Jeden żołnierz (w rocznicę września 39)
01/09/2011
563 Wyświetlenia
0 Komentarze
19 minut czytania
Mamy kolejną rocznicę wybuchu II wojny światowej, która 1 września 39. zaczęła się atakiem Niemiec na nasz kraj.
W przeciągu miesiąca walk siły zbrojne RP, uważane w Europie przez wielu ekspertów wojskowości za jedną z najsilniejszych armii świata, poniosły druzgocącą klęskę.
Terytorium obudowanego w 1918 r. państwa polskiego zajęły armie agresorów, hitlerowskich Niemiec i sowieckiej Rosji. Od „września” musiało upłynąć 50 lat zanim Polska jako suwerenne państwo ponownie pojawiła się na mapie Europy. Naród polski stracił nie tylko miliony istnień, ponad połowę terytorium państwowego, zabytki, muzea, biblioteki, archiwa, fabryki, mosty i drogi, spalone wsie i zrujnowane miasta. Polacy stracili też szanse rozwojowe po zakończeniu wojny i teraz muszą nadrabiać zapóźnienia. Początkiem tych fatalnych zdarzeń była klęska wrześniowa 39.
Politycy i historycy wiele razy zastanawiali się na przyczynami przegranej w 1939 r. Pomijając propagandzistów niemieckich i sowieckich oraz ich kolaborantów można stwierdzić, że dominującym jest pogląd o dysproporcji sił jako przyczynie polskiej klęski. Uważa się, że byłaby szansa na zwycięstwo, gdyby sojusznicy z Zachodu Polsce pomogli. Skoro jednak zawarto z Francją i Anglią „egzotyczny sojusz”, jak napisał Stanisław Cat-Mackiewicz, to na wsparcie Polacy liczyć nie mogli.
Rzeczywiście dysproporcje w potencjałach militarnych między Polską, a Niemcami i ZSRR były ogromne. Jeden przykład. Polska w latach 1918-39 wydała na wojsko około 20 mld zł. Stanowiło to aż 44% w całości wydatków budżetowych państwa. W Niemczech tylko w roku budżetowym 1938/39 na wojsko wydano 18,4 mld marek – 39,2 mld zł (1 marka = 2,13 zł).
W ciągu jednego roku Niemcy wydały na wojsko dwa razy więcej niż Polska mogła wydać na swoją armię przez dwadzieścia lat! Czy to jednak oznacza, że Polska nie miała szans by się obronić i należało w obliczu żądań Hitlera skapitulować?
Dziedzinę wiedzy zajmująca się działaniami zbrojnymi określa się mianem „sztuki wojennej”. W historii wojen są liczne przykłady wybitnych dowódców i ich armii odnoszących zwycięstwa mimo materialnej przewagi przeciwnika. Na tym właśnie polega sztuka prowadzenia wojny – zwyciężyć mimo przewagi wroga. Decydująca jest umiejętność wykorzystania wszystkiego co posłuży zwycięstwu za sprawą przygotowanej właściwej strategii. Czy w tej dziedzinie ośrodki przygotowujące obronę Polski w 1939 r. popełniły błędy?
W 1921 r. Polska zawarła sojusz wojskowy z Francją. Polska zobowiązała się wówczas do utrzymywania dużej armii (30 dywizji piechoty, 9 brygad kawalerii z jednostkami lotnictwa, artylerii, czołgów). W rezultacie ponad 60% z wspomnianych 20 mld zł trzeba było przeznaczyć na utrzymanie pokojowych stanów armii. To oznacza, że na uzbrojenie pozostało ledwie 8 mld.
Sojusznik wymuszał też strukturę sił zbrojnych RP. Francuzi żądali, aby Polacy dysponowali wojskami operacyjnymi do przeprowadzenia interwencji zbrojnej, gdyby Niemcy naruszyły postanowienia traktatu pokojowego z Wersalu. W 1923 r. uzgodniono plany wspólnych działań noszących po polskiej stronie ze względu na rejony działań nazwy „Bałtyk” (rejon Koszalin-Szczecin), „Prusy Wschodnie”, „Śląsk” (Opole-Wrocław).
