Nic, ale to absolutnie nic – ani przykład Zachodu, ani nasze polskie, dotychczasowe doświadczenia – nie wskazuje, by umiarkowani konserwatyści byli siłą, która jest w stanie zatrzymać falę lewackiego nihilizmu.
Marta Brzezińska napisała na frondzie.pl tekst p.t. „Łysi neonaziści – jedyna alternatywa dla marszu dewiantów?”, mający być próbą zdystansowanego opisu zjawiska sprzeciwu wobec parad dewiantów z pozycji konserwatywnej centroprawicy. Niestety, próbą z wielu względów nieudaną i nietrafioną.
Atorka, która skądinąd deklaruje w wielu miejscach artykułu swój sprzeciw wobec manifestacji pederastów, już w tytule posługuje się poetyką jako żywo zaczerpniętą z Gazety Wyborczej. Powstaje pytanie – po co? Jeśli chce w ten sposób powiedzieć, że większość przeciwników parad to neonaziści (a znając zasadę, że większość osób zwraca uwagę głównie na tytuł i lead, musi wiedzieć, że dokładnie takie przesłanie jej tekst niesie), to wypada jedynie pogratulować wspólnoty pióra z Sewerynem Blumsztajnem i resztą jego redakcji.
Jeśli przez sformułowanie „łysi” chce napiętnować ludzi, którzy zamiast sączyć drinki w modnych klubach wolą poćwiczyć na siłowni, nie chodzą w rurkach tylko na sportowo czy w osławionym Lonsdale’u i którzy wolą ostrzyc się na krótko, niż licytować z kobietami na czas spędzony u fryzjera, to również pudło. Bo to po pierwsze żadna ujma tak się nosić, a po drugie piętnowanie kogoś tylko za to, że nie podoba mu się być hipsterem, który tym się różni od lewaka, że zamiast Przekroju czyta Uważam Rze, jest ciosem poniżej wszelkiej krytyki.
Autorka tekstu naprawdę mocno się zagolopowała, bo malowanie piórem obrazów w stylu „Nabuzowani złością, w większości łysi mężczyźni w glanach i neonazistowskich koszulkach „Blood&Honour” stoją naprzeciw kolorowej, przyjaznej manifestacji homoseksualistów” to nic innego jak powtarzanie i utrwalanie całej propagandy, jaką lewica od lat sączy w umysły społeczeństwa. Przede wszystkim jest to pisanie nieprawdy; przypadki osób w koszulkach nawiązujących do niemieckiego narodowego socjalizmu, o ile w ogóle się pojawiają, stanowią w najgorszym razie ułamek procenta obecnych na podobnych akcjach.
Autorka trafia kulą w płot, porównując przedwojenny ONR do dzisiejszego i opierając swoje wywody na…. modzie. Szkoda, że rozpisując się na temat przedwojennego stylu i dzisiejszego, odpychającego „skinowania”, nie sięgnęła po fakty dotyczące tego, co stanowi meritum tekstu, czyli zajść ulicznych. Każdy, kto choć trochę zna historię, doskonale zdaje sobie sprawę, że poziom „bojówkarstwa” w II RP nie da się porównać z tym, co dzieje się obecnie. Konfrontacja fizyczna na ulicach i organizowanie bojówek, dotyczące wszystkich obozów ideowo-politycznych, były normą w II RP, a jedną z grup, które wyróżniały się walecznością, byli niewątpliwie „dobrze ubrani” narodowi radykałowie. Polecam zapoznać się choćby z książką Miłosza Sosnowskiego „Krew i Honor. Działalność bojówkarska ONR w Warszawie w latach 1934-1939”.
Zupełnie nietrafiony jest zarzut w stosunku do narodowców o stosowanie przemocy w sytuacji, gdy na ulicach polskich miast w najlepsze rozwija się terror anarchistycznych bojówek, gdy skrajnie lewicowy redaktor naczelny „Przekroju” otwarcie mówi o tym, że chętnie widziałby w Polsce akty terrorystyczne, a sekretarz redakcji „Krytyki Politycznej” oficjalnie podaje, że jego inspirację stanowi Ulrike Meinhof.
