Na samym wstępie chciałbym przeprosić naszych czytelników za słowo w cudzysłowie użyte w tytule, ale slang złodziei jest najlepszy, by opisać sytuację, która spotkała p. Tomasza Reslera, który ponad 20 lat ciężko pracował, by stworzyć firmę, która stała się liderem na polskim rynku. Budowanie zaufania w relacji z klientami, ale także współpracownikami. Dorobek całego życia, który w jednej chwili został brutalnie i bezprawnie zabrany. Bez jakichkolwiek sentymentów, przestrzegania przepisów prawnych, czy też zwyczajnej empatii i szacunku do drugiego człowieka. Za to w wyniku opieszałości działania organów państwowych, szeroko rozumianych układów i nieudolności systemu sądownictwa w Polsce.
Brak zdecydowanej, niezbędnej w określonym czasie reakcji ze strony organów Państwa, do tego rażąca przewlekłość postępowań sądowych w prostych skądinąd sprawach oraz przyzwolenie na szkodliwą działalność sprawców, bezwzględnie i za wszelką cenę realizujących swoje plany. To wszystko doprowadziło ostatecznie do upadłości spółki PPW ARAJ sp. z o. o, którą Tomasz Resler tworzył i budował przez 25 lat. Spółki, która była dużą jednostką gospodarczą i wizytówką naszego kraju, znaną na wielu rynkach zagranicznych. Spółki, składającej się w 100% z polskiego kapitału, osiągającą obroty roczne około 100 mln złotych oraz zatrudniająca blisko 400 osób. I choć sprawa jest niezwykle wielowątkowa oraz zawiła to jej sedno nad wyraz czytelne.
Istota sprawy
Wspólnik Tomasza Reslera, który co warto zaznaczyć, posiadał większość, bo 55% udziałów, w ewidentny sposób, bez większego ukrywania swoich zamiarów miał jeden cel: oszukać Reslera, a firmę pozbawić całego majątku. Jacek Sz. we współpracy m.in. z Ryszardem J. ówczesnym dyrektorem finansowym, zatrudnioną firmą ochroniarską, prawnikami oraz komornikami, 12 lipca 2013r.całkowicie odsunął mężczyznę – notabene wieloletniego członka zarządu – od spraw spółki. Doprowadził do tego, pozorując zgromadzenia wspólników, na których bezprawnie, bez wiedzy i obecności Pana Reslera, odwołano go z funkcji wiceprezesa. Całość sytuacji dopełniło podjęcie uchwał w zakresie zmian umowy spółki, brak dostępu do korporacyjnego telefonu, baz informatycznych spółki, a tym samym pozbawienie sprawowania wszelkiej kontroli nad zakładem produkcyjnym oraz zakaz wstępu na teren przedsiębiorstwa.
Pan Resler nie mógł liczyć na pomoc ze strony policji, prokuratury oraz sądownictwa, gdyż po ich zawiadomieniu rozpoczynające swą drogę postępowania i tak ostatecznie zostawały umorzone. Przez lata ciągłej walki wielokrotnie zaskarżał uchwały podjęte na wspomnianych zgromadzeniach. Procesy sądowe owszem – miały miejsce, jednak tempo ich przebiegu, odraczanie terminów rozpraw, a także końcowe wyroki – delikatnie mówiąc – pozostawiały wiele do życzenia.
Sprzeczne punkty widzenia
Jak to zazwyczaj bywa, wersja drugiej strony jest zupełnie inna, by nie powiedzieć przecząca. Jacek Sz. oraz nowy wiceprezes, który zastąpił Reslera na jego stanowisku, stanowczo zaprzeczają faktom, jakoby działali na szkodę spółki. Co więcej, utrzymują oni, że to właśnie Tomasz Resler wyrządzał przedsiębiorstwu krzywdę, choćby poprzez zniechęcanie klientów do podpisywania umów. Ponadto, prawnicy wspomnianych wyżej mężczyzn zgodnie twierdzą, że wszelkie uchwały odwołujące pokrzywdzonego są nie tylko ważne, ale również wykonane zgodnie z prawem. Ich zdaniem, mężczyzna utracił mandat członka zarządu po zgromadzeniu wspólników zatwierdzających sprawozdania finansowe spółki, a Pan Sz., jako prezes i większościowy udziałowiec miał do tego pełne prawo. Tym samym podtrzymują swoje stanowisko, że mężczyzna został zwolniony z obowiązku świadczenia pracy jako wiceprezes, zatem nie było powodu, by pozwolić mu wejść na teren fabryki.
