(I na mężczyznę.) Rzecz o nagości, wstydzie, pięknie i brzydocie. Jaka jest różnica między obrazem Boga a obrazą Boga?
Nowy Ekran jest miejscem grzeszników. Dotknę dziś jednej kwestii, która – zdaje się – nie spotyka się z dostatecznym zrozumieniem. Chodzi o szacunek do ludzkiego ciała, które jest (powinno być) ŚWIĄTYNIĄ BOGA NAJWYŻSZEGO! Do tego nasze ciała zostały stworzone, aby mieszkał w nich Bóg – Duch Święty, Bóg Ojciec i Jezus Chrystus. Jesteśmy bowiem DZIEĆMI BOGA.
Cóż się tu jednak czasem wyprawia?
Niejednokrotnie byliśmy uraczeni – czasem w formie żartu, co jeszcze mogę zrozumieć – takim traktowaniem ciała ludzkiego, w szczególności – kobiecego, jakby była to tylko zewnętrzna forma, jakby kobieta była jedynie "atrakcyjnym zwierzęciem". Były to zdjęcia, obrazki kobiet mniej lub bardziej roznegliżowanych i w wyzywających pozach. Spotkałem sie nawet z okrutnym obnażeniem kobiety na zdjęciu, które wyglądało na prywatne. Były też teledyski, w których ciało kobiet było traktowane przedmiotowo (nawet mnie zdarzyło się jeden taki umieścić! – mea culpa!). Niedawno pojawił się artykuł, do którego nie będę linkował, w którym autor bezczelnie umieścił film pornograficzny, a i w artykule wcześniejszym namawiał pośrednio do cudzołóstwa. Poprosiłem redakcję o usunięcie filmu, ale NIE POSŁUCHANO MNIE i jeśli zechcecie, nadal możecie znaleźć na NE film pornograficzny (Nie Redakcjo – to NIE JEST erotyka. Erotyka to jest np. Pieśn nad Pieśniami, a nie obnażająca się dziewczyna lekkich obyczajów prezentująca swoje ciało na filmie każdemu, kto sobie go znajdzie na YT w wiadomym celu).
Kilka razy dyskutowałem też na ten temat z niektórymi bloggerami. Niektórzy z nich otwarcie promowali seks grupowy, inni z pobłażaniem wyrażali się o cudzołóstwie. Trudno im było zrozumieć, co to jest SACRUM, a co profanum i w ogóle pojąć prawdziwie katolickie stanowisko w kwestii tak intymnej i pięknej sfery, jaką jest płciowość człowieka. O ludziach, którzy to zrozumienie starali się przekazać mówiono nawet pogardliwie "kazalnice cnoty".
Podkreślę jednak, że ROZUMIEM wielu z Was, którzy jeszcze nie potraficie dokonać tego rozróżnienia. Do niedawna sam bym nie potrafił – dopóki nie wróciłem na dobre do wiary katolickiej i do SAKRAMENTÓW ŚWIĘTYCH. One oczyszczają duszę ludzką a także jego widzenie i rozumienie. Jeśli chcecie być wobec Boga, ludzi i siebie uczciwi, bardzo zachęcam do przeczytania poniższego artykułu (http://www.deon.pl/religia/w-relacji/cialo-duch-seks/art,11,nagosc-duszy-i-ciala-cala-prawda-o-czlowieku.html):
Nie trzeba być bystrym obserwatorem, aby zauważyć dzisiaj duże wyeksponowanie ludzkiego ciała – jego nagości. Jedni się cieszą, inni gorszą, jeszcze inni próbują stworzyć precyzyjne zasady, które pomogłyby rozstrzygnąć, ile można odsłonić, kiedy i przed kim. W niekończących się dyskusjach każda ze stron przedstawia swoje argumenty. Ostatecznie kulturowo-statystyczna powierzchnia odsłoniętego ciała powiększa się szybko na niekorzyść zasłoniętej. Źródło tego procesu ukrywa się obok albo głębiej niż intelektualne wysiłki dyskutantów. Problemu tego nie rozstrzygnie się, ustalając, ile guziczków można rozpiąć w koszuli, określając długość spódniczek, krój strojów kąpielowych, jak długo ma trwać scena intymna w filmie i czy zostanie podpisana ustawa o walce z pornografią. Problem rozstrzyga się obok albo głębiej – dużo głębiej niż poprzednio.
