Jan Tomasz Gross wzywa do lustracji
25/01/2011
435 Wyświetlenia
0 Komentarze
13 minut czytania
Uważna lektura pozornie znanych i popularnych książek może człowieka nieźle zaskoczyć. Oto w prozie Jana Tomasza Grossa, znanego historyka, socjologa i publicysty można znaleźć taki oto fragment: "I okazuje się, biorąc pod uwagę rotację kadr, że oprócz czterystu czy pięciuset brunetów o wyostrzonych rysach i obcych duchowi narodowemu poglądach terrorem w komunistycznej Polsce zajmowało się, plus minus, ćwierć miliona lnianowłosych młodzieńców o szerokich twarzach, bardziej półanalfabetów niż zwolenników jakiejkolwiek wyrafinowanej ideologii. "Bo za mordę – opowiadał Teresie Torańskiej cyniczny i bardzo inteligentny Roman Werfel – musi brać Stasiek Staśka, a nie Mosiek Staśka". I choć pepeerowcy u władzy niezupełnie stosowali się do tej zasady, to aresztowanym akowcom i peeselowcom łamali kości i wyrywali paznokcie przeważnie "chłopcy z lasu zatrudnieni w […]
Uważna lektura pozornie znanych i popularnych książek może człowieka nieźle zaskoczyć. Oto w prozie Jana Tomasza Grossa, znanego historyka, socjologa i publicysty można znaleźć taki oto fragment:
"I okazuje się, biorąc pod uwagę rotację kadr, że oprócz czterystu czy
pięciuset brunetów o wyostrzonych rysach i obcych duchowi narodowemu
poglądach terrorem w komunistycznej Polsce zajmowało się, plus minus,
ćwierć miliona lnianowłosych młodzieńców o szerokich twarzach,
bardziej półanalfabetów niż zwolenników jakiejkolwiek wyrafinowanej
ideologii. "Bo za mordę – opowiadał Teresie Torańskiej cyniczny i
bardzo inteligentny Roman Werfel – musi brać Stasiek Staśka, a nie
Mosiek Staśka". I choć pepeerowcy u władzy niezupełnie stosowali się
do tej zasady, to aresztowanym akowcom i peeselowcom łamali kości i
wyrywali paznokcie przeważnie "chłopcy z lasu zatrudnieni w lokalnych
urzędach bezpieczeństwa i komisariatach milicji.
Zauważmy na marginesie, że jeśli zgodnie z postulatami katoendecji
żydostwo jest elementem obcym w ciele narodowym, to nie ma się co
dziwić, że ignoruje ono interes narodowy i szkodzi Polsce — na
przykład angażując się do UB. Dla katoendeckiej publicystyki i
historiografii prawdziwie istotnym zagadnieniem do wyjaśnienia powinno
być "siedemdziesiąt procent" personelu kierowniczego MBP polskiego
pochodzenia i
ćwierć miliona "Staśków" w organach komunistycznego terroru in toto.
Na ten temat jednak katoendecy nie mają nic do powiedzenia."
Jest to wielce inspirujący tekst, z którego wynika, że katoendecja winna zrobić coś, co ujawniłoby wreszcie nazwiska i oblicza tych wszystkich Staśków, którzy wysługiwali się UB w latach powojennych i później. I ja się z tym co napisał Jan Tomasz Gross całkowicie zgadzam. Tak właśnie trzeba zrobić. Ujawnić. Do tego jednak prowadzi tylko jedna droga – poprzez otwarcie archiwów IPN. Jan Tomasz Gross nie powiedział tego wprost, ale do tego właśnie sprowadza się jego myśl. Nie można chyba przecież pociągać do odpowiedzialności za brodnie jakichś przypadkowych ludzi na podstawie pomówień. O takie chętki pana Grossa nie podejrzewam. Żeby więc ujawnić nazwiska lnianowłosych półanalfabetów należy zajrzeć do archiwów. Pytanie kto ma to zrobić? Kto ma wydać decyzję o ujawnieniu informacji dotyczących osób powiązanych z UB, SB i kim tam jeszcze? Według pana Grossa winna to zrobić katoendecja. Przyznam się do razu, że pojęcie to jest dla mnie mocno nieprecyzyjne. Bo któż to jest dziś w Polsce katoendecja? Giertych? Goryszewski? Niesiołowski? No kto? Ja na pewno nie, bo nie dość, że żadnych przesadnych sentymentów do Romana Dmowskiego nie żywię, to jeszcze do kościoła nie chadzam.