Później, mimo porzucenia przez Francję zamiarów „dyscyplinowania” Niemiec, Polska nie mogła zredukować swojej armii i więcej środków przeznaczyć na uzbrojenie. W Warszawie obawiano się, że taka redukcja zostanie uznana przez Paryż za zmiana postanowień umowy i będzie pretekstem do zerwania sojuszu. A w polskim planowaniu obronnym wsparcie francuskie przyjmowano niezmiennie jako podstawowy warunek powodzenia w wojnie z Niemcami. Nie zmieniono też struktury armii uznając wojska operacyjne za najważniejszy element w systemie obronności państwa.
Maszeruje oddział Obrony Narodowej – mieliśmy w 1939 roku 82 bataliony ON.
W dowództwie WP przyjęto jako metodę obrony działania manewrowe wojskami operacyjnymi. Było to ambitne nowoczesne rozwiązanie, ale nie odpowiadające polskim możliwościom militarnym. Zaniedbano budowę umocnień i rozbudowę sił obrony terytorialnej. Obrona manewrowa wojskami operacyjnymi tak dużego państwa jak Polska zaprowadziła do katastrofy.
Sytuacja mogłaby być korzystniejsza, gdyby wojska niemieckie „ugrzęzły” w walkach na co najmniej kilka miesięcy. Niemcy w 1939 r. były w stanie prowadzić krótkie błyskawiczne kampanie, nie były gotowe do dłutrwałej wojny. Już po dwu tygodniach walk ich zapasy wojenne zaczynały się wyczerpywać – czołgi stawały z braku paliwa, a np. smarów silnikowych wystarczyłoby na 1,5 tygodnia walk. W razie przedłużania się polskiej obrony niemieckie wojska motorowe musiałby stanąć. Francja poinformowała Polskę, że ofensywa na Niemcy początkowo planowana na 17 września, ze względów operacyjnych zostanie podjęta trzy dni później, tj. 20 września. Szef polskiego sztabu gen. Stachiewicz pytany przez przedstawiciela dowództwa francuskiego, czy Polacy wytrzymają w obronie, udzielił twierdzącej odpowiedzi. Sytuacja na froncie stabilizowała się, polski opór tężał.
Jak zachowałby się Stalin, który chciał wojny miedzy „imperialistami”, ale sam zamierzał wkroczyć tylko będąc pewnym sukcesu? Można sądzić, że uwikłanie się Niemców w walki z polską partyzantką i obrońcami miast, a więc brak wyraźnych postępów w podoboju Polski powstrzymałby Stalina przed atakiem 17 września (poczatkowo Sowieci planowali agresję na 12 września, ale powstrzymali się nie widząc wyraźnych oznak niemieckiego zwycięstwa). Gdyby więc Polska dotrwała do 20 września i ruszyła ofensywa aliantów na Niemcy, to agresji sowieckiej by nie było.
Można przyjąć, że Polska wybrała w 1939 roku wybrała nieodpowiednią koncepcję obrony. Agresor użył dużych ilości czołgów i samolotów. Nie było możliwości wystawienia podobnych mas broni pancernej i lotnictwa po polskiej stronie. Trudno było oczekiwać, że polscy piechurzy i kawalerzyści zdołają „wymanewrować” niemieckich pancerniaków i lotników. A jednocześnie nie można było ustalić lepszej linii obrony, np. na Wiśle. Pozostawione bez walki Pomorze i Śląsk Hitler mógłby zająć i zaproponować Zachodowi pokój. Czy wówczas Anglia i Francja nie zechciałby powtórzyć konferencji z Monachium?
W planie wojny należało postawić na obronę w przestrzeni, a nie na kolejnych liniach oporu, które miały opóźnianiać niemieckie natarcie. Rejonami naturalnie obronnymi, gdzie można było zatrzymać na długo niemieckie wojska zmotoryzowane i pancerne, były tereny zurbanizowane; Warszawa i Lwów skutecznie broniły się w 1939 r. Także przeszkody naturalne, wzniesienia, kompleksy leśne, rzeki mogły zatrzymać wroga, jeśli tylko przygotowano by tam obronę. Należało obsadzić takie miejsca odpowiednimi załogami. Ponadto, gdyby na tyłach wojsk niemieckich pojawiła się partyzantka atakująca ich linie zaopatrzenia, łączności, dowództwa, to atak wroga uległby osłabieniu. Dopiero w takich warunkach polskie wojska operacyjne, zwłaszcza jednostki pancerno-motorowe i kawaleryjskie, uzyskałyby swobodę działania i mogłyby stosować kontruderzenia na zgrupowania wojsk wroga.