Kilka „kroków” wstecz
A wszystko zaczęło się w 1989 roku, kiedy powstała spółka PPW ARAJ w Kątach Wrocławskich. Spółka działała w branży rolniczej i oferowała kompleksową dostawę i uruchomienie m.in. wielkogabarytowych silosów zbożowych wraz z urządzeniami towarzyszącymi z branży rolniczej. Firma rozwijała się bardzo szybko, czego rezultatem było zatrudnianie kilkuset pracowników oraz sprzedaż swych produktów poza granice naszego kraju, tj. na Litwę, Łotwę, Estonię, do Niemiec, Austrii czy też Indii. To wszystko doprowadziło do rekordowego zysku w 2008 roku, kiedy to przedsiębiorstwo z Kątów Wrocławskich uzyskało 164 mln złotych obrotu. Jednym słowem istna sielanka. Sielanka, którą dość brutalnie zweryfikowało życie. Nieporozumienia pomiędzy wspólnikami rozpoczęły się w 2011 roku, kiedy Jacek Sz. wszczął proces przeciwko Tomaszowi o wykluczenie go ze spółki, jednak to w 2013r. nastąpiło apogeum sporu. Pewnego dnia Pan Resler powróciwszy z delegacji przyjechał do swojej firmy, jednak przed budynkiem zastał nie swoich – jak to zazwyczaj bywało – lecz nowych, nieznanych pracowników ochrony, którzy nie wpuścili go do środka. Wtedy także dowiedział się o odwołaniu go z funkcji wiceprezesa. Sam wspomina ten dzień słowami: „W ciągu jednego dnia zabrano mi wszystko. To tak, jakby zabroniono mi wchodzić do własnego domu”. Stan faktyczny mówi, że teoretycznie powyżej opisana sytuacja może być możliwa, jednak pokrzywdzony przestaje pełnić funkcję w zarządzie, lecz nadal posiada udziały w spółce, co nie miało żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości.
Niekończący się ciąg rozpraw
O ile wspomniany powyżej proces o wykluczenie ze spółki Tomasza Reslera wymiar sprawiedliwości rozstrzygnął na korzyść samego zainteresowanego jednoznacznie, zarówno w pierwszej, jak i drugiej instancji, o tyle dalsze rozprawy sprawiały niewątpliwe wrażenie, nigdy niekończącej się historii. Dotyczyło to wszystkich postępowań, ze szczególnym uwzględnieniem sprawy dotyczącej podjęcia rzekomych uchwał w lipcu 2014 roku, w której to po ogromnych staraniach sądownictwo w końcu wydało wyrok unieważniający wspomniane uchwały. Jednak dopiero w kwietniu 2016 roku, mimo, iż z protokołów rozpraw jasno wynikało, że publikacja miała mieć miejsce rok wcześniej. I chociaż przebieg wszystkich rozpraw, mających związek ze sprawą zakładu produkcyjnego ARAJ jest niezwykle zawiły i trudny do uporządkowania, to jednak sama jej istota jest banalnie prosta. Jedyną czynnością wymaganą od polskiego sądownictwa było zbadanie dokumentu umowy spółki, protokołów ze zgromadzeń oraz uchwał, ponieważ dzięki temu można było wnikliwie sprawdzić, czy dane uchwały zostały podjęte zgodnie z prawem. Tymczasem, opieszałość sądów, rażąca ignorancja, odraczanie i odwoływanie rozpraw, bez jakichkolwiek przyczyn zamykanie a następnie ponowne otwieranie postępowań, doprowadziły do świadomego i celowego przedłużania sprawy. W konsekwencji wymiar sprawiedliwości sankcjonował swoisty układ, który został przedstawiony jako fałszywa rzeczywistość, co ostatecznie przyczyniło się do zagłady spółki ARAJ, a przede wszystkim Tomasza Reslera.