Nie mogę sobie przypomnieć ani jednego momentu w czasie ostatnich 20 lat kiedy owa mityczna katoendecja miałaby możliwość zajęcia się postulowanymi przez pana Grossa sprawami. Bo chyba nie chodzi panu Grossowi o rząd Jana Olszewskiego? Ten akurat chciał właśnie spełnić postulat zawarty w jego tekście i doprowadzić do ujawnienia owych Staśków półanalfabetów. Niestety nie pozwolono mu na to.
Byłoby dobrze, gdyby pan Gross doprecyzował pojęcie katoendecji, wtedy wiedzielibyśmy już dokładnie na kogo głosować i kogo rozliczać z zaniechanej przeprowadzonej lustracji. Zakładam bowiem, że tylko oni za te zaniechania odpowiadają, albowiem to z ich środowiska wywodziło się owe 70 procent pracowników aparatu bezpieczeństwa. Kto to jest katoendecja – to pytanie kluczowe. Jak tylko się dowiem natychmiast będę na nich głosował, a potem domagał się by otworzyli archiwa. Nie mogą tego przecież zrobić nie mając mocy ustawodawczej, prawda?
Innych sprawa lustracji nie dotyczy, gdyż oni mieli mniejszy udział w aparacie represji. Zostawmy ich więc na boku i przestańmy niepokoić. W czasie lustracji przeprowadzonej przez katoendecję czyszczącą się z własnych grzechów i tak wyjdzie kto był kim, kto miał czarne włosy, a kto blond, czyja twarz była szeroka a czyja wąska. Wszystko się okaże i skończą się wreszcie kłopoty. Nie będzie żadnych sądów, procesów, że o stosach nie wspomnę. Każdy kto będzie miał jakąś wątpliwość dotyczącą znanej sobie osoby, kliknie w odpowiednią stronę, sprawdzi jakież to funkcje osoba owa pełniła w UB i potem zdecyduje czy głosować na nią w wyborach samorządowych czy nie. Skończy się to nadawanie na Żydów, na endeków, na polo-komunę, na żydo-komunę i będzie spokój. Wreszcie.
Niech tylko pan Gross doprecyzuje pojęcie katoendecji, a my jej już damy do ręki odpowiednie narzędzia legislacyjne, żeby mogła wyjaśnić co trzeba, a jak nie będzie chciała to przywołamy do porządku. Nie było wszak dotąd w wolnej Polszcze katoendeków u władzy. Czas dać im szansę poprawy.
Co do Żydokomuny zaś, czyli owych 500 brunetów w MBP, przypomniał mi się fragment prozy Marka Hłaski, a konkretnie książki „Piękni dwudziestoletni”, która dawno już i po cichu wyleciała z kanonu lektur. Oto on:
W Izraelu życie wariata jest usłane różami. Piękny kraj, słońce, gaje pomarańczowe gdzie można pląsać i żreć witaminy; w niektórych domach wariatów wprowadzono terapię pracy. Wariaci pracują na budowie lub przy pracach związanych z budową dróg. Dostają za darmo wikt i opierunek, a zarobione pieniądze mogą odkładać na lepszą przyszłość, co pozwoli im po opuszczeniu szpitala na rozpoczęcie nowego życia lub powrót do ulubionego nałogu. To drugie wydaje mi się zjawiskiem bardziej typowym jako empiryk operuję tu własnym doświadczeniem.
