Schamiałem ze szczętem, do cna. Ja Feuerbach. Ja nie Feuerbach, to tytuł sztuki Tankreda Dorsta wystawianej w Teatrze Ateneum – ale schamiałem, nie ma co. Bo co sobie człek powszedni pomyśleć może, gdy utonie niespodziewanie w krystalicznej toni najcudowniejszej polskiej mowy? Gdy ukryty jeszcze
w mroku Piotr Fronczewski wypowiada: – „Światło. Proszę zapalić światło. Światło!”…?
Te niepozorne słowa zdają się być kluczowe dla przesłania sztuki, ale o tem potem.
O najmilsza duszy mowo polska, tak dawno cię nie doświadczyłem, że te pierwsze słowa
i wszystko co mówią aktorzy w tym przedstawieniu balsamem, miodem i nawet nutellą dla mojej duszy są. Co… a zwłaszcza JAK! Echo dawno zapomnianej melodii którą ot tak, od niechcenia, nucą po mistrzowsku (czyli tak, że nie słuchać wysiłku) Piotr Fronczewski, Grzegorz Damięcki i Maria Ciunelis. Niezakłócona dociera ona do najskrytszego kąta na widowni
i świadomość tego jest cudownie obezwładniająca. Forma też wprost obezwładniająca, aktorzy zresztą bawią się nią, Fronczewski nawet zdaje się (za cienki jestem aby pewność mieć) rozgranicza tym granych Feuerbacha prywatnego i Feuerbacha aktora i Feuerbacha prywatnego grającego aktora. Pozostające w kontrze pozorne niechlujstwo wymowy Asystenta (Grzegorz Damięcki) tylko pozorne jest – nawet niedosłyszący wszystko dosłyszy.
Treść… Króluje tutaj wieloplanowość, drugie dno, nawet może i dwudzieste drugie, tekst napisany jest genialnie a reżyser Piotr Fronczewski nie ograniczył się do realizacji sztuki o warsztacie aktora, jego niedocenionym mistrzostwie i pogoni za uznaniem, sławą, chociażby akceptacją warsztatu. To alegoria życia, naszego istnienia, solo i wespół w zespół z ludźmi. Każdy czegoś pragnie, każdym jakieś emocje targają. Aktor – wiadomo, wielka sława sprzed lat chce po siedmioletniej, tajemniczej przerwie, znowu BYĆ. Zaniedbywany w poprzednich realizacjach (sztuki sprzed lat) Asystent, pozornie cyniczny urzędnik artystyczny, wyraźnie rozgrywa sytuację dla swoich nieznanych widzowi a niezwykle dla niego ważnych spraw.
Zresztą i te oceny nie są pewne, tutaj nic pewnego nie ma. Powodu siedmioletniej przerwy, przeszłości Mistrza, motywacji Asystenta, roli psa o którym opowiada zabłąkana na scenę kobieta, obecności i nieobecności zarazem reżysera Lettau’a u którego o rolę stara się Feuerbach. Ba! Nawet mistrzostwa Mistrza! Popisujący się przed Asystentem Feuerbach prywatny gra genialnie („ptaki” – a sami se zobaczcie!, wszystko zresztą) zaś Feuerbach aktor grający niby już przed Dyrektorem – no cóż, ja bym go do szkoły teatralnej nie przyjął.
Tutaj musi być jakiś haczyk, wielce ważny. Bo to pewnie wcale nie o to mistrzostwo chodzi,
o zabójczo doskonały profesjonalizm. Tego jakby nikt nie szukał, nie potrzebował. Nasz los jest tak nieprzewidywalny, dziwny, magiczny nieomal. Spotykamy się gnani rutyną i instynktami, świadomi swoich celów, potrzeb i wartości że hej, każdy spodziewa się stosownego do wysiłków efektu. No i gu… cio. Rój przypadków, mgła niekonsekwencji, magia właśnie powodują, że dla nas łzy a dla widza uciecha.
To kojarzy mi się z filmami Charlie Chaplina, szczególnie z „Cyrkiem” z lat dwudziestych. Zgadza się nawet to, że szukający pracy i dość przypadkowo występujący na arenie Włóczęga jest najlepszy gdy… nie gra. Gdy jest sobą. Też są uwikłania w sytuacje z dyrektorem
i asystentami. Też jest pogoń za uznaniem, szacunkiem dla własnej osoby, za fizycznym przetrwaniem. Walka, okrutna, najokrutniejsza, bo tyczącą każdego z nas. Ale to tylko też teatr, tylko co on chce nam powiedzieć, pokazać?
Alegoria istnienia, cóż w tym naszym istnieniu takiego ważnego jest? Dorst zdaje się mówić, że walka, o siebie walka. Chaplin – że serce, dobroć dla siebie i innych. Co więcej nam i światu daje? Nie wiem, sami rozsądźcie.
Ale od epilogu sztuki ważniejsze jest według mnie pierwsze zdanie Feuerbacha. Prośba
o światło. Symboliczna i dosłowna zarazem, w końcu to teatr. Oświecenie, iluminacja, jeżeli już walka – to właśnie o samoświadomość. Tutaj i teatr i film wspólnie mówią: – „Bądźmy dobrzy dla siebie i innych, patrzmy, czujmy, szanujmy i innych i siebie. To jest ważne. Najważniejsze może…”.
„Światło. Proszę o światło. Światło!!!”
Sobie piszę a Muzom. Poważnie o sprawach niepoważnych, niepoważnie o poważnych. Najczęściej jednak vice versa i bez pointy.