„Tusk powinien odpowiedzieć przed Trybunałem Stanu za Smoleńsk, ruinę gospodarki, zaniechania ws. Euro2012, oszukiwanie ludzi.”
O tym jak inspirujące może być czytanie bloga Toyah’a wie chyba wielu. Jeden z komentujących ostatni wpis zamieścił, w dyskusji na blogu, link do wywiadu jakiego udzielił Jan Pospieszalski portalowi WP.PL. Zamieszczam ten wywiad ponieważ na Nowym Ekranie nie zauważyłem dyskusji na temat tej wypowiedzi Jana Pospieszalskiego. Jan Pospieszalski – muzyk, aranżer, kompozytor, publicysta i dziennikarz – prezentuje jakże odmienne poglądy od wielu artystów próbujących swych sił w komentowaniu ostatnich wydarzeń. Zapraszam do zapoznania się z wywiadem.
Należy oczywiście dopowiedzieć, że portal wp.pl nie mogła oczywiście „zrównoważyć” wywiadu z tzw. dziennikarzem śledczym Janem Osieckim, autorem książki „Ostatni lot. Przyczyny Katastrofy Smoleńskiej. Śledztwo Dziennikarskie”. Książki opartej na tezie lansowanej już od pierwszych minut po domniemanej katastrofie samolotu. Pozostawiam link do tej wypowiedzi dla zainteresowanych rządową wersją wydarzeń.
Całość wywiadu wraz z komentarzem wprowadzającym za portalem WP.PL
„Tusk trafi przed Trybunał Stanu? "Nie tylko za Smoleńsk!"
„Tusk powinien odpowiedzieć przed Trybunałem Stanu nie tylko za Smoleńsk, ale za doprowadzenie polskiej gospodarki do ruiny, zaniechania ws. przygotowań do Euro 2012, permanentne oszukiwanie ludzi. Ta władza to usankcjonowana nieodpowiedzialność – grzmi Jan Pospieszalski. Dziennikarz w rozmowie z Wirtualną Polską opowiada o nowym filmie "Krzyż", którego jest współautorem, wspomina wypadki pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu sprzed roku. Wyraża też nadzieję, że w 1. rocznicę katastrofy, władze miasta zdołają ochronić przed "prowokatorami" ludzi, którzy przyjdą oddać hołd ofiarom.”
Z Janem Pospieszalskim polemizuje dziennikarz Jan Osiecki, współautor książki "Ostatni Lot. Przyczyny Katastrofy Smoleńskiej. Śledztwo Dziennikarskie" – przeczytaj "Piloci popełnili błąd – to było wiadome od początku"
Joanna Stanisławska: Z jakim odbiorem spotyka się "Krzyż", sequel "Solidarnych 2010", dokument nakręcony przez Ewę Stankiewicz, przy którym pan pomagał? Nie pokazała go żadna telewizja, ale odbyło się kilka publicznych pokazów.
Jan Pospieszalski: Pokazywaliśmy już nasz film w wielu miastach w Polsce, wszędzie przyjmowany jest owacyjnie. Planujemy wyjazdy zagraniczne, ostatnio np. otrzymaliśmy zaproszenie do USA.
Po co powstał ten film?
– Z potrzeby ukazania zatrważającego procesu, do którego dochodzi na naszych oczach. Ma miejsce odbieranie pewnej grupie ludzi szacunku i wykluczanie ich – najpierw za pomocą słów, a potem także za pomocą czynów. „Krzyż” to unikalny zapis wydarzeń na Krakowskim Przedmieściu, który dokumentuje m.in. te wszystkie noce letnie, kiedy hordy pijanych młodych ludzi wylewały się z knajp i dyskotek, przyłaziły na Krakowskie Przedmieście, by drwić i wyszydzać obrońców krzyża, oddawać mocz na płonące znicze. Ukazuje też prawdę o "negocjacjach" ws. przeniesienia krzyża.
To znaczy?
– Nastąpiła falsyfikacja tego porozumienia, bo na taśmie widać, że wbrew zapewnieniom władz miasta, nikt nie rozmawiał z czuwającymi tam ludźmi. Kiedy obrońcy krzyża zostali odgrodzeni barierkami i otoczeni przez policję, Ewa jako jedyna została tam z kamerą, na placówce, by od środka relacjonować te wydarzenia.
Oba filmy spotkały się z zarzutami o jednostronność. Rada Etyki Mediów wydała ws. "Solidarnych 2010" oświadczenie, w którym podzieliła oburzenie wielu widzów sposobem relacjonowania przez pana przeżyć ludzi przychodzących w dniach żałoby pod Pałac Prezydencki. Dlaczego nie dał pan głosu drugiej stronie?