Doświadczenie wstydu wpisane jest w proces ludzkiego życia. Towarzyszy człowiekowi, aby go chronić przed lekceważeniem, poniżeniem, krzywdą. Odzywa się jak wierny strażnik, gdy na horyzoncie pojawia się niebezpieczeństwo naruszenia godności, wyśmiania, wykorzystania itp. Wstyd chroni moją intymność – tak bardzo czułą na krzywdę i możliwość odrzucenia. Wstyd jest mądrym doradcą, z którym mogę ustalić, komu i kiedy odsłonię moje sanktuarium. To on stawia mi pytanie: Dlaczego akurat teraz, wobec tej osoby otwieram drzwi mojej intymności? Pomaga mi także ustalić granicę tego otwarcia – ile pokażę i dlaczego akurat tyle? Zdrowy wstyd chroni przed dwoma niebezpiecznymi skrajnościami: bezwstydnym ekshibicjonizmem albo chorobliwie "zawstydzoną" izolacją. Nie muszę się więc wstydzić mojego wstydu. Zarówno jego brak, jak jego chorobliwa postać w znaczny sposób zakłócają rozwój człowieka. Poniżanie człowieka za jego wstyd jest niebezpieczną formą krzywdy, która prowadzi do ukrywania go (wstydzę się wstydzić).
To, co chcę ukryć poza zasłoną wstydu, dotyczy przede wszystkim świata mojego piękna, moich wartości – bogactwa, dzięki któremu czuję się wartościowy. Mogę ten świat odsłonić tylko przed kimś, kto go nie wyśmieje, nie poniży czy nie zniszczy. Nie wolno przecież "kłaść pereł przed świnie" (por. Mt 7, 6). Odsłaniam się tylko przed kimś, kto – jak ufam – tę wartość rozpozna i potwierdzi. To "objawienie" jest znakiem mojej miłości, pragnieniem spotkania i obdarowania. A ponieważ miłość nie oczekuje niczego, tylko miłości, wierzę, że obdarowany odpowie miłością. Doświadczenie miłości pogłębia się i przeplata wraz ze wzajemnym "objawianiem". Mam pragnienie, aby odsłonić więcej temu, który mnie kocha. Wstyd chroni przed pośpiechem. Jest jak poranne słońce, które wschodząc, odsłania powoli coraz więcej.
Poza zasłoną wstydu ukrywam także moje słabości, różnego rodzaju "kalectwa" – a nade wszystko grzech! Przeczuwam, że ich pokazanie grozi zlekceważeniem, wyśmianiem czy nawet odrzuceniem. Jest rzeczą normalną, że przed spowiedzią odczuwamy wstyd. Nic gorszego niż bezwstydny chrześcijanin. Wstyd pozwala odsłonić ten świat tylko przed tym, którego miara miłości jest większa niż wielkość mojej "ciemnej strony".
Wstyd dopuszcza ryzyko. Jest bardziej skłonny do hojności niż do lękowej i skąpej izolacji. Zdolność do mądrego ryzyka jest znakiem dojrzałości. To ryzyko jest darem miłości. Odsłaniam – dla ciebie – moje sanktuarium i znakiem tej samej miłości będzie mój ból, że to "objawienie" okazało się daremne.
Wstyd towarzyszy wszystkim "komnatom" tego sanktuarium. Dotyczy przede wszystkim mojego ducha – najintymniejszej przestrzeni, w której doświadczam więzi z Bogiem. Życie duchowe jest najbardziej intymne – jest źródłem wszelkiej intymności. Istnieje swoisty, duchowy bezwstyd, fanatyczny ekshibicjonizm, w którym łatwość mówienia o Bogu i domniemanej głębokiej więzi z Nim przypomina swobodę reklamowania pasty do zębów. Wstyd chroni także sferę psychiczną: świat moich uczuć, myśli, wspomnień. Dobrze rozważę, komu opowiem o moich przyjaźniach, poetyckich fascynacjach, zakochaniu albo kogo zaprowadzę w świat mojego dzieciństwa. Wstyd pozwala mi także przeczuć tajemnicę człowieka, strefę, do której nie mam dostępu. Pozwala uznać, że "ten «drugi» – tak jak my sami – posiada sferę absolutnej intymności Ja, która nigdy nie może być nam dana". Zawstydzone jest także ludzkie ciało. Szata wstydu osłania jego intymność, przypomina o "tajemnicy nagości" i wychowuje do spojrzenia.