Nie wiem też skąd autorce wzięło się, że akcje „faszyzujących niekiedy” (sic!) MW czy ONRu nie kończą się albo nie zaczynają od hymnu narodowego – to kolejna nieprawda. Podobnych „obrazków” i stwierdzeń jest w tekście wiele, nie ma potrzeby odnosić się do każdego z nich z osobna. W tym miejscu chciałbym napisać kilka bardziej ogólnych uwag.
Marta Brzezińska pyta, dlaczego na skierowanych przeciwko pederastom akcjach nie ma „rodzin z dziećmi”, konserwatywnej młodzieży czy innych tego typu „normalsów”. Odpowiedź jest prosta – nigdy ich tam nie było, co więcej, nigdy nie sygnalizowali, że chcieliby tam być. Działam w ruchu narodowym od 2000 roku, zanim jeszcze miały miejsce pierwsze parady dewiantów i nie przypominam sobie, by kiedykolwiek jakieś znaczniejsze grupy przedstawicieli konserwatywnej centroprawicy wyrażały swój zdecydowany sprzeciw wobec tych manifestacji. A jeśli nawet – to wyłącznie za pomocą symbolicznych, umiarkowanych tekstów publicystycznych.
W tekście pada zarzut:„Tym, w czym widzę problem, jest wizerunek obu organizacji, który w szkodliwy sposób rzutuje na obraz osób o konserwatywnych poglądach w ogóle”. Wypada zatem zapytać – a jak wyglądałaby kwestia fali homoseksulanej propagandy, gdyby tych „nieeleganckich narodowców” nie było na ulicach, gdyby nie było słychać ich zdecydowanego, radykalnego sprzeciwu?
Czy trzeba tworzyć jakieś modele teoretyczne, żeby to sobie wyobrazić? Nie, nie trzeba, bo taki scenariusz już był „przerabiany”. Był przerabiany w Zachodniej Europie po roku 1968. Na Zachodzie odbyło się to dokładnie wg tego scenariusza – lewica zawładnęła ulicami, by potem zawładnąć katedrami uniwersyteckimi, mediami i salonami politycznymi. W tym czasie konserwatywna centroprawica w najlepszym przypadku stawiała bierny opór, a już broń Boże, nie podejmowała otwartej konfrontacji – zarówno tej ideologicznej, jak i bezpośredniej. Obecność pewnego zestawu poglądów, wyrażanych w sposób radykalny, również na ulicy, powoduje przesuwanie się całego dyskursu publicznego w tę właśnie stronę – lewica to zrozumiała i wykorzystała w całej rozciągłości.
Skutki – znane nam wszystkim. Idee troku 68 stały się tak naprawdę ideami Unii Europejskiej i przytłaczającej większości europejskich elit. My mówimy takiej wizji zdecydowane nie . Mówimy jasno i otwarcie – konserwatywna centroprawica – umiarkowana, uśmiechnięta, w dobrze skrojonych garniturach, nieepatująca radykalizmem, taka sympatyczna i nowoczesna – ta formacja przegrała w Zachodniej Europie wszystko co tylko przegrać mogła. Partia Konserwatywna (tak ceniona w wielu polskich kręgach centroprawicowych) realizuje dziś w Wielkiej Brytanii projekty, których nie powstydziłby się w Polsce Ruch Palikota i posiada swoją „frakcję gejowską”. Za takich „konserwatystów” i za taki „umiarkowany konserwatyzm” serdecznie dziękuję. Brzydzę się nim i gardzę.
Warto w tym kontekście przypomnieć co pisała fronda.pl o protestach anty-ACTA. Pojawił się tam m.in. artykuł pod tytułem „Protesty przeciwko ACTA nie dla katolików”, w którym udowadniano, że ludzie wierzący nie powinni brać w nich udziału, bo jest tam dużo anarchistów, osób, które „pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu były po drugiej stronie” itp. Czuć było w tym tekście dokładnie taki sam „umiarkowanie konserwatywny” dystans do żywiołowego, spontanicznego i radykalnego ruchu kontestacji.