– Skala ataków na "Solidarnych 2010" była ogromna, uruchomione zostały niesamowite pokłady agresji, a wszystko w ramach akcji schładzania patriotyzmu, specjalnie na kampanię wyborczą. Dokonano na nas, autorach, publicznej egzekucji, a my tylko odważyliśmy się pokazać kawałek innej Polski niż ta, która została wcześniej zadekretowana. Zrobiliśmy rzetelny dokument na temat pewnego społecznego zjawiska, to my zaoferowaliśmy pogłębione ujęcie tej kwestii. Ale, że nas głos był odmienny od mainstreamowego, to zarzucano mam jątrzenie, oszustwa. Dziwi mnie, że TVP nie chciała pokazać tego filmu, ale mam jednocześnie satysfakcję, bo „Krzyż” ma wkład w powstawanie niezależnego obiegu kulturowego.
Pański program "Warto rozmawiać" po 7 latach zdjęto z anteny. Pan odebrał tę decyzję jako rugowanie z mediów publicznych dziennikarzy o "nieodpowiednich" poglądach. Władze telewizji tłumaczyły to inaczej: zbyt niska oglądalność.
– Tu nie chodzi o oglądalność i też nie tylko o moją osobę. Straciłem program, tak zadecydowała Iwona Szymalla stało się, to melodia przeszłości. Najbardziej niepokojące jest jednak to, że media publiczne w obecnym kształcie nie patrzą już władzy na ręce. Nastąpiła bezwzględna eliminacja ludzi o poglądach sprzecznych z tymi, jakie wyznaje obóz rządzący i uważa za jedynie dopuszczalne. Oprócz mojego programu z anteny TVP zniknęły "Misja specjalna" Anity Gargas, "Pod prasą" Tomka Sakiewicza, "Antysalon" Rafała Ziemkiewicza, "Bronisław Wildstein przedstawia" Bronisława Wildsteina, odwołano Jacka Karnowskiego, szefa Wiadomości. Wycofano "Erratę do biografii", cykl Roberta Kaczmarka. Nie odnowiono cyklu "Wojna Światów" Grzegorza Górnego. Straciła też pracę Joanna Lichocka. Odbieram to jako dążenie do pozbawienia znacznej części polskiego społeczeństwa prawa głosu, poddanie go cenzurze, próba zastraszenia i zmarginalizowania go. A wszystko to dzieje się w kraju, którego obywatele są przekonani, że żyją w państwie demokratycznym, 30 lat po zdobyczach Solidarności, kiedy jednym z głównych jej postulatów była wolność słowa.
Bój o krzyż trwał niemal siedem miesięcy. Był wydarzeniem absolutnie bez precedensu. Na Krakowskim Przedmieściu jak w soczewce widać było rozłam między Polakami. Momentami było naprawdę gorąco.
– To nie był bój o krzyż, ale o pamięć. To było przebudzenie wspólnoty, która zamanifestowała swoją więź z Polską i z historią, z państwem. To było fascynujące, jak młodzi, fantastyczni ludzie w upale i deszczu stali przed Pałacem Prezydenckim z transparentami domagającymi się międzynarodowego śledztwa i godnego upamiętnienia ofiar katastrofy. Ktoś uznał jednak, że ten rodzący się patriotyzm trzeba wyciszyć i uśpić, a obrońców krzyża ośmieszyć, wydrwić i unieważnić, dlatego pokazywano ich w mediach jako garstkę frustratów, ludzi niespełna rozumu, odklejonych fanatyków.
Czy w rocznicę katastrofy powtórzą się wypadki sprzed roku?
– Wiem, że 10 kwietnia ludzie przyjdą na Krakowskie Przedmieście, by oddać hołd tym, którzy zginęli. Tam skumulowała się ludzka pamięć i uczucia. Mam nadzieję, że władze stolicy zdołają ich ochronić przed prowokatorami. Mechanizm stymulowania wrogich nastrojów, agresji i nienawiści wobec obrońców krzyża świetnie uchwycił film Ewy.
Kto te nastroje stymulował?
– Tego nie wiem, ale nasza kamera uchwyciła, jak grupa młodych, wysportowanych mężczyzn, która zachowywała się hałaśliwie i głośno po stronie przeciwników krzyża, później w sposób zdyscyplinowany, dwójkami odmaszerowała przez barierki. Policjanci je rozchylili i ci ludzie weszli w strefę niedostępną dla zwykłych zjadaczy chleba – na parking, gdzie stały radiowozy.