Jeden z żołnierzy ON – było ich 52 tysiące, mogło być milion.
Wykonanie przestrzennego, a nie liniowego wariantu obrony było jednak niemożliwe ze względu na strukturę i wielkość mobilizowanej armii. Planowano wystawienie 1,35 mln żołnierzy w 39 dywizjach, 11 brygadach kawalerii i 2 brygadach pancerno-motorowych, łącznie 52 tzw. wielkie jednostki. Do przestrzennego obronnego, jednoczesnego obsadzenia wielu ośrodków na terenie kraju wojska było za mało. Zadania obrony miejscowej mogłyby wykonać siły terytorialne, gdyby one zostały wcześniej utworzone. W 1937 r. rozpoczęto formowanie wojsk terytorialnych pod nazwą Obrona Narodowa, ale w 1939 r. liczyły one zaledwie 52 tys. żołnierzy. Jest to niezrozumiałe skoro Polska miała 2,4 mln przeszkolonych rezerwistów i 600 tys. bez przeszkolenia, czyli 3 mln ludzi zdolnych do noszenia broni. Przyjęta plany mobilizacyjne wykazywały, że większość rezerwistów nie weźmie udziału w walkach!
Formowanie dodatkowych jednostek ON było możliwe. Można było na ten cele znaleźć środki. Koszt wystawienia batalionu ON wynosił trochę ponad 100 tys. zł, gdy batalionu piechoty wojsk operacyjnych ponad milion zł, a więc 10 razy więcej. W 1938 r. Polska zamówiła w Holandii dwa podwodne okręty typu oceanicznego. Jak wiadomo Bałtyk nie jest oceanem. Zapłacono za nie łącznie 21 mln zł. Ich przydatność w czasie wojny okazała się niewielka – jeden, ORP Sęp, został internowany w Szwecji, drugi ORP Orzeł, po brawurowej ucieczce do Anglii został zatopiony na początku wojny. Za wydane na te okręty pieniądze można było sformować 184 bataliony ON. Inna możliwość: zgodnie z planem mobilizacyjnym wystawiono 9 dywizji rezerwowych piechoty. Koszt sformowania takiej dywizji – 30 mln zł., gdy wystawienia dywizji ON – 7 mln. A za 270 mln (9 razy 30 mln) można było wystawić około 39 dywizji ON. Tym samym w obronie byłoby nie kilkadziesiąt tysięcy, a milion żołnierzy w zwartych jednostkach ON. Była to liczba wystarczająca do obrony przestrzennej kraju. Wraz z wojskami operacyjnymi Polska dysponowałaby armią liczącą 2,4 mln żołnierzy. Wszyscy rezerwiści broniliby Polski.
Uroczyste wręczanie broni w jednostce ON.
Ważnym elementem w obronie powinny być działania nieregularne (partyzanckie). Odwołując się do niedawnych powstańców śląskich i wielkopolskich, byłych peowiaków (w 1939 r. to byli ludzie w sile wieku) i uwzględniając tzw. dywersję pozafrontową organizowaną przez II Oddziału Sztabu Głównego WP można było stworzyć organizację do działań nieregularnych na terenach zajętych przez Niemców. Taką strukturę tworzono w warunkach okupowanego kraju po klęsce wrześniowej. Polacy musieli podjąć walkę „nieregularną” tyle, że trzeba było te działania improwizować, bez broni i wyposażenia. Podziemne wojsko zostało stworzone, co było wielkim osiągnięciem, ale można je było przygotować wcześniej, przed wybuchem wojny i należało podjąć działania przy pomocy takiej formacji już we wrześniu 1939 r.
