Bez kategorii
Like

Kabaret czyli The Show Must Go

08/02/2012
445 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
no-cover

Nieustannie jesteśmy statystami w cudzych spektaklach.

0


Przy okazji sprawy ACTA ujawniło się wielu weteranów walk „nie o taką Polskę”. Za każdym razem wywalczyliśmy zupełnie co innego niż chcieliśmy. W czym w takim razie braliśmy udział?

Jednym z wyreżyserowanych spektakli dla mas były moim zdaniem w Polsce wydarzenia roku 68. Przeciwstawia się je zupełnie niesłusznie październikowi i wydarzeniom roku 70 na wybrzeżu. Rok  68 to rzekomo pierwszy zryw wolnościowy Polaków, walka o wolność słowa i inne imponderabilia,  natomiast październik i rok 70 to walka o „kiełbasę zwyczajniacką”. Od początku do końca to kłamstwa wpisane już do historii. O wolność i niepodległość walczono od zakończenia wojny. Za swoje przekonania ludzie byli torturowani, wieszani, rozstrzeliwani. Wielu ciał do tej pory nie odnaleziono. Za udział w wydarzeniach 68 można było oberwać co najwyżej kilka pałek po plecach. Oczywiście polski rok 68 był odpryskiem europejskiej rewolty młodych. W Polsce jednak ten zryw został skrzętnie zagospodarowany, skanalizowany i wpisany w dobrze wyreżyserowany spektakl. A ci, w czyjej obronie ofiarnie i bezmyślnie stanęliśmy rzeczywiście byli karani- na ogół wyjazdem z całym majątkiem za granicę, gdzie czekały mieszkania i ciepłe posady. W czasach gdy za próbę  ucieczki z komunistycznego raju wielu poniosło śmierć.

Nie do pojęcia jest dla mnie do dzisiaj dlaczego rozsądni ludzie bronili wtedy stalinowskich aparatczyków, wyrzuconych z pracy w ramach wewnętrznych rozgrywek stalinowskiego gangu. Wielce wzburzona koleżanka poinformowała mnie na przykład, że pracę w filmie straciła pani Różańska (żona „tego” Różańskiego) . „Nie wiesz co dla Polaka znaczy to nazwisko?”- zapytałam zdumiona „Dlaczego mam się nad nią rozczulać?”. Oczywiście, że wyrzucono ją za pochodzenie i to bardzo nieelegancko, bo po przyjściu do pracy zastała swoje biurko zajęte.
Trudno jednak  porównać jej traumatyczne przeżycia z przeżyciami ludzi, którzy wpadli w ręce jej męża.
Zdarzali się jednak wśród nich ludzie o wyższym poziomie samoświadomości. W liceum Żmichowskiej łaciny uczyła pani Preisowa.  Bardzo ją lubiłam bo była świetną nauczycielką i niezwykle inteligentną osobą. Miała dla mnie nieusuwalną wadę – była w partii. Pani Preis powiadomiła mnie pewnego dnia wielce wzburzona, że jej mąż został wyrzucony z pracy. Też zastał swoje biurko zajęte. Takie były widać maniery chamów. ( 68 rok jako walka chamów z Żydami  to koncepcja Jedlickiego- nie moja) „Kto mieczem wojuje ten od miecza ginie”-  powiedziałam niezbyt uprzejmie. „Co racja, to racja”-  przyznała,  bo była osobą logicznie myślącą.

Ktoś opowiadał mi że profesor Buras patrząc na tabliczkę na drzwiach swego pokoju z napisem: „profesor doktor habilitowany Bronisław Buras” skomentował: „pięć słów i pięć kłamstw”. Nie biorę odpowiedzialności za tę piękną anegdotę, bo tego nie słyszałam. Nie jest jednak zupełnie nieprawdopodobna. Profesora spotkałam wkrótce po wydarzeniach marcowych w Kazimierzu Dolnym. Poszliśmy na kawę. Byłam dla niego postacią zupełnie anonimową Mógł mnie kojarzyć co najwyżej z upodobania do jego psa spaniela. „Tak jak zostałem profesorem, tak też przestałem nim być”-  powiedział. Nie wypadało mi drążyć tematu. Lubiłam go i jak na potrzeby mojego małego rozumku wykładał bardzo dobrze.