Szczerze powiedziawszy – był to jeden wielki stek głupot. Działacze Młodzieży Wszechpolskiej byli organizatorami lub współorganizowali protesty w kilkunastu miastach; to naszym pomysłem, koordynowanym przez facebookowy profil Marszu Niepodległości, było jednoczesne wystąpienie około 100 tys. ludzi w całym kraju, jednego dnia o jednej porze – 25 stycznia o 18:00, dzięki czemu udało się osiągnąć efekt potężnego nacisku na rząd. To właśnie owi radykalni działacze narodowi, „łysole i kibole”, w tym Wszechpolacy, wyrzucili Palikota sprzed Pałacu Prezydenckiego, gdy przyjechał na manifestację anty-ACTA, by się tam promować. To właśnie dzięki nam w wielu miejscach protesty te miały narodowo-patriotyczny wydźwięk – sam intonowałem hymn narodowy na zakończenie manifestacji 25 stycznia we Wrocławiu. To my napisaliśmy oświadczenie potępiające Palikota za jego próby zawłaszczenia ruchu anty-ACTA i za haniebny pomysł wieszania maski na pomniku Chrystusa Króla, pod którym podpisała się przytłaczająca większość organizatorów protestów.
Wy w tym czasie, szanowni, umiarkowani konserwatyści, woleliście robić to samo, co cała konserwatywna opinia publiczna na Zachodzie robi od kilkudziesięciu lat – dystansować się od wszelkiego radykalizmu. Gdybyśmy was wtedy posłuchali, Palikot do dziś brylowałby wśród szerokiego grona młodzieży, jako „bohater rewolucji anty-ACTA”.
I to właśnie tutaj, w zachowawczości „umiarkowanych konserwatystów”, w kunktatorstwie centroprawicy, tkwi tak naprawdę clou problemu. Trzeba sobie wyraźnie odpowiedzieć na pytanie – co jest zagrożeniem w naszej walce o to, by za 5-10 lat nie zalegalizowano w Polsce homozwiązków, a np. za 15 nie umożliwiono im adopcji dzieci? Czy zagrożeniem są narodowi radykałowie, którzy ostro i „małomedialnie” przeciwstawiają się lewackiej fali? Nie, nie to jest zagrożeniem. Zagrożeniem jest to, że centroprawica będzie w Polsce zachowywać się dokładnie tak, jak zachowywała się wszędzie na Zachodzie – że będzie lewicy systematycznie ustępować pola.
Powie ktoś – nie, u nas będzie inaczej, jesteśmy świadomi zagrożeń, skutecznie się im przeciwstawiamy. Czyżby? Czy są ku temu jakieś przesłanki? Nie widzę takich. Czy muszę przypominać, że to centroprawicowa, „bardzo konserwatywna”, jak na europejskie warunki, Platforma Obywatelska „wyhodowała” politycznie Janusza Palikota? Że ta sama PO, którą wspierała i wspiera część duchowieństwa „skręciła” pod wpływem koniunktury mocno w lewo, właśnie w kierunku tegoż Palikota? Kto jeszcze pamięta, że kampanią prezydencką Jarosława Kaczyńskiego w 2010 kierowała Joanna Kluzik – Rostkowska, osoba o lewackich poglądach społeczno-obyczajowych, która nie odeszła z PiSu bynajmniej ze względu na owe poglądy, ale z powodu zatargów personalnych? Kto słyszał o tym, że na maszcie należącym do Urzędu Dzielnicy Warszawa-Ursynów 26 maja zawisła tęczowa flaga, a zawiesił ją burmistrz Piotr Guział z Naszego Ursynowa, popierany przez Prawo i Sprawiedliwość?
Powtarzam: nic, ale to absolutnie nic – ani przykład Zachodu, ani nasze polskie, dotychczasowe doświadczenia – nie wskazuje, by umiarkowani konserwatyści byli siłą, która jest w stanie zatrzymać falę lewackiego nihilizmu. Na tym froncie, na którym pełnimy rolę żołnierzy I linii my, narodowcy, od początku jesteśmy właściwie osamotnieni. A nie raz dostajemy serią po plecach, jak właśnie w omawianym artykule.
