Moja wyższość w dyskusji nad niemieckim filmem pt: „nasi ojcowie i nasze matki” lub może podobnie, polega na tym, że nie pofatygowałem się oglądać całego filmu, a jedynie przez przypadek obejrzałem fragment zawierający scenę z pociągiem z więźniami.
To mi wystarczyło jednak do stwierdzenia, że film jest po prostu dość ordynarną fałszywką zrobioną na polityczne zamówienie.
Obejrzałem również fragment „dyskusji” nad filmem, która była również nieporozumieniem jak i cały ten film.
Dla mnie wymowa tego filmu jest jednoznaczna: – jest on fragmentem zakrojonej na wielką skalę i kosztownej akcji prowadzonej w kierunku wykazania niewinności narodu niemieckiego i przerzucenia odpowiedzialności za bestialstwa II Wojny Światowej na „słowiańską hołotę” z Polakami na czele.
W związku z tym „artystyczny” wyraz tego filmu mnie nie interesuje i moim zdaniem nie powinien ten film uzyskać w Polsce debitu.
Akcja, o której mówię jest robiona przez określone koła niemieckie czerpiące z tego tytułu konkretne korzyści polityczne i nie tylko polityczne. Prezentowanie tej opcji politycznej, jako „punktu widzenia” współczesnego niemieckiego pokolenia jest prostym nadużyciem w stosunku do Niemców, a nie tylko w relacjach z innymi narodami, szczególnie z Polakami.
Szczególnie przykry jest fakt, że w akcji tej biorą udział Żydzi lub osoby podkreślające swoje żydowskie pochodzenia, jak choćby Spielberg, który w filmie „Lista Schindlera” zrobił bohatera z niemieckiego aferzysty zbijającego fortunę na żydowskich pieniądzach i kosztownościach płaconych za możliwość pracy przy produkcji niemieckiej amunicji używanej może nawet do uśmiercania Żydów. Nie omieszkał przy tym pokazać scenę, w której Polacy urągali Żydom idącym do getta. Można przy tym tylko zauważyć, że w filmowym wymiarze urąganie jest gorsze od mordowania i chyba o takie wrażenie chodziło.
Nieco łagodniejszy był Polański w „Pianiście”, w którym dobry Niemiec, wrażliwy na zabronioną muzykę Chopina chroni Żyda, ale przecież zanim po powstaniu samotnie ukrywał się Szpilman to przedtem musieli go Polacy przechowywać.
Polański, którego Polacy przechowali z narażeniem życia powinien był dobrze wiedzieć, po co i komu potrzebny był obraz „dobrego dla Żydów Niemca”, bo w filmowym wymiarze taka pojedyncza akcja nabiera wymiaru powszechnego.
Podobną rolę odegrał też ten niemiecki „uczony”, według własnego oświadczenia – żydowskiego pochodzenia, służący jako „rzeczoznawca” filmowym producentom.
Mamy, zatem do czynienia z jeszcze jednym filmem ukazującym „dobrych Niemców” w zestawieniu ze „złymi Polakami”, które zresztą stanowią część znacznie szerszej akcji we wszystkich środkach przekazu z wykorzystaniem znanych postaci z pierwszoplanowymi politykami, jak choćby Obamą, na czele.
Natomiast nie nakręcono filmu o tysiącach Polaków poświęcających swoje życie dla ratowania Żydów.
Po wielu latach przypomniano sobie o Sendlerowej, ale tylko w odpowiedniej izolacji od środowiska, w którym działała. Tak się składa, że Sendlerową poznałem osobiście na wiele lat przed nagłośnieniem jej postaci, była bowiem dwukrotnie /sic!/ żoną mojego bliskiego i zaprzyjaźnionego współpracownika Mieczysława Sendlera.
Nie rozmawialiśmy wiele na ten temat, ale doskonale pamiętam jej oświadczenie, że przecież w całej tej akcji ratowania żydowskich dzieci byłam „małym trybikiem”, największa zasługa to tych, którzy po wyprowadzeniu dzieci z getta je przechowywali, a były to niemal wyłącznie siostry zakonne. Tylko, że to już zupełnie nie pasuje do propagandowej akcji zmierzającej do „pisania historii na nowo”. Tak jak nie pasują niektóre postacie z „Żegoty” jak choćby Zofia Kossak – Szczucka / a raczej już wtedy –Szatkowska/, którą z racji „Pożogi” określono, jako antysemitkę.
Świadczy to o jednym, a mianowicie o całkowitym niezrozumieniu postawy chrześcijańskiej, co zresztą znajduje wyraz w całej tej akcji.
Jak Polacy powinni odnieść się do całej tej stale narastającej fali zmierzającej do przerzucenia odpowiedzialności za zbrodnie z katów na ofiary?
W odróżnieniu od Żydów Polska nie prowadzi akcji zwalczającej szkalowanie pozwalając na bezkarną obrazę narodu, a władze w Warszawie biorą jeszcze udział w „hańbieniu Polski”, o czym niedawno pisałem.
Radykalnym rozwiązaniem byłby prowadzenie równorzędnej akcji w różnorodnej formie z pozwami sądowymi włącznie, w pierwszej kolejności należałoby pozwać do sądu Obamę za „polskie obozy”, za które nigdy w satysfakcjonującej formie nie przeprosił. Akcja taka wymaga jednak olbrzymich nakładów finansowych o zwrot, których trzeba by było sądzić się z kolei z rządem federalnym Niemiec będącym według własnego oświadczenia prawnym spadkobiercą III Rzeszy.
Można też ograniczyć przeciwdziałania ogłaszając „białą księgę” o prawdzie i licząc na zmęczenie przeciwnika. Z pewnością zaś nie można dopuścić do bezkarnego uprawiania tej haniebnej i przestępczej propagandy na terenie Polski, a korzystając z powszechności prawa unijnego domagać się tego samego od krajów unijnych.