Prokuratura kolejną deską ratunku
W lipcu 2013 roku przedsiębiorca złożył do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Jacka Sz. To przestępstwo miało polegać m.in. na zwołaniu spotkania bez obecności głównego zainteresowanego, na którym bezprawnie odwołano go z funkcji wiceprezesa i podjęto uchwały niezgodne z prawem. Co więcej, tworzenie i posługiwanie się dokumentami poświadczającymi nieprawdę, przedstawianie nieprawdziwych danych, działanie na niekorzyść spółki, uniemożliwianiu mężczyźnie wypełniania obowiązków zawodowych, w końcu zakaz przy użyciu siły wejścia na teren firmy. Tym bardziej zaskakująca była odpowiedź prokuratury, która postępowanie umorzyła, argumentując swoją decyzję faktem, że według niej postępowanie nie zawierało żadnych znamion czynu zabronionego. Z tego też względu mężczyzna postanowił szukać pomocy m.in. u Prokuratora Generalnego, Wicepremiera oraz Premiera RP, Ministra Gospodarki, Sprawiedliwości, a także Rolnictwa, Prezesa NIK, Sądu Okręgowego, Rzecznika Praw Obywatelskich oraz Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. Odpowiedź każdej z wymienionych instytucji była identyczna: sprawa została skierowana do niewłaściwego urzędu. Drugą, często powielaną reakcją był zwyczajny jej brak. Tym samym, przez ponad trzy lata walki z państwowymi instytucjami, gdzie bezspornie łamano wszelkie przepisy prawa i etyki, Panu Tomaszowi NIKT nawet nie próbował pomóc.
Wniosek o cofnięcie koncesji
Mężczyzna próbował wszelakich ścieżek działania, a że pracownicy firmy ochroniarskiej, która świadczyła usługi na terenach należących do spółki ARAJ siłą zabraniali mu wejścia do własnego przedsiębiorstwa, postanowił ubiegać się o cofnięcie ich koncesji. W lipcu 2014 roku – jedynie po roku oczekiwań – Tomasz Resler otrzymał odpowiedź od Ministerstwa Spraw Wewnętrznych dotyczącą tejże koncesji. Jednak treść otrzymanego pisma była – delikatnie rzecz ujmując – absurdalna. MSW, co prawda podzieliło pogląd mężczyzny o wadliwym aneksie, który został zawarty niezgodnie z reprezentacją spółki zapisaną w KRS, lecz do samego cofnięcia koncesji nie dopatrzył się wystarczających powodów. Ostatecznie, po latach batalii sądowniczych, 27 listopada 2015 pracownicy firmy ochroniarskiej, zostali uznani za winnych w sprawie o przekroczenie swych obowiązków i użycie przemocy względem pokrzywdzonego. Lecz zdaniem Temidy winni zasłużyli wyłącznie na kuriozalnie niskie wyroki w zawieszeniu.
