To czego dopuszczają się Jugendamty i (podobno) niezawisłe sądy niemieckie w stosunku do dzieci posiadających inne (niż niemieckie) obywatelstwo, nie tylko jest niezgodne z wszelkimi, szeroko pojętymi, normami etycznymi ale i z ratyfikowaną przez Niemcy 26 stycznia 1990 roku Konwencją Praw Dziecka. Mało tego, śledząc doniesienia zza Odry nam wrażenie, że ideologia „kryterium rasowego”, usankcjonowanego przez Ustawy Norymberskie z 1936 roku, przeżywa swój renesans.
Dnia 20 listopada 1989 roku Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych przyjęło Konwencję o prawach dziecka. Składa się ona z preambuły i 54 artykułów. Treść konwencji została sformłowana według następujących zasad:
1. dobra dziecka,
2. równości,
3. poszanowania praw i odpowiedzialności obojga rodziców,
4. pomocy państwa.
Status dziecka oparty został na następujących zasadach:
1. dziecko jest samodzielnym podmiotem, ale ze względu na swoją niedojrzałość psychiczną i fizyczną wymaga szczególnej opieki i ochrony prawnej,
2. dziecko jako istota ludzka wymaga poszanowania jego tożsamości, godności i prywatności,
3. rodzina jest najlepszym środowiskiem wychowania dziecka,
4. państwo ma wspierać rodzinę, a nie wyręczać ją w jej funkcjach.
Konwencja wymienia szereg praw i wolności ,które przysługują dziecku i są to prawa i wolności: cywilne, socjalne, kulturalne,polityczne, i, w niewielkim zakresie, prawa ekonomiczne.
Tymczasem nasi zachodni sąsiedzi, wspaniali, praworządni, tolerancyjni i pokój miłujący Niemcy na oczach całego świata i majestacie prawa notorycznie łamią prawa dziecka. Prawa, które jak już wyżej wspomniałam, sami ratyfikowali i do przestrzegania których sami się zobowiązali! Najbardziej bulwersujący jest fakt, że używają do tego organizacji Jugendamt, której działalność w czasie II wojny światowej została uznana podczas procesu norymberskiego za zbrodnię ludobójstwa, a konferencja UNESCO uznała jej działania za zbrodnię przeciwko ludzkości! Organizacja ta, sięgająca swoimi korzeniami ruchu nazistowskiego, działa po dziś dzień na podstawie ustawy z lat 1922-24 z późniejszymi zmianami.
Według tej ustawy o nazwie Reichsjugendwohlfahrtgesetz, w wolnym tłumaczeniu prawo opiekuńcze nad młodzieżą rzeszy, zgodnie z paragrafem 56 można dziecko poddać nadzorowi ochronnemu by zapobiec jego fizycznemu, psychicznemu lub moralnemu zaniedbaniu. Sądy natomiast zgodnie z paragrafem 27 sprawdzają tylko czy decyzja podjęta przez Jugendamt została podjęta zgodnie z prawem i nie była błędna. Jeśli nie dopatrzą się żadnych uchybień proceduralnych nie ingerują w decyzję tej instytucji. Jednym słowem na tych urzędasów po szkołach dla aparatczyków nie ma bata. Mogą dosłownie wszystko. W chwili obecnej Jugendamt jest jedyną organizacją, która nie podlega jakiejkolwiek kontroli ze strony państwa i organów wykonawczych. Ta banda chamów bez najmniejszego skrępowania włazi z buciorami w życie rodzinne i bez powodu odbiera dzieci ich rodzicom pod pretekstem ochrony praw dziecka. Dzieci zabierane są siłą, a ich miejsce przetrzymywania owiane jest tajemnicą. Urzędnicy odmawiają rodzinom i ich adwokatom wglądu w akta zasłaniając się ochroną danych osobowych! Izoluje się dzieci od rodziców, zwłaszcza od tych nie niemieckich rodziców. Czy to nie jest przypadkiem, znane skądinąd, kryterium rasowe? Zabrania się rozmowy w języku narodowym, głównie Polskim. Czy to przypadkiem nie jest łamanie praw człowieka? Odpowiem na te pytania. Oczywiście, że jest! A co na te zarzuty urzędnicy? Jak to co? Nic! Oni po prostu kierują się dobrem dziecka. A to ciekawe! Jak można kierować się dobrem dziecka i równocześnie łamać jego prawa?
Artykuł 20 konwencji praw dziecka mówi:
1. Dziecko pozbawione czasowo lub na stałe swego środowiska rodzinnego lub gdy ze względu na swoje dobro nie może pozostawać w tym środowisku, będzie miało prawo do specjalnej ochrony i pomocy ze strony państwa.
2. Państwa – Strony zgodnie ze swym prawem wewnętrznym zapewnią takiemu dziecku opiekę zastępczą.
3. Tego rodzaju opieka może obejmować, między innymi, umieszczenie w rodzinie zastępczej, Kafala w prawie islamskim, adopcję lub – gdy jest to niezbędne- umieszczenie w odpowiedniej instytucji powołanej do opieki nad dziećmi. Przy wyborze odpowiednich rozwiązań należy w sposób właściwy uwzględniać wskazania w zachowaniu ciągłości w wychowaniu dziecka oraz jego tożsamości etnicznej, religijnej, kulturowej i językowej.
