Przykład jak można zarabiać i się nie narobić.
Pracowałem kiedyś rok czasu w hotelu. Gdy właściciel mnie wyrzucił, bo śmiałem się upomnieć o zapłatę za wykonywaną pracę, przez jakiś czas się zastanawiałem: co dalej?
Miałem gitarę akustyczną. Było lato. Postanowiłem pojechać nad morze i grać. Chociażby na ulicy. Pojechałem. Duży nadmorski kurort. Wybrałem odpowiednie miejsce. Zacząłem grać i śpiewać. Po kilku godzinach miałem zdarte gardło i kilkadziesiąt uzbieranych złotych. Przy cenach jakie obowiązywały w tej miejscowości wybór był jeden: albo co jeść, albo gdzie spać.
Obok mnie jakiś menel dawał ludziom "święte" obrazki. Co łaska. Ludzie omijali go szerokim łukiem i zdawało się, że nie ma na tym interesie żadnego zarobku. Gdy tak się zastanawiałem "co dalej?" mimowolnie obserwowałem.Tego menela. Okazało się, że interes nie jest taki zły na jaki wygląda. Zawsze się znalazły osoby, które rzuciły parę złotych. Dla świętego spokoju. Obserwowałem z coraz większym zainteresowaniem.
– Święty obrazeczek dla Pani/Pana.
Kto już wziął to albo zaraz oddawał, albo nie miał serca nic nie dać. Biznes kwitł. Niewielki, ale jednak biznes. Bardziej dochodowy od mojego.
Ciągle myślałem, ale teraz z kolei o tych obrazkach: co można by zrobić by to udoskonalić. Kupiłem zeszyt i długopis. Dobry biznesplan to podstawa. W parę godzin go opracowałem.
Najpierw się dowiedziałem gdzie takie obrazki sprzedają. I za ile. Kupiłem za wszystkie zarobione na graniu pieniądze. Kilkaset sztuk. Trzy rodzaje: ojca Pio, koronkę do miłosierdzia bożego i świętego Krzysztofa. Amen.
Uznałem, że tekst który się mówi ludziom ma tu kapitalne znaczenie. Napisałem go sobie na kartce zeszytu i nauczyłem na pamięć. Nie było łatwo napisać taki, który by nie kłamał, a zarazem nie mówił całej prawdy. Miałem w tym niejaką wprawę bo kiedyś zawodowo pisałem teksty do piosenek. Tu też musiał być rytm tego co się mówiło. Wszystko już formalnie było gotowe tylko jeszcze należało się przełamać. By podejść do ludzi. Stres był spory. Poza tym miałem opory natury moralnej: uważałem to za oszustwo. Ale wielkiego wyboru nie miałem.
Przechodziła akurat pewna starsza pani. Po ubraniu stwierdziłem, że to raczej nie jest biedna emerytka i nic się nie stanie złego jeśli z jej barków zdejmę ciężar paru złotych. Teraz, albo nigdy! Podszedłem i zacząłem mówić. Sprawa okazała się bardziej skomplikowana niż się spodziewałem. Chciałem wszystko załatwić szybko i cicho. Niestety dla mnie, nie dało się. Starsza Pani okazała się nieco głuchawa. Wyrecytowałem szybko i w miarę cicho wszystko co sobie wcześniej przygotowałem.
– Co?! Czego Pan chce ode mnie?!
Podszedłem do niej możliwie blisko i powtórzyłem wszystko. Od nowa. Tym razem nieco głośniej, wolniej i wyraźniej. Nie pomogło:
– Co?! Na co Pan zbiera?!
Powtórzyłem. Tym razem samą końcówkę.
– Na żołnierzy którzy wrócili z Jugosławii?!
Nic takiego nie powiedziałem. Słowo! Było gorąco, ja cały zlany potem. Miałem już dosyć. Z chęcią bym się zapadł pod ziemię. Otwierałem usta jak ryba, z trudnością łapiąc powietrze. Pani widocznie odczytała to inaczej gdyż powiedziała. Właściwie wykrzyczała:
– Nie wydzieraj się tak młody człowieku! Przecież nie jestem głucha!
Dalej to już był właściwie monolog nie mający nic wspólnego z zaplanowanym przeze mnie scenariuszem:
– Urwało im! Mina?! A co urwało?!
Milczałem.
– No popatrz Pan jaka tragedia! I Pan zbiera?! Dla nich?!
Milczałem. Wcisnęła mi w rękę 50 złotych. Poszła. Ja stałem nadal. Rzecz była o wiele trudniejsza niż przypuszczałem. Ale dochodowa.
Potem było już z górki. Wyglądało to mniej więcej tak.
Pierwszy obrazek z Pio:
– "Proszę bardzo. Wizerunek ojca Pio, największego stygmatyka naszych czasów. Podobnież wszystkie życzenia do niego skierowane zostają spełnione." Zaczepiona osoba odruchowo brała wciskany prawie na siłę obrazek. Z tekstu raczej nic nie rozumiała. Czuła, tylko, że ktoś chce ją zrobić w wała. Chciała oddać obrazek. Zatrzymywała się, aby to zrobić. Ja musiałem być szybszy. Zanim otworzyła usta, ja już nawijałem dalej:
– I jeszcze, proszę za darmo, koroneczka do miłosierdzia Bożego.
Miała już dwa obrazki, które nerwowo obracała w dłoniach, nie wiedząc co z nimi zrobić. I tak miało pozostać. Zanim rozum doszedł do głosu już pytałem:
– Czy jest w rodzinie ktoś kto jeździ samochodem, lub chociażby posiada prawo jazdy?
Zazwyczaj był.
– W takim razie jeszcze święty Krzysztof, aby zawsze szczęśliwie doprowadził do kresu każdej podróży.
I wielki finał:
– A my w ramach duchowej posługi zbieramy na potrzebujących. Wszystkie obrazki pochodzą od ojców (nazwa) z Krakowa. Zbieramy co łaska. Każdy, nawet najmniejszy grosz się liczy.
Rozbiorę powyższy tekst. Mówiłem w liczbie mnogiej aby sprawić wrażenie, że jest nas więcej. "Posługi duchowej" nic nie znaczyło, a myślano, że jestem przynajmniej klerykiem. Przy bardziej dociekliwej osobie wcale nie było trudno z tego wybrnąć. Pochodzenie obrazków było prawdziwe lecz zaakcentowanie tego mało ważnego szczegółu sprawiało wrażenie, że z nimi współpracuję. "Na potrzebujących" czyli dla siebie. Przecież nie kłamałem.
Dochodził do tego odpowiedni strój. Zainwestowałem później w jasno-niebieską koszulę. Co prawda koloratki nie miałem to i tak wyglądałem jakbym był klerykiem. Eleganckie etui w którym trzymałem obrazki dopełniało całości.
Miałem prawie wszystko by zostać znakomitym oszustem: talent do łatwego nawiązywania kontaktów, wzbudzający zaufanie wygląd. Brakowało mi tylko odpowiedniej mentalności. Mentalności oszusta. C.d.n…