Sądzę, że zastosowanie takich środków dałoby w 1939 r. skuteczniejszą obronę. Decyzje w tych sprawach musiałby jednak zapaść dużo wcześniej. W okresie 1934-35, gdy władze RP decydowały o kierunkach modernizacji armii i wybierały strategię obrony państwa. Mimo tego trzeba uznać, że przyjęte wówczas plany obrony zostały wykonane z powodzeniem – Polska osiągnęła założony cel strategiczny sformułowany przez marszałka Piłsudskiego: „
Balansujcie dopóki się da, a gdy się już nie da, podpalcie świat!”. Rzeczywiście „świat zapalił się” we wrześniu 1939 roku i wybuchła wojna światowa, która Hitler przegrał. Pisałem już o tym chwaląc dowodzenie i jakość obrony, a także działania na arenie międzynarodowej władz Drugiej RP.
http://szeremietiew.nowyekran.pl/post/11745,coz-to-jest-honor Jak jednak ma się ta pochwała do moich uwag krytycznych wyrażonych w tym tekście? Otóż dziś stosunkowo łatwo wykazywać jakie błędy popełniono przed 1939 rokiem. Ale trzeba być ostrożnym w oskarżaniu marszałka Śmigłego czy ministra Becka, że nie wiedzieli przed wybuchem wojny tego, co my wiemy dziś, po jej zakończeniu. Jednak jeżeli prawdziwą jest formuła h
istoria magistra vitae, to musimy dziś wyciągać wnioski z doświadczenia „września”?
W 72 rocznicę wybuchu wojny premier Donald Tusk mówił na Westerplatte: "Chcemy, aby ta pamięć o roku 1939, pamięć o II wojnie światowej, pamięć o naszych bohaterach była także fundamentem największego narodowego przesłania: Polska nigdy wobec niebezpieczeństw i zagrożeń nie może być bezsilna." I dodał – "A w razie dramatycznej konieczności, oprócz polskiego bohaterstwa, oprócz determinacji polskiego żołnierza, jego odwagi i poświęcenia, towarzyszyły temu dobrze wyposażone struktury, nowoczesny sprzęt, dojrzałe, mądre, przewidujące dowództwo i dobra, mądra polityka, tak aby Polska mogła czuć się bezpieczna bez potrzeby płacenia ofiar najwyższych" Można by sądzić, że premier zrozumiał co wynika z doświadczenia września 1939 roku. Tymczasem chwalony przez premiera minister Bogdan Klich stworzył mikro-armię „ekspedycyjną”, pod potrzeby misji zagranicznych zapominając o zadaniach obrony kraju. Stworzone przeze mnie w latach 1999-2001 zalążki wojsk obrony terytorialnej zostały zlikwidowane przez Klicha w 2010 roku. Według MON razie wojny do obrony kraju mają wystarczyć sprawnie manewrujące wojska operacyjne. Biorąc pod uwagę obecny stan tych wojsk możemy oczekiwać obrony liczonej w godzinach.
Szczęśliwie dziś lepsze jest położenie geopolityczne Polski. Za naszą północno – wschodnią granicą są państwa nadbałtyckie, należące do NATO, a na południowym – wschodzie ciągle niezależna od Rosji Ukraina. Na zachodzie są Niemcy, które tak jak Polska też są członkiem Sojuszu Północnoatlantyckiego więc jest nadzieja, że będą nas w razie konfliktu wspierać. Jednak obok tego w miejsce dawnych Prus Wschodnich mamy kaliningardzkuju obłast’ z rakietami Iskander, którymi można zaatakować cele na całym terytorium Polski. Natomiast z białoruskiego dziś Grodna do Warszawy napastnik ma do przebycia 270 kilometrów, a jedyną przeszkodą do pokonania będzie 18 pułk rozpoznawczy w Białymstoku. Prasa donosiła, że pułk ma kłopot z pozyskaniem szeregowców. Ogłoszono w 2010 roku rekrutację i zgłosiło się siedmiu chętnych, w tym sześciu bez przeszkolenia wojskowego, co było warunkiem przyjęcia do służby. Pułk wzmocnił się o jednego żołnierza.