Nigdy nie oczekiwaliśmy i nie oczekujemy aplauzu i publicznego poparcia dla co bardziej radykalnych kroków, choć wiemy, że wszyscy na „rozsądnej i umiarkowanej prawicy” cieszyli się, gdy Palikot dostał w gębę od Wszechpolaka pod Pałacem Prezydenckim. Nie chcemy również bronić i pochwalać zachowań ewidentnie złych, jak choćby nawiązywania do neonazimu czy paradowania w koszulce „B&H”. Nigdy tego nie pochwalaliśmy, bronić nie zamierzamy, na organizowanych przez nas akcjach widzieć nie chcemy. Ale z drugiej strony – jest to absolutny margines marginesu wśród ludzi, którzy na akcje przeciwko dewiantom przychodzą, więc opisywanie całości przez ich pryzmat świadczyć może jedynie o złej woli. Skala „ konserwatywnego zdegustowania” takimi incydentami zupełnie nie licuje ze skalą problemu.
Wydaje się, że problemem wielu konserwatystów jest fakt, że w zasadzie zaakceptowali liberalne reguły gry. Cenię i szanuję Rafała Ziemkiewicza, ale zupełnie nie zgadzam się z nim gdy mówi, że broni Marszu Niepodległości tak samo jak bronił aktywistów gejowskich w imię ich rzekomego „prawa” do manifestowania. Otóż nie – jeśli chce się podważyć demoliberalizm, to nie wolno przyjmować jego logiki, nie wolno przyjąć założenia, że w życiu publicznym wszystkie poglądy, ideologie i systemy wartości mają równe prawo bytu. Nie wolno stawiać wartości narodowych, patriotycznych, katolickich na jednym poziomie z lewicowym nihilizmem.
Jesteśmy na wojnie, na wojnie o polską kulturę, o naszą tożsamość, o to, by nie pozowolić jej zniszczyć przez globalistyczną, lewacką i liberalną falę zepsucia i nihilizmu. Sposobów na obronę, taktyk i odcinków frontu, jest wiele – rozumiemy, że nie każdy nadaje się na I linię, a nawet, że sporej większości prawych Polaków z różnych względów w ogóle nie powinno na niej być. Jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że jeśli my, narodowcy, radykałowie, nie będziemy dziś walczyć na niej wbrew wszystkiemu, nikt inny tego za nas nie zrobi.
I jeżeli nas, ofensywnych, nie zawsze sympatycznych i niekoniecznie nadających się na salony, zabraknie, to wy, umiarkowani konserwatyści, zostaniecie wyparci ze swoich dobrze okopanych, defensywnych pozycji w mgnieniu oka. I ze zdumieniem obudzicie się w „konserwatywnych” partiach i ruchach, które będą budowały sobie „frakcję gejowską” dla poprawienia wizerunku – wszak jest on niezwykle ważny w działalności publicznej…
Robert Winnicki
narodowiec, okularnik, mentalny „łysol” z długimi włosami, prezes „niekiedy faszyzującej” Młodzieży Wszechpolskiej
P.S.
Marta Brzezińska pisze: „MW i organizatorzy manifestacji radykalnie odcięli się od tych wszystkich zadymiarzy, którzy doprowadzili do demolki na Pl. Konstytucji” – muszę przyznać, że gdybym 11 listopada wieczorem miał wiedzę o tym co rzeczywiście wydarzyło się na placu Konstytucji, to stosowałbym inną retorykę. Z dostępnych informacji, relacji i nagrań niezbicie wynika, że zamieszki wybuchły pod wpływem prowokacji policji, która, jak wszystko na to wskazuje, miała polecenie, by maksymalnie zaostrzać sytuację tego dnia i dążyć do rozwiązań siłowych. Wielu „groźnie wyglądających łysoli i kiboli” wykazało się za to tego dnia opanowaniem i zrozumieniem sytuacji – gdyby nie zimna krew manifestantów, natarcie policji na pl. Na Rozdrożu, idące ze wszystkich stron na raz, skończyłoby się jedną wielką bitwą – do tego zresztą, jak wszystko na to wskazuje, dążyły czynniki rządowe.