– Miałam skojarzenia z rodzeniem się faszyzmu w Niemczech – tak Ewa Stankiewicz oceniła zjawisko, które miało miejsce na Krakowskim Przedmieściu w związku z zamieszaniem wokół krzyża smoleńskiego. Pan się z tym zgadza? Czy to nie są zbyt daleko idące wnioski?
– Te procesy, jakie miały tam miejsce można było zaobserwować w Niemczech w latach 30. W momencie, kiedy pojawia się przyzwolenie na agresję, bezkarność, kiedy piętnuje się ludzi, którzy chronią pamięć, wtedy dochodzi do takich sytuacji, że młodzi ludzie, często prymitywni, pijani, wykorzenieni z kultury ulegają stadnym nastrojom i pozwalają sobie na bardzo wiele. Podobne nastroje próbowano wzniecić na krakowskim rynku w dniu pogrzebu pary prezydenckiej, kiedy na wielkich telebimach tuż przed mszą świętą był emitowany obraz ze studia TVN. Ktoś, kto zdecydował, by wierzącym, rozmodlonym ludziom na gigantycznych telebimach pokazywać autora "Szkła kontaktowego" Grzegorza Miecugowa, znanego z arogancji lewicowego polityka Ryszarda Kalisza oraz prezentującego laicką wizję świata prof. Jana Hartmana, chciał skonfliktować ludzi. Apogeum tego procesu uznania pewnych poglądów za niewłaściwe nastąpiło 19 października. Wtedy doszło do brutalnego mordu politycznego, człowiek został zamordowany tylko dlatego, że był pracownikiem biura niewłaściwej partii. W mediach krzyczano szaleniec, wariat, a po miesiącach badań psychiatrycznych i obserwacji okazało się, że facet jest w pełni władz umysłowych, jest zupełnie zdrowy i poczytalny.
Odpowiedział pan sobie na pytanie, dlaczego doszło do katastrofy w Smoleńsku?
– Pozbawił mnie tej możliwości premier Tusk przekazując śledztwo Rosjanom.
Jest pan zwolennikiem tezy, że katastrofa to nie był przypadek?
– Wszystko na to wskazuje. W tej sprawie nikt nie zachowuje się normalnie. Histeryczne reakcje, kłamstwa, mataczenie, wściekłe ataki i próba zamykania ust tym, którzy pytają o prawdę, czy to nie był zamach, inicjatywy w rodzaju Dnia bez Smoleńska to w moim przekonaniu działalność spiskowa.
Wkrótce poznamy ustalenia komisji Millera. Wnioski polskich śledczych pana zadowolą?
– A czy dostaliśmy wrak, czarne skrzynki? Już teraz można stwierdzić, że raport Millera będzie niewiarygodny. Na czym się on oprze, skoro śledczy nie badali podstawowych materiałów dowodowych? Każdy student prawa uczy się o bezpośredniości dowodów, a polscy prokuratorzy badali kserokopie, stenogramy… Polska abdykowała w tym śledztwie.
Czy kiedyś poznamy prawdę?
– Pozwoli pani, że zacytuję babcię Sebastiana Karpiniuka:
za 50 lat prawda może się wyda.
Czy wątek Smoleńska pojawi się w kampanii wyborczej?
– Katastrofa obnażyła postępujący rozkład naszego państwa. Żyjemy w niepewnych czasach, sytuacja zmienia się dynamicznie, dlatego słabość Polski szczególnie wobec dużych sąsiadów powinna budzić najgłębszy niepokój. Próba zaklajstrowania tego tematu, jego świadoma eliminacja byłaby odchyleniem. W normalnym, demokratycznym państwie obywatele chcieliby dowiedzieć się, kto jest odpowiedzialny za tę tragedię. Tymczasem mija rok, a wciąż nie było dymisji żadnego z urzędników odpowiedzialnych za przygotowanie tej wizyty i jej bezpieczeństwo…
Donald Tusk zapowiedział, że wnioski dotyczące decyzji personalnych znajdą się w raporcie komisji Millera.
– Mówił także, że dokładnie przeszukano i przekopano teren, gdzie doszło do katastrofy, że śledztwo po stronie rosyjskiej przebiega perfekcyjnie… Tusk w tej sprawie całkowicie stracił wiarygodność.
Czy wyciągnęliśmy wnioski z katastrofy?