Jeszcze jedno autentyczne wydarzenie. Około 70 roku nocowałam (nie pamiętam dlaczego) na Hali Kondratowej i na prośbę dwóch starszych panów poszłam z nimi na Czerwone Wierchy. Jak się okazało jednym z nich był Wilhelm Billig. W skurczonym, nieśmiałym, uprzejmym staruszku nie rozpoznałam człowieka, którego miałam okazję oglądać z daleka, jako nadętego,  butnego, komunistycznego bonzę.
W 56 roku spędzałam z rodzicami wakacje w ośrodku Ministerstwa Łączności w Świdrze.
Wtedy na fali rzekomej demokratyzacji różne rządowe ośrodki otworzyły swe podwoje dla zwykłych obywateli. O ile pamiętam demokratyzacja wczasowa trwała dokładnie rok.
W ośrodku tym osobne skrzydło zajmował rodzina Billiga, a jego dzieci miały zabronione zabawy z polskim  plebsem. Od 56 do 68 roku Billig był natomiast pełnomocnikiem rządu do spraw wykorzystania energii jądrowej i nie zapisał się dobrze w pamięci zależnych od niego ludzi.
Miałam przewagę wieku i sprawności fizycznej, a na wycieczce byłam wyłącznie na prośbę zainteresowanych. W tych czasach nie spacerowałam (dla zasady) po Krupówkach, Giewoncie i Czerwonych Wierchach. Z bezczelnością osoby młodej zapytałam wprost: „Kim pan jest z zawodu, bo przecież jasne, że nie inżynierem czy fizykiem?” „Jestem filologiem klasycznym i wiem, że nie powinienem zajmować się techniką”- odparł Billig. Jego kolega wyszeptał mi potem  do ucha w schronisku: „jaki tam filolog klasyczny, to krawiec mężczyźniany”. Tak czy owak uszło z niego powietrze i przemówił ludzkim głosem. Nie wiem na ile ta dojrzałość, wynikła z upadku, mu wystarczyła. Nie śledziłam jego dalszych losów.

Wracając do wydarzeń roku 68. Byłam na ostatnim, historycznym przedstawieniu „Dziadów”. Bawiliśmy się świetnie. Na sali widać było gołym okiem klakę. Co pewien czas zrywali się w różnych miejscach panowie (wyróżniający się jednak) wyglądem i wznosili, a raczej prowokowali antyrosyjskie okrzyki, które sala  oczywiście z lubością podejmowała. Potem pomaszerowaliśmy pod KC i do Mickiewicza. Ktoś rozdał banany, którymi moi znajomi machali prowokująco. Był to podpis- zaliczali się do bananowców i byli z tego dumni. Nie byłam bananowcem, miałam złe pochodzenie. Cisnęłam swego banana do kosza choć wtedy był to rarytas. Wydawał mi się zgniły.

8 marca załatwiałam coś w bibliotece UW i byłam rano na dziedzińcu. Na własne oczy widziałam przedstawicieli ludu pracującego miast i wsi drzemiących w autokarach. Chyba jakaś wróżka im podpowiedziała co powie Michnik, jak zachowa się rektor i jak potoczy się spontaniczny protest.

Jestem bardzo kiepskim widzem teatralnym. Należę do osób, które mimo woli widzą liny, na których zstępuje z nieba anioł. Opery też słucham we własnym domu, z zamkniętymi oczami,  w pozycji horyzontalnej i za nic w świecie w słuchawkach( przepraszam za ekshibicjonizm), żeby nie widzieć, że primadonnie przekrzywiła się peruka.

Nieustannie jesteśmy statystami w cudzych spektaklach. Nawet jeżeli wydaje się nam, że gramy w nich główną rolę. Statysta to nic złego- pod warunkiem, że wie co robi i w czym uczestniczy.

 

0

Iza

181 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758