Islandia: „Nie” dla spłaty długów
11/04/2011
445 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
czyli jak zaszantażować Islandczyków.
Islandia: "Nie" dla spłaty długów
…tak brzmi tytuł z Onetu i nie mam do tego tytułu najmniejszych zastrzeżeń.
Te długi, to 5 miliardów dolarów na ok. 300 tys. Islandczyków.
To tak, jakby nieszczęśni mieszkańcy Białegostoku, mieli ze swoich pensji, rent, emerytur, zasiłków itd itp. taką kwotę oddać – na mój, ograniczony (czaszką chociażby) rozum, to jest absurd, ale ja nie jestem :
a/ politykiem
b/ bankowcem
Ale jeszcze śliczniej te 5 miliardów dolarów wygląda w przeliczeniu na całą Polskę:
38 milionów Polaków musiałoby się zgodzić na spłatę PRYWATNEGO długu, w wysokości 633 MILIARDÓW dolarów.
Czy Państwo też są, pardon – ograniczeni umysłowo i podzielają moją opinię o absurdalności takiego pomysłu?
Nie? Nie szkodzi – zawsze zazdrościłem innym ludziom tej ich empatii w stosunku do prywatnych instytucji finansowych, z OFE włącznie.
Powiem tak: islandzcy politycy zachowali się tak, jak wszyscy inni politycy z każdego innego kraju:
skoro mają na oku te posady we wszelkiej maści międzynarodowych agendach i organizacjach (z Brukselą docelowo) to podpiszą każdemu, co trzeba i wiuuu…..już ich nie ma.
A obywatele – zostają z (cudzym, PRYWATNYM) długiem do spłacenia.
Tak między nami, ci Islandczycy, to prostacy straszni są.
Nic zresztą dziwnego, bo najbliższy kawałek cywilizacji nazywa się Grenlandia i mają do tych Eskimosów 250 km przez Atlantyk.
Manier u nich za grosz, nic zatem dziwnego, że są poza Wspólnotą Europejską i nie zasługują na wyróżnienie , które się udziałem takiej Rumunii czy Polski stało (oba kraje znam i bardzo lubię).
Kiedy spekulacyjny fundusz inwestycyjny, będący własnością prywatnego banku, zbankrutował pozostawiając na lodzie (w końcu jak Iceland, to Iceland) – swoich brytyjskich i holenderskich klientów, rządy tych krajów (ech, te wybory co chwilę…) szybko swoim obywatelom (wyborcom) straty zrekompensowały.
Zażądały też, żeby im z kolei rząd islandzki (którego ministrowie sami byli umoczeni w ten numer) miliardy oddał, na co ów rząd się zgodził i … rozpłynął się w niebycie (to się nazywa demokracja)
Wszystko byłoby cacy, gdyby nie islandzki prezydent, który zażądał, aby w sprawie zwrotu tych prywatnych brytyjsko-holenderskich miliardów, wypowiedzieli się Islandczycy.
A oni, jak wspomniałem, prostacy straszni i w referendum pomysł polityków – odrzucili.
Nic to, pomyślał nowy islandzki rząd (mały kraik, to wszyscy się tam znają, toteż w nowym rządzie są kumple tych ze starego rządu) rozpisał referendum kolejne (stara zasada demokracji: nie kijem go – to pałką) i…znów wtopa.
Islandczycy powiedzieli – …no, nie ważne co powiedzieli, w każdym razie, wynik jest na NIE.
Żeby już dłużej nie nudzić (Państwa – bo ja się bawię świetnie) ten cały mechanizm, w który politycy próbują wkręcić Islandczyków , naukowo nazywa się:
Prywatyzacja (bankowych) zysków – upaństwowienie (bankowych) strat.
I jest z powodzeniem stosowany w największych demokracjach świata, z USA włącznie.
W Islandii zapewne też będzie – kwestia czasu.
Chociaż, przypomina mi się, że kiedy w latach 70 XX wieku, Wielka Brytania próbowała łowić dorsze w islandzkiej strefie ekonomicznej, doszło do wojny (nazywanej dorszową) , którą Islandia …..wygrała.