– Społeczeństwo jest głęboko podzielone. Część z nas wyciągnęła wnioski, próbuje rozpoznawać prawdę, poszukuje treści niezależnych od liberalno-post-komunistycznych mediów, bardzo duży ruch jest w internecie, gdzie pełno jest stron poświęconych katastrofie. Inni są tak ogłupieni propagandą, że trudno im przyjąć właściwy punkt widzenia.
Internet pełen też jest kontrowersyjnych teorii spiskowych. Czy nie sądzi pan, że szerzenie takich treści jest niebezpieczne?
– Najbardziej kontrowersyjną spiskową teorią jest to, że samolotem kierowali samobójcy. Ta zabobonna wizja świata jest lansowana od 10 kwietnia w oficjalnych komunikatach strony rosyjskiej, w których mjr Protasiuk, gen. Błasik i por. Ziętek są przedstawiani jako kamikaze-spiskowcy, którzy chcieli zamordować całą delegację.
Po katastrofie wiele mówiło się o pojednaniu, zakończeniu wojny polsko-polskiej. Ile udało się osiągnąć?
– O żadnym pojednaniu nie mogło być mowy, skoro na trzeci dzień po tragedii podniósł się wrzask antywawelski. 70 przeciwników pochówku pary prezydenckiej protestujących pod kurią na Franciszkańskiej nie schodziła z mediów przez kilka dni, a proces formowania się gigantycznego zbiorowiska na Krakowskim Przedmieściu kamery owszem rejestrowały, ale próbę rozmowy z tymi ludźmi podjęta tylko nasza redakcja i zapis tych rozmów został określony jako nienawistny, propagandowy.
Czy rok po tragedii temat katastrofy wciąż powinien dominować debatę publiczną?
– A czym mamy się zajmować, skoro państwo nie działa, mamy powiedzieć wszystko w porządku i jechać dalej? Z prezydentem, który zaprasza zbrodniarza stanu wojennego do Rady Bezpieczeństwa Narodowego, rządem, który wykazuje się serwilizmem wobec Rosji, premierem, który oddał sprawę śledztwa w ręce niedemokratycznego państwa, w którym na tysiąc osób sprawujących władzę, siedemset wywodzi się ze szkoły zbrodni i fałszu, czyli KGB. Jurij Czajka, ten sam prokurator, który zajmuje się sprawą Anny Politowskiej, wyjaśnia teraz okoliczności katastrofy smoleńskiej. I tak samo, jak nie złapano jej zabójców, też okoliczności katastrofy nie zostaną rzetelnie wyjaśnione. Ja się źle czuję w takim państwie!
Prof. Jadwiga Staniszkis uważa, że Donald Tusk za "bezczelne niszczenie przez Rosjan dowodów", nieudostępnianie stronie polskiej czarnych skrzynek i nagrań z wieży powinien odpowiedzieć przed Trybunałem Stanu. Pan podziela tę opinię?
– Prof. Staniszkis dołączyła w takim razie do obrońców krzyża. Transparent z żądaniem postawienia Tuska przed Trybunałem wznosili młodzi studenci na Krakowskim Przedmieściu. Ale Tusk powinien odpowiedzieć nie tylko za Smoleńsk, ale za doprowadzenie polskiej gospodarki do ruiny, zaniechania ws. przygotowań do Euro 2012, permanentne oszukiwanie ludzi. Ta władza to usankcjonowania nieodpowiedzialność. Skala zaniedbań jest największa od 1989 r. Nawet Miller i Cimoszewicz byli bardziej przyzwoici.
Ostatnio oglądaliśmy debatę z udziałem premiera i rozczarowanych jego polityką muzyków. Pan, również muzyk, się z nimi identyfikuje?
– Nie, bo uczestnicy tego spotkania reprezentują specjalny rodzaj rozpieszczonych przed media celebrytów. Pytam, dlaczego w telewizji nie zobaczymy np. wybitnych kompozytorów Włodzimierza Pawlika, Michała Lorenca, Wojciecha Kilara, wspaniałego reżysera Lecha Majewskiego czy aktorki Haliny Rowickiej? To są ludzie, z którymi ja się identyfikuję. A jeśli chodzi o Zbigniewa Hołdysa, Pawła Kukiza, Marcina Mellera czy Tomka Lipińskiego to ich występ w "Drugim śniadaniu mistrzów" jest dowodem ich oportunizmu i koniunkturalizmu. Kiedy była na to koniunktura i wszyscy chwalili Tuska, oni też rozpływali się w zachwytach, a kiedy część tzw. salonu z prof. Balcerowiczem na czele odtrąbiła kłopoty, przełożono medialną wajchę i zaczęto Tuska krytykować.
Rozmawiała Joanna Staniasławska, Wirtualna Polska”