Ludziska miewają rozmaite pechy; niektóre z nich można spotkać tylko jeden raz, z innych można nawet się pośmiać…
Gdyński autobus – www.garnek.pl
Zbliża się godzina 7:20 trzeciego kwietnia 2012. Na przystanku pod auspicjami „Na żądanie” gromadzi się tłumek, głównie uczniów – razem 10 osób. Autobus nadjeżdża punktualnie i raźnie pomyka ku centrum Gdyni. Zwykle ktoś z gromadki macha ręką, zaś z autobusu wysiadają uczniowie pobliskiej szkoły budowlanej. Jednak pechowe wyjątki zdarzają się wszędzie i… tym razem się wydarzył – nikt nie machnął dłonią i nikt z wnętrza pięknego merca nie chciał wysiąść. Prawdopodobieństwo, że nikomu nie drgnie kończyna górna przy wiacie a jednocześnie nikt nie wciśnie odpowiedniego przycisku (o tej ruchliwej porze) jest nikczemnie małe, ale jednak większe od zera…
Kierowca zgrabnie i z wigorem przemknął, bez zbaczania do zatoczki, i można było mu jedynie pomachać na pożegnanie albo pokazać kciuk uniesiony ku górze za całkiem udany żart poprimaaprilisowy. Szczęki obywatelom opadły i – nie dowierzając jeszcze pechowi – postanowili kwadrans poczekać na kolejny autobus tudzież rozeszli się, poszukując innych połączeń w ten słoneczny, choć jeszcze mroźny wtorkowy poranek, Wielkiego Tygodnia.
Wielki szacun dla kierowcy prowadzącego ten autobus! Nie wiadomo, czy pierwszy raz jechał tą trasą i być może sądził, że cały tłumek wyczekuje pojazdu innej linii (w końcu nie musiał wiedzieć, że przez najbliższe kilkanaście minut żaden pojazd innej linii nie przejedzie) i do chwili obecnej nawet nie wie, że niezatrzymanie jego wehikułu zirytowało rozczarowanych pasażerów. A może doskonale wiedział, że to na jego autobus wszyscy czekają, ale – skoro łapkami nikt nie zamachał – to społeczeństwo powinno nauczyć się porządku. Pewnie to drugie – uśmiechnął się pod nosem, być może wewnątrz karoserii podróżni zaszumieli z dezaprobaty lub ze zdziwienia albo i z zadowolenia (w końcu ich koledzy na przystanku zostali jakoś wystawieni do wiatru, który wzmógł się podczas mijania wiaty i coś się w końcu ciekawego z rana dzieje), zaś sam kierowca będzie miał co opowiadać na rodzinnym spotkaniu podczas zbliżających się świąt, w trakcie których dowie się z mediów, z kazania lub właśnie od sympatycznej rodziny, że Polacy powinni być coraz przyjaźniejsi wobec siebie, bo nie regulaminy i nie ślepe przestrzeganie prawa jest w życiu najważniejsze.
To prawdziwy skarb – posiadanie takiego regulaminowego pracownika. Tyle szczęścia nie mieli pasażerowie rosyjskiego samolotu, który rozbił się poprzedniego dnia, tuż po starcie, bowiem podobno (podobno, bo niektórzy wykluczają tę hipotezę) zapomniano odmrozić skrzydła. Podobna tragedia wydarzyła się tuż po starcie z lotniska w Waszyngtonie, podczas wyjątkowo wówczas śnieżnej zimy.
13 stycznia 1982 oblodzenie samolotu Boeing 737 stało się przyczyną katastrofy lotniczej – po niecałej minucie od startu ze stołecznego lotniska, samolot uderzył w most na Potomaku zabijając 4 kierowców oraz – chwilę później – 74 osoby w zatopionej maszynie. Przeżyło tylko 5 osób uratowanych z lodowatej rzeki. Stwierdzono winę pilota, który wystartował pomimo oblodzenia kadłuba. I tu jest problem – dlaczego w drogich i skomputeryzowanych samolotach nie ma automatycznych procedur uniemożliwiających start, jeśli najważniejsze warunki nie są spełnione?
Prawdopodobnie wielu kierowców i pilotów, także pasażerów, wykonuje swoje czynności zgodnie ze swoją wiedzą, rutyną, doświadczeniem, zwyczajami, ale przychodzi moment, w którym nakłada się kilka przypadków na raz i z jakiegoś powodu system prawidłowo nie działa albo nie działa w spodziewany, przez niektórych, sposób. Pół biedy, jeśli to tylko nieporozumienie z kierowcą gdyńskiego autobusu „133” (nie pomachali, a on – dlaczegóż nie mielibyśmy mu wierzyć – uznał, że nie są zainteresowani tym kursem), ale jak to się skończyło dla pasażerów boeinga? A przecież (z zeznań to wynika) oni, choć laicy, podczas startu zdawali sobie sprawę ze zbyt długiego rozbiegu, z niedostatecznej prędkości podczas startu, a nawet z zalodzenia kadłuba. Nie mieli możliwości, ale gdyby mogli, to wykrzyczeliby swoje wątpliwości pilotom, aby wstrzymali odlot, jednak czy oni by ich posłuchali? Laikowi może się wydać również dziwne, że skoro starty odbywały się przy skrajnie niekorzystnej pogodzie, to dlaczego wieża kontrolna nie zadała pytania załodze w kwestii ponownego (po pierwszym oczyszczeniu samolot nadal oczekiwał w kolejce na odlot, ponownie obrastając śniegiem) oblodzenia? Mogli także przejąć inicjatywę i uruchomić swoich kontrolerów, którzy daliby zgodę na start po oczyszczeniu z lodu i śniegu.
Ludziska miewają rozmaite pechy; niektóre z nich można spotkać tylko jeden raz, z innych można nawet się pośmiać…