Jak byłem w PiS, 30% narodu uważało mnie za wyśmienitego posła i wybitnego polityka. Publicyści, którzy dziś na mnie plują i odsądzają od czci i wiary, przeprowadzali ze mną wywiad – rzekę.
Blogerzy pisowscy piali z zachwytu pod każdą moją notką. Kiedy Jarosław Kaczyński, po napisaniu przeze mnie listu otwartego, usunął mnie z delegacji PiS w PE wszystko się odmieniło – zostałem okrzyknięty zdrajcą Sprawy i skazany na ciągłe ośmieszanie i atakowanie. Dla 40% społeczeństwa, czyli dla wyborców PO, zawsze byłem obiektem niechęci. Bo od samego początku wykazywałem jakim przeciętniakiem jest ich idol i jak beznadziejna jest ich partia. Dla nich więc prawie nic się nie zmieniło i nawet w PJN jestem dla nich nie do zaakceptowania. Podobnie dla wyborców SLD czy nowej grupy społecznej – elektoratu Palikota. Jako osoba o poglądach prawicowych byłem ich naturalnym przeciwnikiem politycznym. Tu wszystko jest w porządku. Dzisiaj więc uważa mnie za przyzwoitego człowieka i dobrego posła jakieś….2% populacji.
Co robić? Może wrócić do PiS? O tak, Jarosław Kaczyński wytłumaczyłby to swoim wiernym i oni uwierzyliby, że to była taka przenikliwa taktyka wodza, której celem było przegranie ostatnich wyborów, by zrobić Budapeszt w Warszawie w 2015 roku. Jakiś prawicowy publicysta zrobiłby ze mną wielki wywiad, w którym dałby mi się wypłakać i przeprosić za moje błędy i chwilową niewiarę w geniusz prezesa. Byłbym oczyszczony i znowu 30% Polaków (oczywiście tych „wolnych”) trzymałoby za mnie kciuki. Reelekcja do PE zapewniona.
A może jednak poczołgać się do PO? Większość mediów przyjęłaby tę decyzję jako jedynie słuszną i oczywistą. Lemingi zaklaskałyby i przyjęłyby mnie tak ciepło, jak Arłukowicza, Rosatiego, Kluzik czy Borowskiego. Tej temperatury wystarczyłoby idealnie do zapewnienia sobie reelekcji w 2014 roku. Pysznie.
Do SLD czy Palikota jakoś nie wypadałoby jednak – chociaż warto byłoby rozmawiać. Wszak wszyscy Polacy to jedna rodzina i trzeba przełamywać historyczne i ideologiczne podziały. Z jakimś lewicowym Sierakowskim wznieślibyśmy się na wyżyny intelektualne i znaleźlibyśmy jakieś wspólne korzenie filozoficzne dla mojej frondy (Kant jako ideolog socjaldemokracji, potrzeba demokratyzacji współczesnych mechanizmów państwa liberalnego, walka o inkluzję społeczną). Mandat w 2014 obroniony.
A ja mam zamiar nadal walczyć o własną podmiotowość. Prezentować własny program, krytykować Tuska i Kaczyńskiego, walczyć z wpływami Palikota i Millera, przebijać się przez brukselską biurokrację, bić się o polskie interesy w PE. I zachować szacunek dla siebie. Nawet jeśli w tym uczuciu towarzyszyć mi będzie jedynie 2% wyborców, nawet jeśli wywoływać to będzie histeryczne ataki pałkarzy PiS lub PO, nawet jeśli skończy się to moim rozstaniem z polityką. Bo taka już moja natura i inaczej nie potrafię. Wybaczcie Rodacy.