilizacja. Ja, stary cynik, zakładam jednak, że celem jest właśnie to drugie.
Bogusław Jeznach