Zostaje tylko sprawa prześladowań ze strony policji politycznej. Zachowujemy trudne dzieciństwo: publiczne egzekucje, szczegół z rewolwerem i przykucniętym oficerem; ale zmieniamy zupełnie sprawę szantażu ze strony Urzędu Bezpieczeństwa. Przedstawiamy to tak, że proponowano nam współpracę z UB w charakterze informatora; my jednak oparliśmy się, ale teraz boimy się wszystkiego: kroków na schodach, nocnych telefonów, mundurów gwardii papieskiej itd.
Lekarz: – Proszę niech pan mówi, jak to było
My milczymy
Lekarz: – proszę mówić. Proszę pamiętać, że jestem przede wszystkim lekarzem
My milczymy
Lekarz: – Czy ten oficer był…
Przerywamy.
My: – Tak. Panie doktorze, rzeczywiście trudno mówić o tych sprawach. Mam w Izraelu wielu przyjaciół. Wiem, że terrorem i głodem można wszystko zrobić z ludźmi. Istnieją warunki, w których każdy człowiek zdolny jest do uczynienia każdej rzeczy w stosunku do innego człowieka. Jako katolik (protestant, babtysta, grecki katolik, itd.) wiem, że wszyscy ludzie…
I znów zyskujemy czas, żeby się odeżreć i aby wymyślić jakąś książkę…
W ten sposób opisuje Marek Hłasko swoje próby zainstalowania się w domu dla obłąkanych mieszczącym się w mieście Tel Aviv. W porządku, Hłasko jest dużo mniej poważnym pisarzem niż Gross, pił wódkę, latał za dziewczynami, nie miał tytułów naukowych i udawał wariata w Niemczech i Izraelu żeby znaleźć się w szpitalu dla nerwowo i psychicznie chorych. W Niemczech opowiadał, że widział zbiorowe egzekucje dokonywane przez Niemców, a w Izraelu mówił to co wyżej – że oficer UB, który kaptował go do współpracy był jednym z tych 500 wymienionych przez Grossa. To się, rzecz oczywista, mogło zdarzyć samo z siebie. Mam jednak wrażenie, że Jan Tomasz Gross zastrzegł dla tych 500 stanowiska nie związane z zastraszaniem pisarzy, biciem i łamaniem kości. Może więc jednak Hłasko kłamie? Może nie wdział w życiu ani jednego oficera UB, który byłby szczupłym brunetem, a tylko zmyślał tak, żeby ten lekarz w Izraelu dał mu skierowanie do szpitala wariatów?
Nie mówcie mi tyko, że Hłasko był antysemitą. Mało kto doznał od Żydów tyle dobrego co on i wiadomo, że gdy w jego obecności ktoś próbował kwestionować zagładę pan Marek od razu walił go w mordę. Mieszkańcy Izraela byli zaś dlań źródłem inspiracji, radością i wytchnieniem po pobycie w nudnych Niemczech. Miał tam – o czym sam pisał – wielu prawdziwych przyjaciół, a był czas, że znali go wszyscy barmani w mieście Tel Aviv i widząc jak wchodzi do lokalu kołysząc się w biodrach klaskali w dłonie i wołali – Maheczko, Maheczko! Nie miał więc Hłasko żadnych osobistych zatargów z mieszkańcami Izraela. Dodać jeszcze możemy, że on właściwie ich podziwiał. Podziwiał Żydów, Izraelczyków czy jak ich tam nazywać. A mimo to przyszła mu do głowy taka narracja. Dlaczego?
Jest jeszcze jedno zaskakujące miejsce w książce „Piękni dwudziestoletni”. Poucza nas mianowicie Marek Hłasko, żeby nigdy nie strugać gieroja w więzieniu w Hajfie, bo dostaniemy taki łomot, że raz na zawsze upewnimy się iż Izraelczykom nic się nie stanie i dadzą sobie jakoś radę. Może jednak w więzieniu w Hajfie pracowali akurat nie ci, którzy wyemigrowali z Polski, ale ktoś inny. Może miejscowi?