"Tajemnica nagości" wiąże się nierozerwalnie z tajemnicą spojrzenia. Człowiek stworzony przez Boga w Jego spojrzeniu jest nagi. Nagość ciała, pełna prawda o nim, odsłania nagość psychiczną i duchową. Odsłania prawdę o człowieku, który w oczach Bożych jest piękny i godny podziwu. Nagość jest rejonem Bożym, strefą Jego szczególnej obecności. W spojrzeniu Boga nagi człowiek czuje się bezpiecznie i godnie. Dopiero grzech, który zawsze łączy się z krzywdą i poniżeniem, wywołuje wstyd – strażnika nagiej godności człowieka (por. Rdz 3, 1-14).
Grzech dotyka spojrzenia. Odbiera mu głębię i miłosny charakter. Dotknięte grzechem spojrzenie przemienia się w ogląd. W nim nagość ciała traci swoją "sakramentalność". Ogląd jest zbyt płytki, aby zobaczyć i podziwiać nagość psychiczną: intymne pragnienie więzi, bezpieczeństwa, troski, bycia podziwianym, wierności, oddania i poświęcenia. Jest zbyt powierzchowny, aby zauważyć, że ciało jest ikoną, opowieścią o ojcostwie i macierzyństwie. Tylko w spojrzeniu można zobaczyć przepiękną symbolikę ciała – każdy jego fragment jest niekończącą się opowieścią o pragnieniu kochania i bycia kochanym. Oglądany człowiek czuje się jak rzecz. Konsumpcyjnie wyeksponowane ciało traci swoje piękno. Pozostaje erotyczny urok, który nie wystarczy, aby doświadczyć pierwotnego podziwu. Ogląd, który zatrzymuje się na ciele, oczekuje od niego zbyt dużo. A gdy się rozczaruje, odrzuca je, jak niepotrzebny przedmiot. Wtedy "ciała, co nic nie znalazły w sobie / stronią odległe i rozczarowane".
W bezwstydnym oglądzie nie objawi się przez ciało piękno duchowe człowieka. Prawda o "obrazie i podobieństwie" (por. Rdz 1, 26-27) pozostaje już tylko na kartach suchej, nudnej teologii i poza wszelkim doświadczeniem. Blask stwórczego spojrzenia Boga, który zaklęty jest w ludzkim ciele, dla niewidomych, oglądających oczu pozostaje nieosiągalny. Nagość duchowa człowieka jest najpiękniejszym rejonem człowieka. Ciało jest ikoną tego wymiaru. Jego niewyrażalny blask odsłania właściwe piękno ciała, podobnie jak blask słońca ukazuje piękno witraży. W spojrzeniu ciało (moje i drugiej osoby) staje się także miejscem modlitwy – spotkania i dialogu z Bogiem, który sam wypełni najgłębsze pragnienia człowieka.
Bóg, stając się człowiekiem, przyjmując ludzkie ciało, przypomina i radykalizuje tę prawdę. W Chrystusie – przez ludzkie ciało – mówi do mnie Bóg. Jego nagie ciało na krzyżu jest otwartym podręcznikiem żywej teologii. Tylko w modlącym, kontemplującym spojrzeniu można tego doświadczyć. W dziele muzycznym Dietricha Buxtehudego Membra Jesu nostri jesteśmy zaproszeni do takiego spojrzenia. W siedmiu kantatach wzrok koncentruje się na poszczególnych fragmentach ciała Chrystusa: stopach, kolanach, rękach, przebitym boku, piersiach, sercu i obliczu. Przed oczami kontemplującego objawia się zadziwiające znaczenie duchowe każdego z tych fragmentów. W tej modlitwie ogląd przemienia się w spojrzenie – po niej inaczej już jawi się każde ludzkie ciało.
Ludzkie spojrzenie jest zawsze zawstydzone – ogląd bezwstydny. Wstyd chroni ciało przed konsumpcyjnym oglądem i oczekuje spojrzenia. Słuszny jest niepokój, który odczuwa tak wiele młodych kobiet: "Gdy stanę naga przed mężczyzną, czy on mnie nie poniży?" (pytanie to dotyczy oczywiście także mężczyzny w relacji do kobiety). Nagość ciała reprezentuje tu całą prawdę o człowieku. Tylko w zawstydzonym, pełnym miłości spojrzeniu nagość może być odsłonięta i przyjęta. W spojrzeniu widać jej prawdziwe piękno, godność i przeznaczenie. Tutaj można doświadczyć, że jest ona obszarem szczególnej obecności Boga. Gdy krzyżują się ze sobą dwa zawstydzone spojrzenia, wtedy w oczach, jak w czystych zwierciadłach, odbijają się twarze i postacie. Człowiek rodzi się i nabiera kształtów w spojrzeniu drugiego. Jedynie tutaj może odnaleźć swoją postać, tutaj może usłyszeć: "Jesteś wartościowy w moich oczach". Potrzebujemy wzajemności swoich spojrzeń, aby odkryć prawdę o sobie.
