Opcja centrowa, centroprawicowa, liberalna i socjaldemokratyczna to w polskiej polityce siedlisko kanapowych partii i partyjek.
Ci ludzie, zamknięci w swoich wieżach z kości słoniowej. Niektóre ruchy są malutkie, działa w nich ledwie kilkanaście osób, ale są prowadzone przez osoby mocno snobistycznie usposobione.
Część z tych ruchów to dworskie środowiska różnych „silnych osobowości” którym, trochę przesadnymi ambicjami, udaje się stworzyć wokół siebie ruchy polityczne w których to one są słońcami. Ruchy są one dobre, póki siedzą cicho. Czasem pozwala im się na rozwój i pewien stopień samorządności, ale są to często atrapy, ciała bez znaczenia, w których energia członków idzie na wewnętrzne spory. Niekiedy nie ma w nich żadnej wewnętrznej komunikacji między liderami a resztą ruchu- ci o decyzjach dowiadują się z mediów tabloidowych. Naprawdę- ze swoimi dołami przywódcy takich partii potrafią się kontaktować za pomocą mediów.
Ludzie z tych ruchów generalnie wierzą w to że sami są w stanie coś ugrać, tymczasem samo zbieranie podpisów przy ich kondycji byłoby gwoździem do trumny i wymęczyłoby działaczy. By zebrać podpisy do zarejestrowania list w całym kraju, niekiedy na jednego działacza przypada 10 000 podpisów na 30 dni, czyli musiałby zbierać jeden co 90 sekund. Prowadzenie jakiejkolwiek kampanii nie jest już możliwe- tu z całą mocą objawia się fasadowość polskiej demokracji. Rozdanie ulotek w skali kraju to wydatek 4-5 mln PLN. A to tylko jeden z elementów kampanii. Bez 15 milionów PLN, jest to suma jaą przytaczał pewien socdemokratyczny polityk, jakakolwiek zabawa nie ma sensu.Choć dziś możnaby spróbować kampanii "na bosaka" poprzez sieci społecznościowe. Jeden z ruchó mając 1400 fanów w całym kraju na swojego jedynego kandydata w jednym z 40 okręgów zebrał 1,3 tys. głosów.
Tymczasem rozliczne rozdrobione ruchy najczęściej nie potrafią się porozumieć. Ewentualne koalicje zawierają na pół roku naprzód, ewidentnie co najmniej rok za późno by się poprawnie przygotować. Spotykają się „silne osobowości”. Te zjednoczenia są zbyt nieliczne i mają zbyt słabe zasoby ludzkie by cokolwiek znaczyć. W takich ruchach są owszem, zdolne zasoby ludzie, ale często utknęły gdzieś w niższych strukturach. Szefowie takich ruchów to niejednokrotnie osoby tak nietypowe, że poświęciły całe życie osobiste na działalność polityczną, i mają małe wyczucie biznesowe. Oni sami niekiedy są wręcz niezdrowymi przykładami dla równowagi psychicznej między pracą a prywatnością i szczęściem.
Ten stan nierównowagi pracy i prywatności u polskich przywódców politycznych sceny pozaparlamentarnej jest pochodną systemu finansowania tych ruchów. Ze składek można ściągnąć kilkadziesiąt, w porywach kilkaset tysięcy złotych rocznie, ale za te pieniądze można najwyżej sfinansować kampanię do jednej rady miejskiej.
W Polsce możliwe są partie bez programu, z rozleciałymi organami partyjnymi zbierającymi się raz na kilka miesięcy (z braku pieniędzy), partie bez komisji, podkomisji, grup roboczych. Partie na papierze, nie prowadzące żadnych prac programowych. Owszem ludzie chcą, ale cóż z tego, skoro nie ma możliwości ani na zaprezentowanie programu w kampanii wyborczej, ani nawet pieniędzy i czasu prywatnego tych osób na zrobienie warsztatów programowych etc. Ba, mniejsze ruchy zmagają się z zebraniem pieniędzy na opłacenie czynszu za biura.
Oglądam degrengoladę kilku takich ruchów. Trwają w nich ludzie opłacani jedynie, reszta to jakieś satelity. Należałem do trzech organizacji w Niemczech, i w 60-tysięcznym mieście te organizacje miały dużo silniejsze struktury niż centrale kilku polskich partii pozaparlamentarnych. W Polsce lepiej od „potencjalnych konkurentów” PO, PiS czy SLD działają kluby sportowe w prowincjonalnych miastach.
W Polsce można bawić się w politykę, w startowanie w wyborczych koalicjach, w wywiady, w komunikaty i konferencje prasowe jako grupa nawet kilku osób. Jakżeż wiele polskich ruchów politycznych męczy się gdzieś na rubieżach polityki! Tymczasem kilku aktywistów i kometa satelitów wystarczy by „polecieć” na jakąś marginalną skalę jako kometa polskiego planktonu politycznego.
I tak właśnie wygląda to środowisko na lewo od PO. Siląc się na zbędny snobizm, z atencją przyjmują się w podupadłych biurach, zamiast odrzucić te maski konwenansów i teatrów. Ci ludzie powinni brać przykłady z krajów o ordynacjach niedemokratycznych- gdzie „razem” daje nieproporcjonalnie większą nadzieję na sukces od działania w pojedynkę. Tak powstali Liberalni Demokraci w Wielkiej Brytanii- swoje siły połączyli socjaldemokraci, podupadli klasyczni liberałowie i liberalni zieloni.
W USA wg danych z ‘exit pools’ dla roku 2008, Demokraci (przez J. Sachsa określani jednak jako ruch konserwatywny) swój elektorat rekrutują w 22 % z liberalnych wyborców, w 14 % z konserwatywnych demokratów (na południu partia działa bardziej konserwatywnie). Partia rekrutuje swoje poparcie wśród naukowców (w naukach humanistycznych i politycznych aż 80 % naukowców określa siebie jako liberalnych) i profesjonalistów, gdzie ma przewagę nad republikanami.
Oglądam działania polskich odpowiedników „LibDems” i „Demokratów” z daleka, i przerażają one. Najczęściej nie ma nic, a jeśli jest, to wszystko sklecone naprędce. Liderzy, którym ich wyniki wyborcze nie przemawiają do rozumu. „Śmierdzą trupem”- mówi na swoich partnerów politycznych pani z partii A. „To trabanty, po co mamy się łączyć z dwoma starymi trabantami? Z tego nie zrobi się dobrego samochodu, lepiej kleić go od podstaw”- wrzuca bardziej doświadczony pan z partii B.
Co ci ludzie dziś osiągnęli? Choćby to, że wielu działaczy tych ruchów zwykle nic nie robi poprzez własne partie, albo aktywnie działa poprzez inne inicjatywy niż partie polityczne w których są afiliowani. Jak na razie, sukces, sklecając część tych partii kanapowych, odniósł Ruch Poparcia Palikota. Do wzięcia zostało nadal bardzo wiele.
RasFufu dla IL
Statystyki lokuja poziom demokratyzacji Polski miedzy Panama a Meksykiem. Osiagamy poziom Brazylii. Odkrywamy inna rzeczywistosc niz znasz ja z mediów (których wlasciciele czesto maja istotny interes w trwaniu status quo)