Więc ja się pytam: jak się ma przytoczony powyżej artykuł do zabraniania dzieciom rozmawiania z rodzicami w innym, niż niemiecki, języku? Jakim cudem niemieccy pseudo psycholodzy uznali, że rozmawianie od najmłodszych lat w dwóch językach jest szkodliwe dla maleńkiego umysłu dziecięcego? To jakieś swoiste deja vu z początków dwudziestego wieku. Wtedy też uznano że tylko Niemcy są do czegoś zdolni i tylko Niemcy mogą się określać mianem narodu i tylko Niemcy są panami świata. Wtedy również odbierano matkom ich dzieci i wychowywano je w „kulturze” niemieckiej. Szanowni Państwo to już nie są żarty, ani żadna gówniana walka z krzykaczami. Na naszych oczach w kraju naszego sąsiada rozpoczyna się akcja germanizacyjna. Sądy nie respektują postanowień Trybunału Europejskiego, mało tego nie zamierzają ich respektować. W swojej arogancji pozbawiają rodziców praw rodzicielskich wyrokami zaocznymi. A przecież w konwencji praw dziecka w artykule 12 jest wyraźnie powiedziane:
1. Państwa – Strony zapewniają dziecku, które jest zdolne do kształtowania swych własnych poglądów, prawo do swobodnego wyrażania własnych poglądów we wszystkich sprawach dotyczących dziecka, przyjmując je z należytą uwagą, stosownie do wieku oraz dojrzałości dziecka.
2. W tym celu dziecko będzie miało w szczególności zapewnioną możliwość wypowiadania się w każdym postępowaniu sądowym i administracyjnym, dotyczącym dziecka, bezpośrednio lub za pośrednictwem przedstawiciela lub odpowiedniego organu, zgodnie z zasadami proceduralnymi prawa wewnętrznego.
Dyskryminacja mniejszości narodowych w Niemczech w kontekście „ochrony praw dziecka” jest niestety faktem. W przypadku małżeństw mieszanych dyskryminuje się rodzica nie-Niemca. Urzędnicza troska o dobro dziecka sprowadza się do utrudniana kontaktów z takim rodzicem i zawężania możliwości pielęgnowania tożsamości innej niż niemiecka. Utrudnianie kontaktu z dzieckiem sprowadza się głównie do ograniczenia ilości wizyt do najwyżej czterech w miesiącu i to pod nadzorem! Takie postępowanie prowadzi do zerwania wszelkich więzi emocjonalnych pomiędzy dzieckiem a jego rodzicem, co potem, przed sądem, niby psycholog dziecięcy może z czystym sumieniem potwierdzić mówiąc, jakże cudownie brzmiącym, językiem niemieckim.
A konwencja praw dziecka artykuł 2 mówi:
1. Państwa – Strony w granicach swojej jurysdykcji będą respektowały i gwarantowały prawa zawarte w niniejszej konwencji wobec każdego dziecka, bez jakiejkolwiek dyskryminacji, niezależnie od rasy, koloru skóry, płci, języka, religii, poglądów politycznych, statusu majątkowego, niepełnosprawności, cenzusu urodzenia lub jakiegokolwiek innego tego dziecka albo jego rodziców bądź opiekuna prawnego
2. Państwa – Strony będą podejmowały właściwe kroki dla zapewnienia ochrony dziecka przed wszystkimi formami dyskryminacji lub karania ze względu na status prawny, działalność, wyrażane poglądy lub przekonania religijne rodziców dziecka, opiekunów prawnych lub członków rodziny.
Konwencja swoje, a Niemcy swoje. W ostatnich latach można zaobserwować wzrost tych bezdusznych i bezprawnych działań Jugendamtów mimo, że w 2007 roku w Bamberg, podczas sympozjum poświęconego działalności owych urzędów,wydano tak zwane Oświadczenie Bamberskie, które formułuje wiele zarzutów. Oto tylko kilka z nich:
– odebranie dziecka rodzicom następuje często w cyniczny sposób,
– zamiast podejmowania działań umożliwiających szybki powrót dziecka do rodziców, jest ono od nich izolowane i oddalane poprzez bezpośredni wpływ i odwlekanie procesu przez urzędy do spraw opieki nad nieletnimi i sądy,
– pociągnięcie pracowników urzędów opieki nad nieletnimi do odpowiedzialności karnej i cywilnej jest prawie niemożliwe,
– urzędy zamiast opierać się na faktach podejmują decyzje na podstawie subiektywnych opinii i uprzedzeń,
– niemożliwym do społecznego zaakceptowania jest nadużywanie naukowo kontrowersyjnego syndromu „Münchausen – by-proxy” dla uzasadnienia odbierania rodzicom prawa do opieki nad dziećmi,
– decyzje państwa o rozmieszczeniu dzieci w ośrodkach zastępczych są coraz częściej uwarunkowane interesami gospodarczymi, finansowe przetrwanie licznych instytucji jest uzależnione od regularnego przydziału dzieci do opieki.
Mnie zainteresował zwłaszcza ten ostatni punkt. I niestety muszę przyznać, że dobro dziecka to tylko frazes. Tu nie chodzi o dzieci, ich dobro, dyskryminację czy kryteria rasowe. Tu chodzi o górę euro do podziału. To są miliony rocznie. Każdy musi zarobić! Urzędnicy, psycholodzy, sądy, lekarze, prawnicy, opiekunowie zastępczy, placówki opiekuńczo- wychowawcze, policja, sekretarki, archiwiści, gońcy, poczta, papiernia, drukarnia, sprzątaczki i babcia klozetowa.
Ewelina Ślipek
źródła:
www.problemamt.de
www.ivrozbiorpolski.pl
www.brpd.gov.pl
Niezależna publicystka, miłośniczka historii. Warmia, Mazury, Polska. Kradzież intelektualna jest przestępstwem. Teksty na moim blogu są moją własnością i nie zgadzam się na ich kopiowanie i przeklejania bez mojej zgody.
Jeden komentarz