Na tle tak przedstawionej problematyki można dotknąć pytania dotyczącego prezentowania ciała ludzkiego – jego nagości – w obszarze kultury (film, malarstwo, teatr itp.). Znajdujemy się między dwoma skrajnymi poglądami: pierwszy z nich nie stawia żadnych granic i kryteriów w pokazywaniu ludzkiego ciała (wszystko jest dozwolone), drugi zakazuje wszelkiego pokazywania nagiego ciała. W środowiskach chrześcijańskich pojawia się często tendencja do wędrówki w stronę drugiego bieguna. Głośną dyskusję w średniowieczu wywołało postawienie u wejścia do katedry w Bambergu dwóch nagich ludzkich postaci (Adama i Ewy). Jednak figury te pozostały i skonfrontować się z nimi musi każdy wchodzący w przestrzeń sakralną katedry. Kaplicę Sykstyńską zdobią prace Michała Anioła, nie brakuje tam nagości ludzkiego ciała. Nadzy mężczyźni i kobiety wpisani są w historiozbawcze wydarzenie pomiędzy Bogiem a człowiekiem.
Jakie w związku z tym należy postawić kryteria, zasady, w odsłanianiu ludzkiego ciała? Istotne wydaje się zachowanie jedności obrazu i spojrzenia. Obraz rodzi się zawsze w czyimś spojrzeniu. Istnieje najpierw w nim, tu nabiera kształtów, aby wreszcie narodzić się – wpisać się w materię, stać się ciałem. Tak narodził się człowiek – w spojrzeniu Boga. W Nim narodziła się jego postać, która wpisała się w materię. Dlatego człowiek jest obrazem Boga, Jego zaklętym spojrzeniem. Obraz istnieje nieustannie w spojrzeniu Stwórcy, który posyłając go w świat, nie traci go z oczu. Dlatego spotkanie z takim obrazem jest jednocześnie doświadczeniem spojrzenia. Obraz jest "sakramentem" spojrzenia. Spotykając człowieka, stajemy w Spojrzeniu Boga – przed Jego Obliczem. W wierszu Spojrzenie pisał Joseph von Eichendorff: "Patrzysz na mnie z twoich oczu / uśmiechając się – jakby z nieba".
Człowiek, który świadomie żyje w tym Spojrzeniu, sam może spojrzeć i stworzyć obraz. Nie dokonuje się to automatycznie. Jeżeli sam nie żyje w spojrzeniu, jego pierwotna zdolność do spojrzenia (tak widoczna u dzieci) niepostrzeżenie przemienia się w ogląd. W oglądzie – oględnym, płytkim, pozbawionym światła, konsumpcyjnym i egoistycznym – próbuje "tworzyć". Jednak tylko w spojrzeniu rodzi się obraz, w oglądzie – obraza. Obraz i obraza – na pierwszy rzut oka tak mogą być do siebie podobne, tak trudno odróżnić tu prawość artysty od jego podłości. Tylko w spojrzeniu, w jego świetle, można odróżnić obraz od obrazy: "obraza" mnie obraża, "obraz" oczyszcza i uszlachetnia.
Czy nie owo katharsis było i jest kryterium autentycznej sztuki? W kontemplacji "obraz" przekazuje zaklęte spojrzenie. Rainer M. Rilke, stojąc przed starożytnym torsem Apollina, doświadczył: "bowiem każde miejsce tego głazu / widzi cię. Musisz twoje życie zmienić". Spotkanie z obrazami Jana Vermeera, dziełami Michała Anioła, z Pokłonem trzech króli Giambattisty Tiepola, kantatami Johanna S. Bacha sprawia, że świat, na który patrzę po opuszczeniu muzeum czy sali koncertowej, jest piękniejszy, szlachetniejszy, tyle w nim światła i nadziei. Mam wtedy wrażenie, że to właśnie jest świat prawdziwy, "obiektywny". Proszę Boga, aby już na zawsze zachował we mnie to spojrzenie.