Powolna wyprzedaż majątku
Powyżej opisane czynności, jak się później okazało, były preludium do wrogiego przejęcia spółki i próby przymuszenia Tomasza Reslera do odsprzedaży swoich udziałów. 16 grudnia 2014 roku ogłoszono upadłość przedsiębiorstwa. Z uwagi na fakt, że fiaskiem zakończyło się formalne przejęcie zakładu, ponieważ udziały pozostawały przy wspólniku, postanowiono zatem doprowadzić do jej upadłości w tzw. sposób kontrolowany. W istocie chodziło o zawładnięcie firmy przy udziale syndyka, banku i spółki kapitałowej, lecz w majestacie prawa. W tym celu Jacek Sz. założył inną spółkę, która pod każdym względem była łudząco przypominająca PPW ARAJ. Kolejno rozpoczęła się za bezcen powolna wyprzedaż znacznego majątku spółki, który de facto był wart kilkadziesiąt milionów złotych. Potwierdzeniem powyższego faktu jest sprzedaż spółek na Ukrainie oraz w Rosji, których właścicielem była upadła spółka PPW ARAJ, za kwotę 420 zł. W tym miejscu należy zaznaczyć, że syndyk nigdy nie podjął się choćby oszacowania wartości omawianego majątku. Nie próbował również ubiegać się o dług w postaci kilku milionów złotych, który owe spółki zaciągnęły w zakładzie produkcyjnym ARAJ. Zarówno o powyższej należności, jak również o ustawowym obowiązku doskonale wiedział, lecz jak widać, nie uznał za stosowne się o nie ubiegać. Na propozycję restrukturyzacji przedsiębiorstwa, które ma potencjał – zgodnie z nowym prawem restrukturyzacyjnym – syndyk krótko, lecz dosadnie odmówił. Aktualnie, spółka cały czas funkcjonuje „pod rządami” syndyka, jednak nie jak powinna na własny rachunek, lecz jako podwykonawca konkurencji.
Kwestie budzące wątpliwości
Choć kwestii dyskusyjnych w tej konkretnej sprawie są dziesiątki, to jednak skupmy się na najistotniejszych. Umowa spółki PPW ARAJ mówi jasno, że żaden wspólnik nie może działać samodzielnie, jako Zgromadzenie Wspólników, ponieważ nie posiada wystarczającej ilości udziałów do odbycia ważnego, zgodnego z prawem zgromadzenia oraz podjęcia wiążącej spółkę uchwałą. Zatem jak bardzo bezprawne było działanie zarówno Jaska Sz. i osób z jego otoczenia, jak również prawników, którzy doskonale wiedząc, że owe uchwały są nieważne, tworzyli i pomagali w realizacji tego procederu. Co więcej, jak karygodne było działanie sądownictwa, które nie wydało postanowienia o zakazie zwoływania kolejnych zgromadzeń, rozpatrując całe postępowanie przez okres dwóch lat. Ponadto, na jakiej podstawie kilkukrotnie odmawiano mężczyźnie dostępu do dokumentów spółki, czy też pozwolono na rozpoczęcie działalności konkurencyjnej przez Pana Sz. i przenoszenie do niej całościowych, zorganizowanych części przedsiębiorstwa ARAJ. Ostatecznie należy wskazać nadmierne generowanie kosztów oraz doprowadzenie do wygaśnięcia porozumień z bankami, co w konsekwencji spowodowało powstanie zadłużeń na kwotę 27 mln zł i całkowite zajęcie firmy. A to jedynie namiastka błędów, które za przyzwoleniem instytucji państwowych kolejno wchodziły w życie.
Wyroki sądowe, jednak co z tego…
Mimo, iż powoli zostają wydawane prawe rozstrzygnięcia sądowe w sprawach dotyczących zaskarżenia uchwał, które są kluczowe dla naprawy zaistniałej sytuacji, nikt – w tym również sąd upadłościowy, czy też syndyk – nie próbuje nawet udawać, że owe rozstrzygnięcia cokolwiek znaczą. Batalia cały czas trwa.
Tomasz Resler walczy o ponowną możliwość prowadzenia swojego biznesu, płacenia podatków, zatrudniania pracowników i odzyskanie tego, co zostało mu siłą brutalnie zabrane. Bez winy, a co więcej zgody samego zainteresowanego. Walczy o to, aby przedsiębiorca i obywatel miał poczucie sprawiedliwości i tego, że żyje w państwie, w którym obowiązuje siła prawa, a nie wyłącznie prawo siły i bezprawia…
Maciej Lisowski
Fundacja LEX NOSTRA