Nie znoszę tych, co czepiają się przysłowiowego źdźbła.
Na nE pojawiła się notka (http://poprostu.nowyekran.pl/post/68799,nabierani-przez-zus), w której autor wytyka ZUSowi, iż skoro nieubezpieczony prywaciarz nie otrzymuje pomocy lekarskiej, to powinien być zwolniony z zapłaty zaległego quasi-podatku na ZUS, bo przecież z tej zdrowotnej zapomogi ZUS nie korzystał. Autor zapomina, że składka na ZUS nie jest zapłatą za usługę. Równocześnie, przemilcza znacznie ważniejszą rzecz.
Załóżmy, że ubezpieczony prywaciarz zachorował i udał się do przychodni, a nawet po miesiącu dostał się do lekarza pierwszego kontaktu, a ten skierował go do specjalisty. Rejestracja u specjalisty wyznacza termin wizyty za, dajmy na to, 9 miesięcy (mnie tak zarejestrowano do kardiologa). W związku z chorobą prywaciarz musi zamknąć działalność i przestaje płacić na ubezpieczenie. Jest zbyt chory, aby się rejestrować jako bezrobotny w urzędzie pracy, bo przecież i tak nie może pracować. Po 9 miesiącach nadchodzi upragniony termin (jeśli do tego czasu prywaciarz nie umarł) i co się okazuje – OBYWATEL MA BYĆ UBEZPIECZONY NIE W MOMENCIE ZACHOROWANIA I ZGŁOSZENIA SIĘ DO LEKARZA, TYLKO W MOMENCIE WIZYTY. A po 9 miesiącach już jest nieubezpieczony. I co ma z tego, że jako zdrowy się ubezpieczył i płacił długie lata, skoro NIE MOŻE uzyskać usługi w okresie ubezpieczenia, a fakt ubezpieczenia w momencie zgłoszenia się chorego do lekarza nie ma żadnego znaczenia, ważne jest tylko ubezpieczenie w momencie opóźnionej wizyty niedoszłego nieboszczyka w terminie wyznaczonym przez służbę opłacaną przez lata! Może odległe terminy nie wynikają z niewydolności służby zdrowia, tylko są wynikiem świadomej polityki i okradania, no i eksterminacji?