Zrodzona w oglądzie "obraza" budzi we mnie niepokój, czuję się "zabrudzony", poniżony, mniej wartościowy, a zaklęta w obrazie ciemność oglądu sprawia, że świat, który przesłania mi się przed oczami, jest coraz bardziej ciemny, ponury, pesymistyczny i ostatecznie nierealny. "Obraza" wymusza na mnie ogląd i okrada moje doświadczenie z realności. W oglądzie człowiek nigdy nie zobaczy, że "pełne są niebiosa i ziemia Twojej Chwały" (Sanctus), nigdy nie doświadczy, co znaczą słowa: poisz ich potokiem Twoich rozkoszy. Albowiem w Tobie jest źródło życia i w Twej światłości oglądamy światłość (Ps 36, 9-10).
Pierwszym "kryterium" w ocenie ludzkiego dzieła (tu także odsłaniania ciała) jest więc miejsce jego narodzenia: w spojrzeniu czy w oglądzie? Dzieło zrodzone w zawstydzonym spojrzeniu nie pozbawia ciała jego wstydu. Zawstydzone ciało nie przesłania "tajemnicy nagości" człowieka, która zawsze przeniknięta jest Spojrzeniem Boga – w Nim jest cenna i strzeżona. Mam wrażenie, że ten obraz nie jest bezwstydny, zawstydzone ciało – w ryzyku swego objawienia – oczekuje zawstydzonego spojrzenia. Ten, który by je zlekceważył, o wiele bardziej lekceważy sam siebie. Wstyd jest tajemniczą ochroną odsłoniętego ciała, który upokarza oglądającego biedaka. Spojrzenie zaklęte w zawstydzonym ciele jest silniejsze niż destrukcyjna siła oglądu. Tylko spojrzenie ukryte za płótnem obrazu może zranić ogląd, oczyścić i rozpocząć proces przemiany. Nagie spojrzenie miłości może przepalić pornograficzną niemoc kaleczącego oglądu. W Odzie do rąk pisała Halina Poświatowska: "pod deszczem twoich spojrzeń / moja pogarda staje się uległa / drąży w jej wnętrzu pragnienie / w czułość porasta".
W ten sposób wyłania się drugie "kryterium" w ocenie kontaktu z nagim ciałem. To "kryterium" jest w odbiorcy. Jak ja patrzę na ten obraz? Można patrzeć bezwstydnie. Bezwstydny ogląd nie potrzebuje nagości ciała, aby je w swojej ciemnocie zlekceważyć. Nawet najpiękniej ubrana kobieta w urojonych oczach mężczyzny pojawia się konsumpcyjno-pornograficznie naga. światło spojrzenia odróżnia obraz od obrazy. Obecny w spojrzeniu wstyd wie, kiedy spuścić oczy, kiedy odsłonić, kiedy patrzeć. Intensywność jego światła dostrzega w ludzkim ciele zamierzoną i wpisaną w nie godność. Dostrzega w nim piękno psychiczne i duchowe człowieka. Nagie ciało jest w spojrzeniu zawsze osłonięte – szacunkiem, delikatnością, troską i podziwem. Ze spojrzenia nie rodzi się wykorzystanie. Tylko spojrzeniu dana jest zgoda na przekroczenie sanktuarium nagości. A gdy spojrzenie pada na obrazę, wtedy często rodzi się współczucie, żal, chęć pomocy, twórczy gniew, który zwrócony w stronę jej producenta być może zrodzi w nim zawstydzenie i zrozumienie. Bywa, że siła spojrzenia przemienia oglądy.
Pod koniec października 1705 roku przybył do Lubeki mężczyzna, który pokonał na piechotę czterysta kilometrów. Ten dwudziestoletni wówczas Johann Sebastian Bach przyszedł do tego miasta, aby posłuchać, jak gra na organach stary mistrz – Dietrich Buxtehude. Warto pokonać w życiu nieraz długą drogę, aby odnaleźć mistrzów i kontemplować ich dzieła. W nich zaklęte jest nie tylko ludzkie spojrzenie. Tradycja tych spojrzeń przekazywana jest z pokolenia na pokolenie tym, którzy o to proszą. Miłosne spojrzenia ukazują znaczenie zawstydzonego ciała, pozwalają patrzeć i kontemplować. Ukrywają nagość w miłości Boga i człowieka – jak stworzonego, nagiego Adama w Kaplicy Sykstyńskiej.
Pragne Zjednoczenia wszystkich Polaków milujacych Boga i Matke Ojczyzne dla jej ratowania przed smiertelnym wrogiem. Oddajmy sie ufnie Jego opiece i prowadzeniu, wypelniajac Jego wole, a wspaniale zwyciestwo bedzie zapewnione.