O tym jak walczyłem by cokolwiek wchodziło mi do głowy w tym języku.
Nigdy nie lubiłem języka rosyjskiego. Nie dlatego, że mi się nie podobał tylko dlatego, że byłem na niego uczulony. Za Chiny nie wchodził mi do głowy i już. Mało tego, na samą myśl o nim dostawałem mdłości i bolała mnie głowa; tak jakbym miał każde zdanie w tym języku urodzić. W tych czasach to był przedmiot obowiązkowy. Po prostu koszmar. Nauczenie się przeze mnie kilku zdań w tym języku graniczyło z cudem. Maturę zdałem tylko dlatego, że była pisemna i koledzy pozwolili mi od siebie ściągać. Miałem wielkie trudności ze znalezieniem kierunku studiów gdzie nie było tego języka. W końcu się udało lecz moja radość trwała tylko rok. Na drugim go dołożyli. Do tego spóźniłem się na pierwsze zajęcia i jedyne wolne miejsce było w pierwszym rzędzie, na przeciw wykładowcy. Tak już pozostało. Pani profesor była rodowitą Rosjanką i miała zwyczaj kończyć każde dłuższe zdanie słowami: „Prawda, tak?”. Potem milkła i patrzyła przy tym na mnie przenikliwym, nieruchomym wzrokiem dopóki nie potwierdziłem jej zdania kiwnięciem głowy i słowami: „Prawda tak”. Wtedy kontynuowała. I tak zawsze, na każdych zajęciach. Kiedyś się zbuntowałem. Na słowa „Prawda, tak?” nic nie odpowiedziałem i nie zrobiłem. Ona się patrzy na mnie, ja na sufit. W końcu odwracam wzrok na lewo i widzę spojrzenia wszystkich w napięciu czkających na to co zrobię. Patrzę w prawo – to samo. Do tyłu już nawet nie zaglądałem. Domyśliłem się, że nie poprowadzi dalej zajęć bez tego rytuału. W końcu nie wytrzymałem presji i skapitulowałem: „Prawda tak” – powiedziałem zrezygnowany, a po sali rozległo się westchnienie ulgi.
Kiedyś na zajęciach Pani wpadła na pomysł by odgrywać po rosyjsku jakieś wymyślone przez nią scenki. Mi przypadła taka w, której spotykam się po latach z dawno nie widzianą koleżanką na peronie PKP i tutaj mamy improwizować. Wychodzę więc na środek sali, razem ze mną dziewczyna i zaczynamy. Wszystko po rusku.
– „Cześć dawno się nie widzieliśmy” – zaczyna ona.
– „Cześć” – odpowiadam. „Właśnie przyjechał mój pociąg. Cześć”. Wróciłem na swoje miejsce. Obie panie, profesorka i prowadząca ze mną dialog, ciągle miały otwarte ze zdziwienia usta.
Zbliżał się wielkimi krokami koniec roku, a mi groziła z ruskiego pała. Nie zamierzałem jednak spędzić wakacji nad książką do języka rosyjskiego, by zdać egzamin poprawkowy. Miałem plan. Wydawało mi się, że genialny. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Kupiłem kwiaty i zamierzałem paść na kolana i błagać profesorkę o zaliczenie.Byłem pewien, że plan wypali bo kobieta była w gruncie rzeczy dobra i wrażliwa. Zamierzałem to bez skrupułów wykorzystać. O wstyd będę się martwić później. Wchodzę do jej gabinetu, pod kurtką mam schowane kwiaty i co widzę?! Jakiś gnojek z innego roku klęczy przed moją profesorką, całuje ją po rękach i z łzami w oczach prosi o zaliczenie. Wyszedłem wstrząśnięty i, w odróżnieniu od 007, zmieszany. Na sali wykładowej usiadłem ponury i czekałem. Nauczycielka po wejściu się rozpłakała.
– „Co za bezczelny typ! Wymusił na mnie zaliczenie”. Spojrzała z nadzieją w moją stronę:
– „Pan by tak nie mógł zrobić. Prawda, tak?”. Potwierdziłem, zrezygnowany, skinieniem głowy: „Prawda tak”.